Kilka dni temu w jednym z warszawskich sklepów kierownik wezwał personel i zaznaczył, by wszyscy zabrali ze sobą dowody osobiste.
– Kierownik zażądał od nas podpisu na liście poparcia dla kandydata na posła – zdradza nam pracownik sklepu, który chce zachować anonimowość. – Gdy odmówiłem, zaczął mnie wypytywać, dlaczego nie podpisuję listy, jakie mam poglądy polityczne i na kogo zamierzam głosować w najbliższych wyborach. Większość moich kolegów i koleżanek nie była jednak tak odważna i złożyli podpisy na liście. Nie wiadomo, czy ze względu na poglądy polityczne, czy też by nie narażać się kierownikowi.
O tym, że przed wyborami przełożeni nadużywają władzy, świadczy także przypadek wicedyrektora warszawskich żłobków, który rozesłał do podległych mu placówek prośbę o zbieranie podpisów pod listami poparcia dla kandydatów na senatorów (więcej >W3).
– Obowiązujący od początku roku kodeks wyborczy mówi wyraźnie, że agitacja jest zakazana na terenie jednostek wojskowych, urzędów administracji publicznej i samorządowej oraz w podmiotach im podległych, np. w szkołach i przedszkolach – tłumaczy Beata Tokaj, dyrektor zespołu prawnego i organizacji wyborów w Państwowej Komisji Wyborczej. – W zwykłych zakładach pracy agitacja i zbieranie podpisów poparcia dla konkretnych kandydatów są dozwolone, jeśli nie zakłócają pracy.
Jeśli jednak ktoś wywiera nacisk, by zyskać podpisy na liście, to zgodnie z art. 497 kodeksu wyborczego musi liczyć się z grzywną w wysokości od 1000 do 10 000 zł.
Przepisy stawiają także dodatkowe wymagania osobom, które zbierają podpisy. Muszą posiadać upoważnienie od pełnomocnika komitetu wyborczego danego kandydata. Bez tego dokumentu zbiórka podpisów jest niezgodna z prawem i podpada pod odpowiedzialność z art. 248 pkt 6 kodeksu karnego. Jeśli takie działanie sąd uzna za nadużycie, dla nadgorliwego kierownika może skończyć się nawet odsiadką do trzech lat.
masz pytanie, wyślij e-mail do autora m.rzemek@rp.pl
Opinia:
prof. Krzysztof Skotnicki, kierownik Centrum Studiów Wyborczych na Uniwersytecie Łódzkim
Pracownicy zatrudnieni w zwykłych firmach, niezwiązanych z administracją, są nawet bardziej podatni na na- ciski polityczne. Przełożony może przecież zwolnić ich pod byle pretekstem, nie przedłużyć umowy na czas określony czy umowy-zlecenia. Dlatego uważam, że warto rozważyć zakaz agitacji w miejscu pracy. Nie sądzę bowiem, aby pracownik, który został zmuszony do podpisania listy, zdecydował się później na złożenie zawiadomienia do prokuratury o tym nadużyciu. Z kolei osoby, które odmówiły podpisu i z tego powodu zostały zwolnione lub są gorzej traktowane, same muszą walczyć o swoje prawa przed sądem. Są więc w gorszej sytuacji od tych, którzy ze strachu wyrzekli się poglądów.
Czytaj również:
Zobacz serwisy: