W rządowym projekcie zmian w PIT i CIT znalazły się zmiany w przepisach o cenach transferowych. Tym razem dotyczą one jednak nie tylko podmiotów powiązanych – co by sugerowało ich umieszczenie właśnie tam – ale też tzw. transakcji niekontrolowanych. To takie, które dokonują się pomiędzy niepowiązanymi firmami.
Jak w lokalnej dokumentacji
W przypadku, gdy stroną takiej transakcji będzie firma z kraju czy terytorium uznawanego za raj podatkowy, a roczna kwota obrotów z taką firmą przekroczy 100 tys. zł, trzeba będzie składać dokumenty takie jak w tzw. lokalnej dokumentacji cen transferowych. W praktyce chodzi o uzasadnienie poziomu cen, opis funkcji, ryzyk i aktywów stron uczestniczących w transakcji. Wymagane jest też porównanie z cenami podobnych towarów i usług na rynku. W praktyce to żmudna procedura, wymagana dotychczas głównie od dużych grup kapitałowych.
Czytaj także: Zakupy w rajach podatkowych to określone obowiązki sprawozdawcze
Taki obowiązek obejmie jednak nie tylko wielkie korporacje, ale też podatników, którzy dokonują dowolnych transakcji z firmą handlującą – choćby bez prób optymalizacji podatkowej – z firmą z takiego raju. Za ten ostatni w polskich przepisach jest uważany np. Hongkong, od stuleci będący wielkim azjatyckim centrum handlu towarami.
Według Sylwii Rzymkowskiej, doradcy podatkowego i prezesa Stowarzyszenia Centrum Cen Transferowych, wprowadzenie tych wymogów może prowadzić do absurdalnej sytuacji, w której wszyscy będą uznani za związanych z rajami podatkowymi. – Na przykład polski informatyk pracujący na zlecenie dla polskiej firmy i zarabiający ponad 100 tys. zł rocznie, co nie jest nadzwyczaj wysoką kwotą, będzie musiał dodatkowo dokumentować swoją pracę dla tej firmy tylko dlatego, że otrzymywała ona dostawy z raju podatkowego, np. z Hongkongu – sugeruje ekspertka.
Dodaje ona, że dotyczyłoby to nie tylko takiego informatyka, ale też wszystkich krajowych kontrahentów będących w podobnej sytuacji. – To zupełnie niepotrzebny rozrost biurokracji, który nie przyniesie dodatkowych wpływów do budżetu, a podatnikom powiększy koszty i zabierze czas – uważa Sylwia Rzymkowska.
Na inny absurd zwraca uwagę Patrycja Goździowska, doradca podatkowy, partner w kancelarii SSW Pragmatic Solutions. Zauważa ona, że w praktyce gospodarczej wiele firm ma kontrahentów w krajach uznawanych za raje podatkowe, co bynajmniej nie oznacza, że podejmują próby unikania opodatkowania. – Na przykład wysyłają turystów na Mauritius i kupują tam usługi hotelarskie – dodaje Goździowska.
Z nowych przepisów wynika też, że przedsiębiorcy będą musieli badać, czy niepowiązani z nimi partnerzy handlowi mają wśród swoich kontrahentów firmy ulokowane w rajach podatkowych. Nie określono przy tym, co oznacza należyta staranność w badaniu istnienia takich powiązań. – Te powiązania są objęte tajemnicą handlową. Skomplikuje to zatem polski handel zagraniczny – przewiduje Goździowska.
W procesie konsultacji społecznych różne organizacje protestowały przeciwko takiemu mnożeniu biurokracji. Jednak MF tych uwag nie uwzględniło i zauważyło, że „polityka wobec tzw. rajów podatkowych prowadzi do objęcia nią – także historycznie – transakcji z podmiotami niepowiązanymi". Uznało, że regulacje te będą służyły „wyrównaniu warunków konkurencji na rynku" i że będą „sprzyjały rozwojowi gospodarczemu". Dodało jeszcze, że przepisy te będą interpretowane literalnie.
Lepiej zapytać bank
Według Sylwii Rzymkowskiej nieporozumieniem jest rozszerzanie obowiązków firm powiązanych na transakcje z podmiotami niepowiązanymi z tzw. rajów podatkowych. – Kupowanie różnych dóbr właśnie stamtąd jest najczęściej podyktowane celami biznesowymi, a nie optymalizacją podatkową – zauważa Rzymkowska.
Z kolei Patrycja Goździowska zwraca uwagę, że już dziś administracja skarbowa dysponuje narzędziami pozwalającymi na monitorowanie transakcji z rajami podatkowymi. Jest to możliwe choćby dzięki systemowi STIR i danym od banków obsługujących transakcje z takimi terytoriami – przypomina ekspertka.
Etap legislacyjny: skierowany do Sejmu