Wyspa Mindanao na południu Filipin. Tyraliera wojska przeczesuje dżunglę w pobliżu miejscowości Ampatuanna. Cel: odbić kilkudziesięciu zakładników schwytanych dzień wcześniej przez partyzantów. Żołnierze przybywają jednak za późno. Trzy kilometry od miejsca uprowadzenia natykają się na mrożący krew w żyłach widok.
Stos zmasakrowanych ciał. Odcięte głowy i członki, rozprute brzuchy i poderżnięte gardła. Liczne ślady uderzeń maczetami, dziury po kulach, poparzenia. Ludzie ci przed śmiercią byli długo i w wymyślny sposób męczeni. – Ta okrutna masakra cywilów nie ma odpowiednika w najnowszych dziejach naszego kraju – oświadczyła prezydent Gloria Arroyo.
Ofiary – w zależności od źródeł znaleziono od 21 do 30 ciał – to lokalni działacze polityczni, dziennikarze oraz rodzina jednego z czołowych miejscowych polityków Ismaela Mangudadatu. Zostali porwani w drodze do komisji wyborczej, gdzie zamierzali oficjalnie zgłosić jego kandydaturę na gubernatora prowincji. Wśród zamordowanych była jego żona i 12 innych kobiet.
W sumie porwano około 40 osób i wojsko obawia się, że znajdzie w dżungli kolejne ciała. Akcja poszukiwawcza trwa, a kolejne oddziały przybyłej na miejsce 6. Dywizji Piechoty rzuciły się w pościg za napastnikami. W regionie wprowadzono stan wyjątkowy.
Kogo ścigają żołnierze? Świadkowie mówią o „100 uzbrojonych bojówkarzach”, ale na razie nie wiadomo, jakie ugrupowanie reprezentują.
Mindanao od lat jest areną rywalizacji pomiędzy rozmaitymi frakcjami politycznymi, klanami i gangami. W regionie działa między innymi partyzantka komunistyczna i islamscy separatyści. O ile bowiem większość Filipin zamieszkana jest przez katolików, o tyle znaczny odsetek ludności Mindanao stanowią muzułmanie. Część z nich domaga się oderwania regionu od reszty kraju. Wybory powszechne zaplanowano na maj przyszłego roku. Polityczny chaos sprawia, że wybory na Mindanao mają nierzadko krwawy przebieg.