Dane Ministerstwa Gospodarki można by skwitować wzruszeniem ramion, gdyby nie chodziło o Azję. Kraje tego kontynentu, z Chinami i Indiami na czele, wyznaczają dziś rytm światowej gospodarki. Chociaż to tam ekstraklasa światowego biznesu podpisuje najbardziej lukratywne kontrakty, polskie firmy bez walki oddają pole rywalom. Wzrost eksportu do Chin zwolnił w tym roku o kilka procent, do Indii o prawie jedną trzecią. Dla rodzimych firm Azja to wciąż przede wszystkim źródło tanich towarów, które zalewają nasz rynek i powiększają ogromny deficyt handlowy. Przedsiębiorcy tłumaczą spowolnienie eksportu silnym złotym, który zmniejsza atrakcyjność sprzedaży zagranicznej, mówią o problemach logistycznych, ogromnych odległościach i jeszcze większych różnicach kulturowych. Część z nich wini polskie władze, które nie wspierają biznesu w wystarczającym stopniu. To wszystko prawda. Najważniejsza przyczyna leży jednak chyba gdzie indziej. Polskie firmy nie muszą dziś wysyłać swoich towarów na odległe rynki, ponieważ rodzima gospodarka rozwija się w imponującym tempie. W takiej sytuacji poświęcanie czasu i pieniędzy na zdobywanie – często niełatwe – azjatyckich rynków wydaje się nielogiczne. Ale tylko pozornie. Czasy świetnej koniunktury w kraju kiedyś przeminą, a firmy, które zawczasu nie przygotują się na taką sytuację, będą liczyć straty. Azja już dawno przestała być miejscem, gdzie tylko tanio się produkuje. Najwyższy czas, żeby i polskie firmy zdały sobie z tego sprawę.