Wraz ze zniesieniem barier podwyżkowych przestały obowiązywać przepisy, które zobowiązywały pracodawców do rozmów o wzroście płac na przełomie roku i określały procedurę oraz terminy ich zakończenia. Teraz każda firma prowadzi rozmowy o pensjach, jak chce i kiedy chce.

[srodtytul]Niechęć do negocjacji [/srodtytul]

– Mamy sygnały o odmowie podejmowania rozmów, bo firmy twierdzą, że nie mają już takiego obowiązku. W efekcie związki muszą zmuszać do rozmów płacowych w trybie [link=http://www.rp.pl/aktyprawne/akty/akt.spr;jsessionid=214CD236F3E17D1424F49758249AFB8D?id=71035]ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych[/link], a to nie sprzyja atmosferze – mówi Marcin Zieleniecki, ekspert działu prawnego „Solidarności”.

Od stycznia przestała obowiązywać ustawa o negocjacyjnym systemie kształtowania wynagrodzeń. Określała ona maksymalny wskaźnik przeciętnej podwyżki w firmach. Związki od lat walczyły o jej uchylenie, by uwolnić płace, bo w części firm, szczególnie tych z udziałem Skarbu Państwa, załogi nie mogły dostać wysokich podwyżek mimo dobrej sytuacji przedsiębiorstwa.

W niektórych firmach związki dostały informację, że w tym roku podwyżek nie będzie, w innych pracodawca milczy i nie wykazuje chęci do rozmów. – Faktycznie dostaliśmy pismo, że ze względu na inwestycje, spadek wydajności itd. w tym roku nie otrzymamy podwyżek. Będziemy dążyć do rozmów. Wiemy, w jakich realiach pracujemy i ile możemy się domagać – mówi Czesław Brzyski, przewodniczący NSZZ „Solidarność” w kopalni Bogdanka.

– Brak wskaźnika pogorszył sytuację związków zawodowych, więc starają się korzystać z zapisów zakładowych układów zbiorowych, pakietów socjalnych i umów społecznych – uważa radca prawny Marcin Wojewódka. 

– Istotnie, niektóre branże, np. energetyka, mają wewnętrzne porozumienia w sprawie negocjacji płac i tam brak ustawy niewiele zmienił – mówi Witold Polkowski, ekspert KPP. 

Czasami dochodzi do kuriozalnych sytuacji, bo część zakładowych przepisów gwarantuje podwyżki w wysokości wskaźnika określonego przez rząd. Jesienią ubiegłego roku, kiedy obowiązywała jeszcze ustawa, rząd określił go na 2010 r. na poziomie 1 proc. Taki wzrost płac jest poniżej inflacji i nikogo nie zadowala, potrzebne będą negocjacje.

[srodtytul]Przygotowania do rozmów[/srodtytul]

Na razie „S” opracowała dla swoich członków wyciąg danych z GUS, który pokazuje, co i ile procent zdrożało. Podano ceny żywności, transportu, utrzymania mieszkania, przedszkola i oczywiście – ubiegłoroczny wzrost płac. – Jeśli będą kłopoty, zorganizujemy szkolenia dotyczące procedury postępowania w sytuacji, gdy firma odmawia rozmów o podwyżkach – zapowiada Wiesław Łaznowski, szef dolnośląskiej „Solidarności”.

Teraz o dodatkowych pieniądzach można rozmawiać przez cały rok. Tam, gdzie związki mają mniej cierpliwości, dochodzi do sporu.

– W poprzednich latach byliśmy już po rozmowach, w tym roku rozpoczną się one za kilka dni. Nie niepokoimy się tym, mamy zagwarantowane, że nowe stawki będą obowiązywać od marca – mówi Dariusz Skorek, szef związku z Cadbury.

– W naszej firmie też jeszcze nie ma rozmów, ale mamy dobre doświadczenia. Jak będą pieniądze, to je dostaniemy. Teraz jest wypłacane świadczenie z ubiegłego roku. Generalnie jednak brak wskaźnika jest dla pracodawcy korzystniejszy – mówi Andrzej Świderski z „S” Zakładów Azotowych w Puławach.

[ramka][b]Komentuje prof. Zofia Jacukowicz,Instytut Pracy i Spraw Socjalnych[/b]

Brak ustawy może skomplikować negocjacje w firmach, w których są słabe związki zawodowe. Nie przeceniałabym jednak znaczenia prawnych uregulowań w ustalaniu wysokości podwyżek czy trybu ich negocjowania. Sam przepis czasem nie wystarcza.

Silne związki zawodowe, nawet jeśli nie będzie ustawy, zdołają zmusić pracodawcę do rozmów w takim terminie, jaki im odpowiada.

To samo zresztą dotyczy wysokości podwyżek. Przecież bardzo często się zdarzało, że ustalano wzrost płac powyżej wskaźnika określonego przez rząd.[/ramka]

[i]masz pytanie, wyślij e-mail do autora

[mail=t.zalewski@rp.pl]t.zalewski@rp.pl[/mail][/i]