Kompromis polityczny w obozie władzy prowadzący do likwidacji Izby Dyscyplinarnej to dobra wiadomość. Daje nadzieję na wygaszanie destrukcyjnego i bardzo kosztownego w wielu wymiarach konfliktu o sądownictwo. Mam nadzieję, że politycy wyciągną naukę z tego, czym może się skończyć emocjonalna i bezkompromisowa legislacja, oparta wyłącznie na politycznej sile. Przykład Izby Dyscyplinarnej pokazuje tak naprawdę słabe punkty samodzielnego rządzenia. Brak dystansu, pycha, emocje, polityczna rozgrywka i kalkulacja – to wszystko powinno być bezwzględnie tępione w procesie legislacyjnym, m.in. przez koalicyjne tarcia czy konieczność szukania koalicjanta. W takiej sytuacji łatwiej o polityczne harce i kosztowne błędy.

Czy uchwalając reformę sądownictwa przed pięciu laty, rząd mógł rozegrać ją inaczej, szukając np. pól porozumienia ze środowiskami sędziowskimi przekonanymi do reform, a nie z politykami w togach, z którymi żaden dialog nigdy nie będzie możliwy? Wydaje się, że tak.

Czy możliwe było łagodzenie konfliktu o praworządność z Unią Europejską mimo patrzenia Brukseli i Warszawy z innych biegunów na rzeczywistość? Owszem. Zastępując choćby arogancję dyplomacją, czego wielu ministrów i czołowych polityków partii władzy dotychczas się nie nauczyło. Nie wyciągnięto nauki, choćby z przykładu idola polskiej prawicy Viktora Orbána, który o wiele zręczniej potrafił się dogadywać z Unią Europejską w ważnych dla siebie sprawach.

Izba Dyscyplinarna, miejmy nadzieję, zakończy swój żywot jeszcze przed wakacjami. Czy politycy wyciągną wnioski z tego, co się stało? Tu jestem trochę mniejszym optymistą.

Zapraszam do lektury najnowszego dodatku „Sądy i prokuratura”.