Minister finansów postanowił pytać Państwową Komisję Wyborczą o wykładnię przepisów w sprawie udzielenia subwencji PiS. Stchórzył w ten sposób?
Nie wiem, jak minister Andrzej Domański, ale ja mam stracha. Czy nie ma pani wrażenia, że uczestniczymy w ponurym chocholim tańcu wprowadzającym państwo polskie w letarg? Wyspiański nie powstydziłby się takiego spektaklu. A już 80 kilometrów od mojego domu stacjonują dywizje Federacji Rosyjskiej. Można tylko podziękować panu prezydentowi, parlamentarzystom Prawa i Sprawiedliwości za to patologiczne rozprzężenie struktur państwowych, a PKW i panu ministrowi finansów za brak determinacji w nazywaniu po imieniu „zła”. Winnych jak zawsze nie będzie.
Czytaj więcej
Przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej odpowiedział ministrowi finansów, który domaga się dokonania wykładni głośnej uchwały w sprawie dotacji dla PiS. -To, co jest jasne, nie podlega interpretacji - przypomina sędzia Sylwester Marciniak.
Może minister i członkowie PKW boją się przyszłej odpowiedzialności?
Nie potrafię tego ocenić. Nie znam pana ministra ani członków PKW. Znamienne jest inne zjawisko. Nie wiem, czy pani odnotowała liczne wypowiedzi polityków zawierające groźby odpowiedzialności karnej. To nie jest na żarty. Oni w to wierzą. Byłem młody, ale dość dobrze pamiętam komunę. Szarość, strach o przyszłość, niepewność, co zrobi władza, nadużywanie przymusu. Nie chcę tam wracać. Proszę spojrzeć, nikt już nie mówi o niezależności władzy sądowniczej i apolityczności prokuratury. Wzorzec jest prosty – obejmiemy władzę i przeciwnych nam rozliczymy – to znaczy przykładnie ukarzemy. Widziałem w młodości ten schemat. Jednolitość władzy w miejsce jej trójpodziału. Zatrważające jest to, że z wielu umysłów stanowiących elitę władzy – tych, co w opozycji, i tych, co obecnie rządzą – wymazano niezależność sądownictwa. W miejsce „sąd rozstrzygnie” umieszczono „my rozliczymy”. Za osiem lat niszczenia systemu sądownictwa właśnie wystawiono rachunek. Dziś doręczono go ministrowi finansów.
Czy na pewno PKW mu wyjaśni, o co jej chodzi? I kiedy? A czas leci. Mamy już datę wyborów.
W chocholim tańcu wyjątkowo dobrze udaje się jedna figura: chodzenie od Annasza do Kajfasza. Tak, czas biegnie. W tym jednak wypadku upływ czasu nie prowadzi do wyzdrowienia. Do polityków jeszcze nie dotarło, że mają do czynienia z chorobą przewlekłą i nawracającą. Nie da się uleczyć Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych za pomocą bajpasu. Neosędziowie z brzydkiego kaczątka nie przemienią się w podziwiane w Europie łabędzie. Miara czasu będzie wyznaczać tylko kolejne gorszące i zgubne dla państwa zdarzenia. Najbliższe ma nazwę wybory prezydenta. Potem będą kolejne i kolejne. Chochoły uwielbiają swój taniec. Mam dla polityków złe wieści. W Europie nie zrewidują swojego zdania i nie stwierdzą, że Izba Kontroli Nadzwyczajnej jest sądem. Tam dalej obowiązuje trójpodział władzy, a sądy i trybunały są przywiązane do swoich wypowiedzi. Znam państwa, te bliżej mojego domu, w których sądownictwo wsłuchuje się w głos polityków. Pozostaje mi wierzyć, że nie zapatrzyliśmy się na nich.
Panie sędzio, czy to Izba Pracy powinna decydować o ważności wyborów prezydenckich? Skoro Izba Kontroli powinna zniknąć...
Konstytucja i kodeks wyborczy tego nie przesądzają. Ważność wyborów prezydenckich ma stwierdzić Sąd Najwyższy. Rodzaj składu, jak również jednostki organizacyjnej jest wtórny. Można mówić tylko o pewnej logicznej tradycji. Po pierwsze, Izba Pracy i Ubezpieczeń Społecznych zajmowała się tymi sprawami od dziesięcioleci. Sprawnie, transparentnie i bez bałaganu. Po drugie, tradycyjnie izba ta – przed 2018 r. mająca nazwę Izba Pracy, Ubezpieczeń Społecznych i Spraw Publicznych – sądziła także sprawy, które wykraczały poza cywilistykę i karnistykę. Podział był klarowny. Nie ma przeszkód, aby stworzyć odrębną izbę publiczną, chodzi tylko o to, aby nie przyszło politykom do głowy obsadzić ją „swoimi”, specjalnie wyselekcjonowanymi sędziami. Pomijając warstwę konstytucyjną i traktatową, to się po prostu nie opłaca. Mimo filmowych stereotypów taka „Pawlakowa sprawiedliwość” nie jest przez Polaków akceptowana.
Czy grozi nam scenariusz dwóch prezydentów, tak jak dwóch prokuratorów krajowych?
Niestety tak. Na te słowa zapewne wielu popuka się w głowę. Gdybym wrócił z długich wakacji, to również bym tak zareagował. Doświadczenie jest wymagającym nauczycielem. W ostatnich latach nie byłem na długich wczasach. Jeszcze kilka lat temu nie uwierzyłbym, że w Polsce zagości tak rozwinięty dualizm instytucjonalny. Dzięki „wybitnym reformatorom” mamy już składy Sądu Najwyższego, które są legalne, i te, które nie są uznawane za sąd. W duopolu występują też sędziowie TK i „dublerzy”. KRS zniknęła, a rozpanoszyła się „niekastowa” i oczywiście apolityczna neo-KRS. Zapomniałbym o prokuraturze. Jedni widzą prokuratora krajowego w panu Barskim, drudzy w panu Korneluku. Kto jest posłem, a kto nie, też były do niedawna rozbieżności. Do tego zdublowanego świata dwóch prezydentów pasuje jak ulał. Czy to tak nieprawdopodobny scenariusz? Wracamy do Izby Kontroli Nadzwyczajnej. Przez chwilę powróżmy z fusów. Wybory wygrywa niewielką przewagą głosów kandydatka lub kandydat ugrupowań rządzących, Izba Kontroli Nadzwyczajnej stwierdza na podstawie art. 129 § 3 konstytucji nieważność wyborów, co skutkuje przeprowadzeniem nowych. I co? No właśnie. Nie trzeba mieć spotęgowanej wyobraźni, aby dostrzec, że ponownie zacznie się chocholi taniec. Nie ma innej drogi. Dualizm boi się tylko stanowczości i bezkompromisowości. To jak w Biblii: „tak – tak, nie – nie. A co jest ponadto, pochodzi od złego”. Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych nie jest sądem, neosędziowie nie mogą utworzyć skutecznego składu Sądu Najwyższego. To jest „tak – tak, nie – nie”. Wszystko, co „ponad”, „obok” czy tak jak w przypadku PKW i ministra finansów „zamiast”, prowadzi do jeszcze większego chaosu. Ustępliwość w dualizmie rozzuchwala.
Prezes Manowska jeszcze ogarnia całą sytuację?
A właśnie, gdzie jest pierwszy prezes SN? To źle zadane pytanie. Nie jest ważne „gdzie”, istotne jest, „kim” jest. No to powiedzmy: neosędzią wybranym do SN w urągającej cywilizowanym standardom procedurze przez upolitycznioną neo-KRS. Jest też byłym zastępcą ministra Zbigniewa Ziobry, przyjaciółką prezydenta Dudy, osobą, wobec której toczą się postępowania dyscyplinarne i której czyny bada prokuratura. Jest też osobą, która w pełni akceptowała i popierała nawet najgłupsze i bezsensowne „reformy sądownictwa”, których skutki dziś odczuwamy. Nadto wybór pani Małgorzaty Manowskiej na pierwszego prezesa jest, delikatnie mówiąc, prawnie trefny. Tak, pomyślmy, to wymarzone kwalifikacje, aby stać na straży niezależności sądownictwa, a także aby być bezstronnym rozjemcą – przypomnę, to podstawowa funkcja Sądu Najwyższego. No więc pierwszego prezesa nie ma. Zamilkł. Waży się jego przyszłość. Politycy od początku do końca decydują o jego losie. Taki patologiczny trójpodział władzy. A 80 kilometrów od mojego domu… Smutne to.