Rz: Prasa donosi, że jeśli zbankrutują polskie stocznie, 800 firm może mieć kłopoty. Upadłość, zwłaszcza dużego przedsiębiorstwa, oznacza zazwyczaj utrudnienia dla kontrahentów: tracą rynek zbytu, zamówienia (choć z drugiej strony w miejsce bankruta pojawia się inna firma). Czy taka jest prawidłowość?

Piotr Zimmerman:

Kłopoty jednej firmy mogą pociągnąć za sobą kłopoty wielu innych – to prawda oczywista. Żeby jednak zrozumieć powagę sytuacji, gdy chodzi o stocznie, trzeba poznać specyfikę ich funkcjonowania oraz wiedzieć, że statek jest jednym z najbardziej wyspecjalizowanych produktów. Do jego wytworzenia potrzebne są materiały, urządzenia i maszyny, najczęściej o dużym stopniu skomplikowania, produkowane przez wysoko wyspecjalizowane przedsiębiorstwa kooperujące ze stocznią. Wszystko to powoduje, że dla ogromnej większości tych firm stocznia jest jedynym lub głównym odbiorcą. Zniknięcie stoczni z rynku oznacza z zasady upadłość również tych jej wyspecjalizowanych podwykonawców. Jeżeli miejsce bankruta zajmie nowa firma, to oczywiście istnieje szansa na kontynuację produkcji, pod warunkiem jednak, że strata związana z niezapłaceniem zobowiązań przez stocznię daje się pokryć z bieżących lub przyszłych zysków podwykonawcy. Najczęściej nie jest to możliwe właśnie dlatego, że upadła stocznia była głównym jego odbiorcą.

Zwykle firmie zaczyna grozić bankructwo, jej długi praktycznie są mało ściągalne, a wierzytelności niewiele warte. Czy więc formalne ogłoszenie upadłości ma aż tak doniosłe skutki finansowe dla wierzycieli?

Jeżeli porównujemy stan po ogłoszeniu upadłości do stanu, w którym stocznia nie płaci za dostarczany towar i nie ma szans, żeby kiedykolwiek zapłaciła, to oczywiście lepsze jest bankructwo. W takim wypadku bowiem kontrahent ma prawo zaliczyć nieściągnięte należności w poczet kosztów, a zatem może przynajmniej nie płacić podatku od nieosiągniętego przychodu. Jest to jednak pocieszenie niewielkie, bo nigdy w pełni nie zrekompensuje straty.

A może utrzymywanie podupadłego kontrahenta, by nie powiedzieć: bankruta, jest wygodne dla drugiej strony z księgowego, wizerunkowego punktu widzenia? Może mówić: mamy takie a takie należności, nasza kondycja nie jest taka zła. Upadłość tę fikcję demaskuje?

Wierzytelności stanowią oczywiście pozycję bilansową i są zaliczane do aktywów przedsiębiorstwa. Taki stan nie może jednak trwać wiecznie. Długi nieściągnięte przez zbyt długi czas nie poprawiają wizerunku przedsiębiorstwa. Przy prawidłowej wycenie majątku zawsze uwzględnia się ryzyko związane z problemem dochodzenia należności od kontrahentów, a współczynnik ściągalności przy przedsiębiorstwach bazujących na dużym obrocie jest jednym z podstawowych mierników ich rzeczywistej kondycji. Rynek zna bowiem zjawisko niewypłacalności i generalnie potrafi sobie z nim radzić. Jedną z kluczowych porad jest dywersyfikacja rynków zbytu, czyli takie kształtowanie kręgu odbiorców, aby mieć więcej niż jednego odbiorcę produktu i aby żaden z odbiorców nie miał charakteru większościowego. W takim wypadku nawet niewypłacalność jednego z odbiorców nie spowoduje istotnych problemów w funkcjonowaniu przedsiębiorstwa. Problem jednak zaistnieje, gdy upadnie cała branża, tak jak grozi to przemysłowi stoczniowemu w Polsce. Wtedy bowiem nawet dostawca produkujący dla każdej z trzech stoczni nie uchroni się przed upadłością. Tu pomocna może być jedynie równoległa produkcja dla potrzeb innych gałęzi gospodarki, ale to ze względu na specjalizację nie zawsze jest wykonalne.

Upadłość demaskuje nie tylko kondycję upadłego, ale chyba też wierzycieli?

To oczywiste, z tym że nie użyłbym tu określenia „demaskuje”. Upadłość w tym wypadku staje się skutkiem tej złej kondycji, a fakt, że nie dało się jej zapobiec, wynika z niechęci lub częściej niemożności takiego zdywersyfikowania produkcji, żeby mieć odbiorców w różnych gałęziach gospodarki. Jak już wspomniałem, jeżeli upadły był podmiotem dominującym, dającym pracę dziesiątkom drobnych firm, pracującym tylko lub głównie na jego rzecz, a także wtedy, gdy kłopoty ma cała branża (na przykład wszystkie stocznie), to oczywiście kolejne podmioty padają jak kostki domina. Dlatego właśnie nawet najbardziej pesymistyczne prognozy, te dotyczące upadłości kilkuset przedsiębiorstw, mogą się okazać prawdziwe, gdy upadną wszystkie trzy stocznie, a zamiast nich nikt nie podejmie produkcji statków.