Ostatecznie jednak liczbę uczestników oceniano w niedzielę po południu czasu warszawskiego na nie więcej niż 80 tysięcy, ale protesty mają trwać przez kilka dni. A chętni do wzięcia udziału w demonstracjach antyrządowych, głównie pochodzący ze wsi i małych miasteczek, gdzie były premier ma najwięcej zwolenników, jechali nadal.
Głównymi ulicami miasta ciągnęły ciężarówki i furgonetki z ubranymi w czerwone koszulki demonstrantami. Jechali jak na majówkę, robili sobie pamiątkowe zdjęcia. Tyle, że żądania wobec rządu są jak najbardziej poważne: premier Abhisit Vejjajiva ma rozwiązać parlament i rozpisać nowe wybory. Sam ma podać się do dymisji. Te warunki ma spełnić do południa w poniedziałek. Jeśli tak się nie stanie, demonstrujący zapowiadają marsze ulicami Bangkoku, które i bez tego zakorkowane są na sztywno. W tej sytuacji najlepszym środkiem komunikacji jest kolejka BTS albo metro.
Władze zapowiedziały, że porządku w stolicy będzie pilnowało przynajmniej 50 tys. policjantów. Protestujący obiecują zaś, że nie zamierzają używać siły. Sytuacja jednak może się zaostrzyć, bo na ulicach pojawiło się również wielu zwolenników obecnego rządu, ubranych w żółte podkoszulki zwolenników monarchii oraz mieszkańców dużych miast.
W Bangkoku pojawili się również mnisi buddyjscy, którzy apelują do wojska, aby nie używało siły wobec zwolenników premiera Thaksina. Ostatni protest „czerwonych” w kwietniu 2008 doprowadził do zamieszek, w których zginęły dwie osoby, a kilkanaście zostało rannych.
Marzec jest w Tajlandii ostatnim z miesięcy szczytu turystycznego. Na ulicach widać setki Europejczyków i Chińczyków. Kilka ambasad zwróciło się do swoich obywateli, aby poruszali się po Bangkoku z największą ostrożnością. Biura podróży w Hongkongu zwracały pieniądze tym turystom, którzy obawiając się zamieszek woleli odwołać wykupione wycieczki. Samoloty na stołecznym lotnisku Suvarnabhumi lądowały pełne pasażerów, także dużych zorganizowanych grup z Polski, bez żadnych opóźnień. Stołeczne bazary pełne są kupujących, dla których jedynym zagrożeniem jest udar słoneczny, bo temperatura sięga 40 stopni.
Thaksin Shinawatra - bogaty tajski biznesmen, właściciel m.in dużej firmy telekomunikacyjnej oraz klubu piłkarskiego Manchester United - został usunięty z urzędu przez wojskowych jesienią 2006 roku. „Żółci” (barwa królewska) oskarżali go o korupcję. „Czerwoni” wrócili jednak do władzy w 2008 roku, ale opozycja wówczas zajęła na 3 miesiące kancelarię premiera oraz unieruchomiła na dwa tygodnie obydwa stołeczne lotniska.
Teraz nadrzędnym celem "czerwonych" jest odsunięcie premiera Abhisita, który doszedł do władzy dzięki wsparciu armii, tuż po rozwiązaniu przez sąd partii. Rozwścieczyła ich również decyzja sądu, który zarekwirował majątek b. premiera wyceniany na ok 1,4 mld dol, zdaniem sędziów zgromadzony przez nadużywanie władzy.
Thaksin Shrinavatra, jedyny w historii Tajlandii premier,który dwukrotnie wygrał wybory, jest teraz w Berlinie. Przyjechał tam z Dubaju, skąd został wyproszony przez władze, które uznały, że prowadził na ich terenie działalność polityczną.
[i]Danuta Walewska z Bangkoku[/i]