Dzisiejszą noc spędzamy nad rzeką Hotan. Niewąska to rzeczka. Kumuluje setki strumieni startujących w północnym Karakorum i wschodnim Pamirze. Poniżej gór ma szerokość pięciuset metrów, a wiosennymi powodziami niszczy każdy ludzki wysiłek. Na płaskowyżu rozpiera się jeszcze szerzej. Miejscami jest rozlewiskiem wielokilometrowym. I jedyna szansą tutejszego rolnictwa. Potem... wsiąka w pustynię Takla Makan.

Zatrzymaliśmy się nad resztkami wody. Koło jednej z ostatnich wiosek, która w gruncie rzeczy jest oazą na pustyni. Nawet zamoczyliśmy nogi. Prawdopodobnie po raz ostatni, bo dalej jest tylko całkowicie wyschnięte koryto, które gubi się wśród wydm. A my chcemy właśnie tym korytem, offroadem pustynię przejechać.

Czy wiecie czym jest w kulturze chińskiej „utrata twarzy"? Chińczyk może o tym mówić godzinami, ale to nie znaczy, że sprawa jest oczywista. Chodzi mniej więcej o to, że jak ktoś nie ma racji i musi się ze swych decyzji wycofać, to traci też na honorze. Zrozumienie tego niejasnego dla Europejczyka terminu lub stanu ducha najłatwiej przedstawić na konkretnym przykładzie.

Rozbiliśmy obozowisko 6 samochodów terenowych (kampery w tym czasie objeżdżają pustynię dookoła) nad resztkami rzeki. Jest z nami nasz licencjonowany przewodnik Lu Wang. Ma wszystkie niezbędne pozwolenia, aby nasza podróż miała legalny i formalny charakter. Kampingów jednak w Chinach nie mają. Rozbijamy się więc na dziko. Czy w Chinach wszyscy na wszystkich donoszą, tego nie wiem, czy śledzą, nie mam pojęcia, ale gdziekolwiek samochód parkujemy, namiot rozkładamy lub ognisko rozpalamy, po godzinie pojawia się policjant. Wang cierpliwie tłumaczy, pokazuje papiery i na ogół mamy spokój. Dzisiaj było inaczej. Kazano Wangowi pojechać do miasteczka powiatowego z naszymi paszportami i nas... zameldować. 80 kilometrów!

Wanga nie było kilka godzin. Przyjechał po północy w kawalkadzie kilku pojazdów i w towarzystwie kilkunastu policjantów. Komendant powiatowy też był. Wcześniej w miasteczku wydano decyzję jasną: mamy się spakować i udać się na wyznaczony przez policję plac. Kłopot w tym, że wtedy nasz Wang „straci twarz" przed nami. No i wie, że Polacy są „trudni", mogą odmówić. Komendant się tym nie przejął. Zagroził karabinową eskortą, kajdankowym przymusem itd. No bo on też nie może „stracić twarzy".

Reklama
Reklama

Nie przejął się też tym, że nasi beniaminkowie już śpią, a w dodatku kierowcy przyjęli już wieczorną dawkę napojów ułatwiających sen i nocne marzenia. Sytuacja patowa. Użyto wielu argumentów, padło z milion mandaryńskich słów. I podjęto decyzję następującą: my się zgadzamy na przeprowadzkę, a wtedy komendant może stwierdzić, że na wyznaczonym placu nasze auta się nie zmieszczą i musimy zostać gdzie jesteśmy, ale z kolei my mamy napisać oświadczenie, że zostajemy nad rzeką na własną odpowiedzialność i jak muchy końskie nas pogryzą, to nie mamy do komendanta i rządu w Pekinie pretensji. Pisanie osobliwego protokołu wyglądało tajemniczo, gdy zaczęliśmy „krzaczkowe pismo" fotografować, komendant wpadł w popłoch i ostatecznie nic podpisywać nie musieliśmy. Chociaż protokół ukończono, bo nikt tej twarzy stracić nie może.

Pozostaliśmy więc wszyscy w posiadaniu twarzy. Przyjechaliśmy, zgodziliśmy się odjechać, ale nie odjechaliśmy. Nasz Wang przywiózł nas tu, miał odwieźć w cholerę, ale nie odwoził. Komendant kazał nam się wynosić, ale nas nie wyniósł. Trochę jak z barejowską ekstradycją: jak zabiorą nam furę z koniem, to muszą oddać samolot...

Spać poszliśmy gdy już świtało.

Interaktywna mapa jest na stronie www.discover4x4.pl, a więcej zdjęć na stronie www.wenecja-pekin.pl