Trudno o większą różnicę interesów między Berlinem a resztą Wspólnoty. Republika Federalna nie tylko jest jedynym krajem UE, który wypracowuje nadwyżkę w handlu z ChRL, ale w pojedynkę przejmuje ponad połowę całego eksportu Unii do Chin – w zeszłym roku było to 70 mld euro.
Dzięki coraz ściślejszej współpracy z Chińczykami naszym zachodnim sąsiadom udało się do tej pory uniknąć recesji, w którą wpadły pozostałe trzy wielkie gospodarki strefy euro: Francja, Włochy i Hiszpania. Wobec gasnącego popytu na niemieckie towary w krajach starego kontynentu niemieccy eksporterzy skutecznie przestawili się na sprzedaż do Państwa Środka.
Tę niemiecką bonanzę może jednak popsuć Bruksela. Komisarz ds. handlu Karel de Gucht zaproponował ochronę przed nieuczciwym importem z Chin dwóch strategicznych sektorów: sprzętu telekomunikacyjnego oraz paneli słonecznych. Nieoficjalnie mówi się o wprowadzeniu karnych ceł wartych odpowiednio 68 i 47 proc. Ostateczna decyzja ma zapaść na początku czerwca. W przeszłości KE tylko sporadycznie decydowała się na tak spektakularną interwencję. Chiny już sygnalizują, że zemszczą się na europejskim imporcie, rozpoczynając wojnę handlową na dużą skalę, na czym Niemcy ucierpią najbardziej.
– Zgodnie z traktatami Komisja Europejska ma wyłączną kompetencję w prowadzeniu polityki handlowej Unii. Robi to, starając się wypośrodkować interesy wszystkich krajów Wspólnoty. Dzięki temu Bruksela może negocjować jak równy z równym z USA, Chinami i innymi największymi potęgami gospodarczymi świata – przypomina „Rz" Marco Incerti, ekspert brukselskiego Center for European Policy Studies (CEPS).
Teraz po raz pierwszy może to się jednak skończyć. Po spotkaniu w niedzielę w Berlinie z chińskim premierem Li Keqiangiem kanclerz Merkel zapowiedziała, że użyje wszystkim możliwych sposobów, aby odwieść KE od nałożenia karnych ceł.
– Ten spór trzeba rozwiązać w drodze negocjacji. Wykorzystamy nasze wpływy, aby zakończyły się one produktywnie – zapowiedziała pani kanclerz.
Li Keqiang nawet nie starał się stwarzać pozorów, że partnerem handlowym w rokowaniach z Pekinem jest Bruksela. W czasie swojej pierwszej oficjalnej podróży po objęciu władzy odwiedził tylko jedną stolicę w Unii – Berlin. – Odnoszę się z szacunkiem do pani stanowiska – pochwalił Merkel za zapowiedź powstrzymania wojny handlowej.
KE ma bardzo wiele udokumentowanych zarzutów pod adresem Chin. Na jej stronie internetowej można przeczytać, że chińscy producenci (w tym sprzętu telekomunikacyjnego i paneli słonecznych) sztucznie zaniżają ceny, bo korzystają z ukrytych subwencji państwa. Trzy czwarte podrobionych towarów trafiających na europejski rynek pochodzi z Chin, a chiński rynek zamówień publicznych jest właściwie niedostępny dla europejskich firm. Podobnie jak niektóre strategiczne działy gospodarki: spośród 22 tys. firm, które uzyskały prawo do świadczenia usług telekomunikacyjnych, tylko 23 pochodzą z zagranicy.
– Bruksela nareszcie skoryguje chiński dumping. Komisja uświadomiła sobie, że wymiana handlowa wymaga wzajemności – cieszył się na wiadomość o wszczęciu postępowania antydumpingowego przez KE francuski minister ds. odrodzenia przemysłu Arnaud Montebourg.
Eksport Francji, drugiej gospodarki strefy euro, jest pięciokrotnie mniejszy niż Niemiec, a roczny deficyt zbliża się do 10 mld euro rocznie. Alcatel, trzeci największy producent sprzętu telekomunikacyjnego świata, cierpi z powodu zalewu tanich towarów takich chińskich potentatów jak Huawei i ZTE. A to tylko jeden z wielu francuskich koncernów skarżących się na nieuczciwą konkurencję Chin.
Większość niemieckich konglomeratów jest w dokładnie odwrotnej sytuacji. W minionym roku Volkswagen sprzedał prawie 1/3 aut w Chinach. Dla BMW Chiny to największy rynek, a dla Siemensa i BASF – trzeci.
Interesy Polski w tym sporze mieszczą się gdzieś między Francją a Niemcami. Co prawda mamy potężny deficyt w wymianie z Chinami, ale na niemieckim eksporcie do ChRL polskie firmy korzystają jako podwykonawcy.
– Chińskie władze tradycyjnie starały się rozgrywać w negocjacjach handlowych różnice stanowisk między krajami Unii. Tym razem udaje im się to jednak wyjątkowo skutecznie – wskazuje Marco Incerti.
Chińskie publiczne media w ostatnich tygodniach kilkakrotnie oskarżały niemieckie koncerny motoryzacyjne o słabą jakość produkcji. To sygnał dla Niemców, że chiński rynek nie zawsze musi być dla nich otwarty, a w sprawach handlowych powinni słuchać argumentów Pekinu, a nie Brukseli. Kanclerz Merkel najwyraźniej wzięła to sobie do serca.
masz pytanie, wyślij e-mail do autora jedrzej.bielecki@rp.pl