Minister spraw zagranicznych Jemenu Abu Bakr al Karubi nie zaprzecza, że w jego kraju działają bojownicy i przywódcy al Kaidy. – Nie potrafię dokładnie powiedzieć, ilu ich jest. Prawdopodobnie kilkuset, może 200, może 300. Mogą planować ataki podobne do tych jak ten w Detroit – przyznał w rozmowie z BBC. Jego zdaniem, aby poradzić sobie z zagrożeniem, kraj musi rozbudować jednostki antyterrorystyczne, potrzebuje jednak pomocy w ich szkoleniu, uzbrojeniu i zapewnieniu im środków transportu.
Jak twierdzi CNN, amerykańskie służby szukają twardych dowodów na to, że właśnie jemeńscy ekstremiści stali za nieudanym zamachem na amerykański samolot z 300 osobami na pokładzie, na wypadek gdyby prezydent Barack Obama zlecił atak odwetowy. Nigeryjczyk Umar Faruk Abdulmutallah, który w Boże Narodzenie próbował wysadzić samolot lecący z Amsterdamu do Detroit, miał zeznać, że został wyszkolony przez al Kaidę w Jemenie. Al Kaida na Półwyspie Arabskim ogłosiła, że zamach był zemstą za przeprowadzone w grudniu ataki na jej bazy, w których miały zginąć 64 osoby. Ale zdaniem ekspertów to tylko propaganda, bo zamach był przygotowany wcześniej. Abdulmutallah kupił bilet 16 grudnia, na dzień przed pierwszym z ataków, a wsiadł na pokład samolotu na dzień przed drugim.
– Trudno przewidzieć, jaka będzie reakcja USA, kiedy znajdą dowody. Władze Jemenu, tak jak Pakistan, starają się pomagać w walce z terroryzmem, ale ich możliwości są niewielkie – mówi „Rz” Daniel Pipes, szef Middle East Forum.
Zdaniem analityków Amerykanie mogliby wykorzystać pociski typu Cruise, bezzałogowe samoloty lub myśliwce. Możliwe jest też wysłanie śmigłowcami komandosów, którzy mieliby schwytać żywcem członków al Kaidy. Na razie rząd w Sanie, obawiając się reakcji społeczeństwa, nie wydał zgody na taką interwencję. Twierdzi, że oczekuje od USA pomocy wywiadowczej, a akcję militarną chce przeprowadzić sam. Jemen od początku istnienia al Kaidy był jednym z jej bastionów. Obywatele tego kraju byli jedną z największych grup narodowościowych wśród więźniów przetrzymywanych w bazie Guantanamo na Kubie. Kadry dla organizacji Osamy bin Ladena stanowią tysiące ludzi, którzy brali udział w wojnie przeciwko armii sowieckiej w Afganistanie. Ekstremiści mogą też liczyć na sympatię sporej części społeczeństwa. – Mają tam doskonałe warunki, bo władze nie sprawują kontroli nad całym terytorium kraju. Wyplenienie al Kaidy byłoby tam równie trudne jak w Pakistanie czy Afganistanie – ostrzega Pipes.
Organizacja bin Ladena w Jemenie uległa znacznemu wzmocnieniu, odkąd kilka lat temu połączyła się z al Kaidą z Arabii Saudyjskiej. Na jej czele stanął Jemeńczyk Naser Abdel Karim al Wahiszi, a jego zastępcą został zwolniony z Guantanamo Saudyjczyk Saeed Ali Szehri.
W 2000 roku organizacja dała o sobie znać spektakularnym zamachem na amerykański krążownik USS Cole, zginęło 17 marynarzy. Potem przeprowadziła kilkadziesiąt innych zamachów, m.in. na amerykańską ambasadę i miejscowych przywódców politycznych. Ekstremiści stosują coraz bardziej wymyślne metody. W sierpniu wysłany z Jemenu do Arabii Saudyjskiej zamachowiec samobójca przemycił bombę w odbycie i o mały włos nie zabił księcia Mohammeda bin Najefa. Użyto tego samego materiału wybuchowego, który – wszyty w ubranie – przemycił na pokład samolotu Nigeryjczyk. Władze lotniska w Amsterdamie zapowiedziały, że za trzy tygodnie wprowadzą skanery, które będą prześwietlać pasażerów lecących do USA. Zdolne do wykrywania ładunków ukrytych nawet wewnątrz ciała.