Bainbridge’s to mały dom aukcyjny, jakich w Londynie na pęczki. Największym sukcesem jego właścicieli była do niedawna sprzedaż naczynia z dynastii Ming za 160 tys. dolarów. Ale jesienią zeszłego roku zjawiło się u nich angielskie rodzeństwo ze znalezioną podczas domowych porządków chińską wazą. Eksperci przyjrzeli się wysokiemu na 46 cm naczyniu o podwójnych, misternie zdobionych ściankach. Znaleźli cesarski stempel i ustalili, że wykonano je na zamówienie cesarza Qianlonga (1736 – 1795) i kiedyś znajdowało się w Pałacu Letnim w Zakazanym Mieście. Najprawdopodobniej zrabowali je stamtąd brytyjscy żołnierze podczas drugiej wojny opiumowej zakończonej w 1860 r.

Nie wiadomo, jak waza trafiła na zakurzony strych domu w pobliżu lotniska Heathrow. Siostra i brat odkryli ją po śmierci rodziców. Nie mieli pojęcia, ile jest warta. Cenę wywoławczą ustalono na 800 tys. dolarów. Po trzydziestu minutach zaciekłej licytacji właściciele musieli wyjść, by zaczerpnąć powietrza. Wazę sprzedano za 86 milionów dolarów. Kupił ją Chińczyk licytujący przez telefon. Waza jest teraz najdroższym chińskim antykiem na świecie i symbolem zmiany na rynku dzieł sztuki.

Jego siłę napędową stanowi dziś armia dalekowschodnich inwestorów, którzy mają grube portfele i jedno marzenie: zbudować prywatne kolekcje. Większość nie zna się na sztuce, ale nie kupuje byle czego – zatrudniają doświadczonych doradców z Europy i USA. Eksperci podkreślają, że chińska gorączka nie ma w sobie nic z szaleństwa. Obroty rynku sztuki rosną błyskawicznie, ale według określonych tendencji.

[srodtytul]Imperialne totemy[/srodtytul]

Bogacąca się chińska klasa średnia szuka swych korzeni. Niebotyczne ceny osiągają meble, rzeźby, naczynia, które mają jakiś związek z imperialną przeszłością. Im większe prawdopodobieństwo, że znajdowały się na cesarskich dworach, tym wyższe kwoty. Rekordowo sprzedana waza pochodzi ze złotego okresu – za rządów cesarza Qianlonga dynastia Qing przeżywała rozkwit, władca słynął z zamiłowania do sztuki.

Ambicje chińskich biznesmenów idą w parze z wielką repatriacją dalekowschodnich antyków, które były już rynkowym przebojem na przełomie XIX i XX wieku. Wtedy łowcy skarbów oraz żołnierze wojsk brytyjskich, holenderskich, francuskich i niemieckich przywozili łupy do Europy. Teraz zachodni kolekcjonerzy dotknięci kryzysem wyprzedają azjatyckie zbiory. Głód Chińczyków jest tym większy, że w 1948 r. najcenniejsze cesarskie skarby (niektóre liczące 8 tysięcy lat) opuściły kontynent i wraz z wojskami Czang Kaj-szeka wyruszyły na Tajwan. Gigantyczne zbiory można oglądać w Narodowym Muzeum Pałacowym w Tajpej, jednym z najchętniej odwiedzanych na świecie. Prezentowana tam kolekcja to ułamek bogactw, jakie dotarły na wyspę w 3 tysiącach skrzyń. Na pokazanie całości brakuje miejsca.

Rozpoczęta w Chinach w połowie lat 60. rewolucja kulturalna zakazała posiadania i handlu przedkomunistycznymi dziełami sztuki – wiele z nich zniszczono, inne szmuglowano za granicę i sprzedawano.

Teraz Azjaci chcą odzyskać totemy swej przeszłości. I te wracają do domu. Ale nie wszystkie cieszą się jednakowym powodzeniem. Poza dziełami z epoki dynastii Qing największe wzięcie ma biało-niebieska porcelana z okresu dynastii Ming (w 2010 roku na aukcji nowojorskiego domu Doyle płacono za naczynia 180 razy więcej, niż wynosiła wyceny). Chińczycy nie chcą kupować niczego, co wiąże się ze śmiercią, czyli m.in. ceramiki pochodzącej z grobowców. Nie zachwycają ich także przedmioty z początków dynastii Song, niegdyś popularne wśród Europejczyków. Rozchwytują natomiast brązy, rzeźbione kości i rogi, drewniane meble oraz biały jadeit z Turkiestanu.

Podczas jesiennej serii aukcji w Sotheby’s w Hongkongu łączna sprzedaż chińskich antyków sięgnęła 400 mln dolarów (więcej niż w całym 2009 r.). Największym hitem okazała się ceramika (kupiona łącznie za 148 mln dolarów), różowa porcelanowa waza z dynastii Qing (32 mln dolarów) oraz pieczęć w kształcie dwugłowego smoka rzeźbiona w białym jadeicie (16 mln dolarów).

Apetyt inwestorów rośnie, ale liczba imperialnych antyków na rynku się kurczy – to jeden z powodów niebotycznych sum. Kupcom bardziej zależy na walorze historycznym i prestiżu, jaki przyniesie im cesarski relikt; wartość artystyczna gra mniejszą rolę. Stąd zdumiewające wyniki aukcji.

W minionym roku w Hongkongu Chińczycy płacili za licytowane przedmioty średnio dwukrotnie więcej, niż szacowali organizatorzy. We wrześniu, podczas nowojorskich targów sztuki Asia Week, emocje były tak wielkie, że jeden z Chińczyków kilkakrotnie przelicytował sam siebie.

Chińscy kupcy – jak określił ich „The Economist” – przypominają gości, którzy dotarli na bankiet nieco spóźnieni i chcą szybko nadrobić straty. Kupują agresywnie, a udział w rynku zwiększają kosztem klientów z USA i Wielkiej Brytanii. Francuzów przeskoczyli już w 2008 r.

Jedynym wielkim wydarzeniem ostatnich lat nad Sekwaną była aukcja kolekcji Yves Saint Laurenta zapamiętana z dwóch powodów. Padł wtedy rekord kwoty uzyskanej ze sprzedaży dzieł jednego posiadacza (ponad 480 mln dol.), ale sukces ten przyćmiła afera wywołana przez Chińczyka, który zlicytował za 40 mln dolarów dwie statuetki z brązu, po czym odmówił zapłaty, twierdząc, że zostały zrabowane z jego ojczyzny przez europejskie wojska. Aukcja tylko jednorazowo poprawiła aukcyjne notowania Francuzów, a co gorsza – wywołała polityczne napięcie.

Chiny są dziś trzecim pod względem wielkości i obrotów rynkiem sztuki na świecie. Około 150 kupców z Tajwanu i Hongkongu co roku wydaje ponad milion dolarów na dzieła sztuki, tyle samo biznesmenów zainteresowanych dziełami jest dziś w Chinach kontynentalnych, ale tam ich liczba błyskawicznie rośnie. Grupa chińskich miliarderów (liczonych w dolarach amerykańskich) powiększyła się ze 101 do 130.

Kim są nowi klienci domów aukcyjnych? Wśród najbardziej wpływowych kolekcjonerów z Azji znalazł się m.in. Xu Qiming, potentat branży tekstylnej, specjalista od spraw mody męskiej, a także eksporter węgorzy. W sztukę inwestuje również Lu Hanzhen, który dorobił się fortuny, sprzedając nylon do produkcji opon samochodowych. Znaczącą postacią azjatyckiego rynku sztuki stał się William Chak, handlarz z Hongkongu, który karierę w zawodzie zaczynał jako 16-latek, a dziś jest ekspertem od ceramiki i doradcą wielu zamożnych biznesmenów.

[srodtytul]Kurs na Hongkong[/srodtytul]

Powiększająca się grupa klientów to powód strategicznej przeprowadzki na Wschód, jaka właśnie ma miejsce na rynku sztuki. Jego barometrem stają się aukcje w Hongkongu, nie w Nowym Jorku. Te zmiany odzwierciedlają nowy układ sił w światowej gospodarce. W 2008 r. rynek sztuki przeszedł załamanie. Ostatnia potężna aukcja odbyła się we wrześniu w Londynie – 56 prac Damiena Hirsta poszło pod młotek za 116 mln dolarów. Dwa dni wcześniej upadł bank Lehman Brothers. Ale oznaki spowolnienia były widoczne od miesięcy – szczytową wartość 65 miliardów dolarów rynek dzieł sztuki osiągnął w 2007 r., rok później był już wart 15 miliardów mniej. Światowy kryzys uderzył w zachodnich kolekcjonerów, którzy postanowili grać ostrożnie. Czekali. Przez wiele miesięcy do sprzedaży nie trafiały arcydzieła. Co prawda żelazne „trzy D: death, debt, diviorce” (śmierć, dług, rozwód) dostarczały handlarzom materiału do sprzedaży, ale podaż była dużo mniejsza niż zainteresowanie. W 2008 r. dwa największe domy aukcyjne – Christie’s i Sotheby’s – były zmuszone wypłacić sprzedawcom dzieł ponad 200 mln dolarów gwarancji.

I kiedy w 2009 r. zachodni rynek sztuki dramatycznie się kurczył, sprzedaż na Dalekim Wschodzie zaczęła przynosić zaskakujące zyski. To kupcy z Chin i Hongkongu odwrócili fatalny trend – ich udział w globalnym obrocie wzrósł w ciągu roku z 8 do 14 procent. Płacili za dzieła sztuki tak dużo, że wielkie domy aukcyjne ponad 40 procent zysków czerpały z Azji.

Światowa ekspansja Sotheby’s i Christie’s zaczęła się przed kryzysem, ale ich szefowie przyjęli różne strategie. Dom aukcyjny Sotheby’s najpierw dostrzegł potencjał kupców rosyjskich i jest dziś nad Wołgą silniejszy niż konkurent. Jego marka znaczy też więcej na Bliskim Wschodzie – Sotheby’s ma biuro w Katarze, jego wiernym klientem jest tamtejsza rodzina królewska. W Chinach obcokrajowcy nie mogą otwierać domów aukcyjnych, dlatego Sotheby’s działa poprzez oddział w Hongkongu. Natomiast właściciele Christie’s czują się w Chinach pewniej, mają umowę licencyjną z pekińskim domem aukcyjnym Forever International Auction Company. Są też obecni na Bliskim Wschodzie, organizują coroczne aukcje w Dubaju.

Dziś więcej chińskich antyków trafia na aukcje w Hongkongu niż w Londynie, Paryżu i Nowym Jorku. Utrudnieniem w handlu chińską sztuką są przepisy chroniące cesarski dorobek. Administracja George’a W. Busha po pięciu latach negocjacji uległa Chińczykom i przyjęła prawo o zakazie importu części dzieł do USA. Rząd w Pekinie planuje jeszcze ostrzejsze zabezpieczenia: zakaz wywozu wszystkich dzieł sztuki sprzed 1911 r., czyli powstałych do upadku dynastii Qing. Zgodnie z konwencją UNESCO z Chin nie wolno też wywozić ani handlować antykami bez licencji, np. znaleziskami archeologicznymi. Kłopotem jest również nieuregulowany lokalny rynek – chińskie domy aukcyjne żyją krótko, autoryzowanych jest około 250 w Chinach i 55 w Hongkongu, ale w praktyce działa kilka tysięcy. Eksperci przepowiadają, że Chińczycy mogą w przyszłości wykupić jeden z wielkich domów aukcyjnych w Europie lub USA.

[srodtytul]Gwiazdy w Azji[/srodtytul]

Mimo formalnych trudności azjatycki rynek sztuki zapewnia dziś jedno: rosnący popyt. Oprócz antyków nowi azjatyccy bogacze (m.in. z Indii i Indonezji) są spragnieni nowoczesnych emblematów prestiżu, urządzają apartamenty na wzór zachodni, dlatego chętniej inwestują w sztukę współczesną. Rosną notowania chińskich artystów.

Obraz Zhanga Xiaoganga „Rozdział nowego stulecia – Narodziny Chińskiej Republiki Ludowej II” został w tym roku sprzedany za 6,7 mln dolarów. Kupił go Budi Tek, indonezyjski biznesmen zakochany w chińskiej sztuce. Otworzył już prywatne muzeum w Dżakarcie, planuje kolejne w Szanghaju.

Najbogatszym w Chinach artystą współczesnym jest Fang Lijun, właściciel hoteli i restauracji, który w latach 90. trafił na okładkę „Time’a”. Jest zaliczany do ruchu Cynicznych Realistów, jego prace prezentowała m.in. nowojorska MoMa i paryskie Centre Pompidou. Przez lata nie sprzedawał prac, by nie dzielić kolekcji, także dlatego ich ceny są dziś wysokie.

Obrazy Zenga Fanhzi „Seria Masek nr 6” zostały w 2008 roku sprzedane za blisko 10 mln dolarów (to wciąż rekordowa cena za chińskie płótno współczesne), a w 2010 r. malowane tuszem arcydzieło „Damy dworu” Fu Baoshi zmieniło w Hongkongu właściciela za 4 mln dolarów. Chiński malarz uchodzi za mistrza przedstawiania postaci historycznych.

Teraz nowe rekordy będzie bił Ai Weiwei, rzeźbiarz i architekt, współtwórca stadionu olimpijskiego w Pekinie, którego instalacja „Sunflower Seeds” wypełnia właśnie prestiżowy Turbine Hall londyńskiej Tate Modern (przed nim pracę „How It Is” prezentował tam Mirosław Bałka). Sto milionów porcelanowych nasion słonecznika ważących 150 ton zostało ręcznie pomalowanych przez 1600 chińskich artystów i rozrzuconych na podłodze galerii. Prace Ai Weiwei’a są od lat w ofercie Sotheby’s.

Przebudzenie chińskich biznesmenów miałoby dla amerykańskich i europejskich kolekcjonerów mniejsze znaczenie, gdyby nie to, że Azjaci coraz wyraźniej interesują się sztuką Zachodu. Częściej licytują w Londynie i Nowym Jorku, telefonicznie albo w systemie składania ofert online. Ale na tym nie koniec. Dzieła mistrzów impresjonizmu, modernizmu i pop-artu ruszają na Wschód.

Gdy w 2004 r. Centre Pompidou wypożyczyło Hongkongowi kurtynę pomalowaną przez Picassa, było to tak wielkie wydarzenie, że przyszły ją obejrzeć 2 miliony osób. Trzy lata później paryska galeria Opera House otworzyła oddział w Hongkongu i zorganizowała wystawę europejskich mistrzów, na okładce katalogu znalazł się obraz Picassa. I znów przyszły tłumy. Azjatycka metropolia nie ma w swych muzeach ani jednej pracy mistrza kubizmu. Jednak sytuacja szybko się zmienia.

W zeszłym roku do miasta sprowadziła się słynna londyńska galeria Ben Brown Fine Arts – do końca stycznia można tam oglądać i kupować 13 dzieł Hiszpana (ceny od 3 do 16 mln dolarów). Kolejne 40 jest już w nowiutkiej galerii Edouarda Malingue’a, słynnego francuskiego handlarza sztuką, który z Hongkongu zawiezie je do Tajpej. Wszystko po to, by zaoferować Picassa nowym kupcom (ceny od 600 tys. dolarów za szkice do 10 mln dolarów za akwarele). Hiszpański malarz cieszy się w Azji wyjątkowym zainteresowaniem, ponieważ tworzył barwne i wielkoformatowe prace. Dla Chińczyków rozmiar ma znaczenie.

[srodtytul]Płótna jak złoto[/srodtytul]

Nowy trend – wzmacnianie pozycji Hongkongu poprzez sprzedaż zachodnich dzieł – nasilił się pod koniec 2010 roku. Seoul Auction House, najpoważniejszy lokalny rywal Sotheby’s i Christie’s, w październiku sprzedał „Modelkę w Atelier” Picassa za 2,3 mln dolarów, a „Gladiatora i muzykę” Chagalla za ponad 4 mln dolarów (to najwyższa cena zachodniego płótna na azjatyckiej aukcji). Seoul Auction jest pionierem sprzedaży europejskich i amerykańskich dzieł w Azji – w 2008 r. jako pierwszy zaoferował je na aukcji i pośredniczył w sprzedaży pracy Damiena Hirsta za 1,7 mln dolarów.

Sotheby’s w listopadzie 2010 r. przeprowadził pierwszą w Hongkongu aukcję impresjonistów – pod młotek poszło 21 dzieł, ale wyników aukcji nie ujawniono. Christie’s nie pozostaje w tyle – jesienna sprzedaż w Hongkongu przyniosła mu 73 mln dolarów, najwyższą cenę uzyskał obraz Waltera Spiesa „Balijska legenda” (2 mln dolarów).

W porównaniu z Chińczykami szturmującymi domy aukcyjne zachodni kolekcjonerzy i kupcy są bardzo ostrożni, przede wszystkim ze względu na niepewną sytuację ekonomiczną i zmienne kursy walut. Paradoksalnie jednak kryzys wywołał ożywienie na rynku sztuki. Dzieła najwyższej jakości, podobnie jak złoto, są namacalne i dają większą gwarancję opłacalności niż papiery wartościowe. W przeciwieństwie do nieruchomości, mogą też zostać spieniężone w różnych walutach. Miniony rok pokazał jednak, że kupcy są skłonni płacić wysokie ceny wyłącznie za „żelaznych” artystów i arcydzieła. Kolekcjonerzy dokonują dużo bardziej przemyślanych transakcji, o powrocie do zakupowej manii z 2007 r. nie ma mowy.

Największą sensacją jesiennego sezonu aukcyjnego była sprzedaż obrazu Picassa „Nagość na płycie rzeźbiarza”. Po dziewięciu minutach nowojorskiej aukcji anonimowy kupiec zapłacił za nie 106,5 mln dolarów. Eduard Dolman z Christie’s powiedział wtedy, że sprawcami nagłego przebudzenia rynku sztuki i wysokiej ceny płótna są klienci z Rosji, Chin i Bliskiego Wschodu. To oni kupują większość dzieł – przeciętnie 91 na 100 najdroższych okazów. Amerykańscy kolekcjonerzy, tacy jak Steve Wynn, potentat z Las Vegas, stoją po drugiej stronie lady. I sprzedają. Wynn spieniężył w minionym roku m.in. słynną ikonę pop-artu „Ohhh. Alright…” Roya Lichtensteina za 42 mln dolarów. Większość jego zbiorów trafia do Rosji, Chin, Indii i Abu Dhabi.

Jeśli światowa gospodarka nie przejdzie w 2011 r. żadnej gwałtownej zmiany, ten trend się wzmocni. Chińczycy skoncentrują się na dziełach impresjonistów, podobnie jak robili to japońscy kupcy w latach 80. A im mniej atrakcyjnych płócien będzie na rynku, tym gorętsze staną się licytacje.

Najbliższą okazję do wielkich transakcji szykuje w lutym londyńska Sotheby’s. Oprócz dzieł Chagalla, Dalego, Giacomettiego i Modiglianiego do sprzedaży trafi gratka – tryptyk dawno niewidzianego na aukcjach Francisa Bacona. Seria trzech portretów przedstawiających innego malarza – Luciena Freuda – znajdowała się od 1965 r. w rękach prywatnych i nigdy nie była prezentowana. Tryptyk jest śladem przyjaźni dwóch rywalizujących artystów, którzy popijali razem w londyńskim barze Colony

Room, ale poróżnili się w latach 70. XX wieku. Gdy w 2003 r. podobny tryptyk Bacona trafił na aukcję, pewien Tajwańczyk kupił go za 3,8 mln dolarów. Ale od tamtej pory ceny dzieł Bacona niebotycznie wzrosły. W2008 r. Roman Ambramowicz zapłacił za wielkoformatowy tryptyk 86 mln dolarów. Wszystko wskazuje, że i tym razem płótna powędrują na Wschód.

[i]Korzystałam m.in. z publikacji „International Herald Tribune”, „The Economist”, „Art Market Monitor” i „South China Morning Post”.[/i]