Pojawili się znikąd i od dwóch dni trzymają w napięciu cały Kazachstan. W pierwszej kolejności mieszkańców prawie 400-tys. miasta Aktobe (na zachodzie kraju), gdzie władze w poniedziałek ogłosiły najwyższy, czerwony poziom zagrożenia terrorystycznego. W pozostałych regionach ogłoszono przedostatni, żółty poziom zagrożenia, który będzie obowiązywał przez najbliższe 40 dni.
Wszystko dlatego, że w niedzielę grupa uzbrojonych mężczyzn (według tamtejszego MSW było ich co najmniej 27) obrabowała lokalny sklep z bronią, mordując przy tym sprzedawcę oraz klienta. Tuż po tym porwali oni autobus i zaatakowali jednostkę Gwardii Narodowej, gdzie próbowali się przedostać do magazynów z uzbrojeniem. Atak został udaremniony, a milicja poinformowała o tym, że zamachowcami są członkowie „radykalnych ruchów religijnych".
W wyniku strzelaniny, która toczyła się na ulicach miasta, zginęło co najmniej 18 osób (12 zamachowców, trzech wojskowych i trzech cywilów). W poniedziałek po południu lokalne media donosiły, że walka z ekstremistami przeniosła się na przedmieścia.
W pozornie spokojnym Kazachstanie, gdzie ponad 70 proc. mieszkańców wyznaje islam, wcześniej już dochodziło do zamachów terrorystycznych. W latach 2011–2012 było ich ponad dziesięć. Wtedy poza Aktobe, ekstremiści zaatakowali również miejscowości Atyrau i Taraz. Ofiarami tamtych wydarzeń było ponad 30 osób.
– Jest to radykalna część kazachstańskiej opozycji. Dzisiaj nawiązali oni już kontakt z tzw. Państwem Islamskim, a kilkaset osób z Kazachstanu już do nich dołączyło – mówi „Rz" prof. Aleksiej Małaszenko, specjalista ds. islamu z moskiewskiego Centrum Carnegie. – Przez kilka lat ugrupowania te były uśpione, ale teraz nagle się przebudziły.
Wiele wskazuje na to, że nieprzypadkowo. Zamachy w 2011 roku odbywały się na tle protestów pracowników rafinerii naftowych w mieście Żanaozen nad Morzem Kaspijskim. W wyniku działań milicji, która zaczęła strzelać do tłumu, zginęło wtedy co najmniej 14 protestujących, a ponad 60 zostało rannych. Tym razem ekstremiści również pojawili się w czasie, kiedy dopiero ucichły masowe protesty społeczne. Wywołane one były reformą gruntową władz, które zezwoliły obcokrajowcom dzierżawić ziemię na 25 lat. W konsekwencji 21 maja tysiące ludzi wyszło na ulice Astany i wielu innych miast w obawie przed chińską ekspansją. Podobnie jak pięć lat temu protesty zostały stłumione przez władze, kilkadziesiąt osób trafiło za kraty, a rządzący od ponad ćwierćwiecza prezydent Nursułtan Nazarbajew zwrócił się z uspokajającym orędziem do narodu.
– Ośmiu uczestnikom manifestacji grozi dzisiaj nawet do 15 lat więzienia. Winni są jedynie tego, że wyszli na ulice z pokojowym protestem, ponieważ sytuacja gospodarcza kraju w ostatnich latach drastycznie się pogorszyła – mówi „Rz" Muratbiek Ketebajew, jeden z liderów zdelegalizowanej przez władze w 2012 roku opozycyjnej partii Alga, który dostał azyl polityczny w Polsce.
W poniedziałek, kiedy na ulicach Aktobe trwała strzelanina, Komitet Bezpieczeństwa Narodowego Kazachstanu poinformował o udaremnionym zamachu stanu, którego majowe protesty jakoby były częścią. Miał go zorganizować aresztowany jeszcze pod koniec stycznia lokalny biznesmen Tochtar Tuleszow. Oskarżono go wtedy o przemyt narkotyków, a wraz z nim aresztowano kilku wysokiej rangi prokuratorów oraz funkcjonariuszy MSW. – Władze próbują połączyć manifestacje z zamachami, by zniechęcić ludzi do wszelkich protestów – dodaje Ketebajew.