Zaczęło się w 1997 roku od drastycznego pogorszenia sytuacji gospodarczej krajów nazywanych azjatyckimi tygrysami: Tajlandii, Indonezji, Malezji, Filipin i Korei Południowej.
Waluty tych państw miały sztywny kurs wobec dolara, a ich eksport, tradycyjnie napędzający gospodarkę, stawał się coraz mniej konkurencyjny. Do tego doszła spekulacyjna bańka na rynku nieruchomości. Jednocześnie spadał kurs jena wobec dolara i japoński eksport z powodzeniem konkurował z południowoazjatyckim. W Stanach Zjednoczonych i Japonii pojawiły się pierwsze oznaki spowolnienia.
Źródło w Tajlandii
Do wybuchu kryzysu przyczynił się George Soros i jego Quantum Fund, który ostro zaatakował bahta. Ponoć wszystko zaczęło się od rozmowy tajskiego dyplomaty z Sorosem w Nowym Jorku w sierpniu 1997 roku. Soros przekonywał, że baht z kursem 25 za dolara był przewartościowany i dewaluacja jest nie do uniknięcia. Rząd w Bangkoku miał inne zdanie.
Silny baht dodatkowo zachęcał banki i firmy do pożyczania pieniędzy za granicą bez żadnych zabezpieczeń. Ostatecznie Soros zaatakował bahta i wydał na tę akcję 700 mln dol. Soros był najsłynniejszym spekulantem na tajskim rynku, ale najostrzej grał tam Julian Robertson, który postawił aż 3 mld dol. Potem pojawili się tam już wszyscy, z JP Morgan, Citi i Goldmanem Sachsem włącznie.
Baht został zdewaluowany ostatecznie do 57 za dolara w styczniu 1998 roku. I wtedy „zaraza" rozlała się po całej Azji Południowo-Wschodniej, sięgnęła nawet Korei Południowej – wszystkie te kraje były potężnie zadłużone za granicą.
Ostatecznie na scenę wkroczył Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który udzielił Tajlandii, Korei i Indonezji kredytów na łączną sumę 40 mld dol. Wzrosły stopy procentowe, ale giełdy ucierpiały w całym regionie. Tak naprawdę wybroniły się jedynie żyjący z usług finansowych Singapur i uzależniony od Chin Tajwan. Ożywienie gospodarcze widoczne było już w 1999 roku, a waluty powoli zaczęły się wzmacniać.
Wczoraj za dolara w Bangkoku trzeba było zapłacić 33 bahty.
Drogi rubel, tanie surowce
Zaczęło się od drastycznego spadku cen surowców – podstawowego towaru eksportowego Rosji. Wówczas 80 proc. eksportu tego kraju stanowiły: ropa naftowa, gaz, metale przemysłowe i drewno. Jednocześnie produkcja i eksport ropy naftowej były największym źródłem przychodów z podatków. W tym samym czasie doszło do spadku wydajności przy równoczesnym sztucznie utrzymywanym wysokim kursie rubla.
Jeśli dodamy chroniczny deficyt budżetowy – fundamenty kryzysu były gotowe. Jakby tego było mało – 5,5 mld dol. kosztowała Rosjan wojna w Czeczenii. Z kolei drastyczny spadek popytu na ropę naftową poważnie nadszarpnął wysokością rezerw walutowych.
Do totalnego załamania finansów w Rosji doszło w lipcu 1998 roku. I w tym przypadku bardzo szybko pojawił się znów Międzynarodowy Fundusz Walutowy ze wsparciem w wysokości 22,5 mld dol. Za funduszem zjawił się... George Soros, który zalecił władzom rosyjskim jak najszybszą dewaluację rubla, natomiast sam powstrzymał się przed operacją spekulacyjną.
Mimo to urzędnicy z Kremla upierali się przy utrzymaniu drogiej waluty – kosztowało to Rosję 27 mld dol.
1 sierpnia 1998 roku wartość zaległych płac tylko w górnictwie w Rosji sięgnęła 12,5 mld dol. Inwestorzy przerazili się pogarszającą się sytuacją gospodarczą i ostatecznie do dewaluacji waluty doszło 17 sierpnia.
21 września za dolara trzeba było zapłacić 21 rubli, inflacja wzrosła do 84 proc. Zwiększyły się niepokoje społeczne, co było do przewidzenia w sytuacji, kiedy nadal nagminnie nie wypłacano pensji.
Z powodu rosyjskiego kryzysu ucierpiały wszystkie kraje Wspólnoty Niepodległych Państw, drastycznie spadł eksport na rynek Rosji i krajów ościennych, a najbardziej ucierpiały wówczas Finlandia i Polska. Efekty rosyjskiego kryzysu widać było na wszystkich światowych giełdach.
Wszystko zaczęło się od upadku Lehman Brothers
Ostatnim czynnikiem, który doprowadził do wybuchu kryzysu finansowego w 2008 roku, było pęknięcie bańki spekulacyjnej na amerykańskim rynku nieruchomości, gdzie ceny wzrosły do nieracjonalnego poziomu.
Napędziła ją między innymi polityka demokratycznej administracji Billa Clintona, zgodnie z którą każdy obywatel powinien posiadać własny dom. Powołane zostały więc dwie państwowe instytucje – Freddie Mac i Fannie Mae – gwarantujące kredyty dla mało zarabiających.
Pożyczki te stały się zabezpieczeniem obligacji masowo sprzedawanych w celach inwestycyjnych i spekulacyjnych przez prywatne instytucje finansowe, w tym największe banki amerykańskie i europejskie. Tymczasem od roku 2006 ceny nieruchomości zaczęły spadać. Gospodarka USA wówczas odbudowała się po poprzedniej bańce – internetowej z 2000 roku, a odbudowa była wspierana niskimi stopami procentowymi.
Kryzys początkowo ograniczał się do banków inwestycyjnych, które ogłaszały coraz gorsze wyniki. Za jego początek uważany jest 15 września 2008 roku, dzień upadku jednego z najstarszych banków inwestycyjnych – Lehman Brothers.
Do wybuchu kryzysu w 2008 roku przyczyniło się pęknięcie bańki spekulacyjnej na amerykańskim rynku nieruchomości
Tydzień wcześniej Rezerwa Federalna przejęła agencje Fannie Mae i Freddie Mac oraz dokapitalizowała największego ubezpieczyciela na świecie – AIG. Zbankrutował największy i najstarszy bank hipoteczny Washington Mutual.
Drastycznie wzrósł kurs euro wobec dolara, drożało złoto, na giełdach zapanowała panika. Doszło do bankructwa General Motors i Chryslera, które rząd wsparł wielomiliardowymi pożyczkami. Ostatecznie kwotą ponad 1,2 biliona dolarów pożyczonych na rynkach światowych Biały Dom uratował gospodarkę amerykańską.
Podobnie zrobiły Chiny. Mniejsze kwoty, ale i tak sięgające setek miliardów dolarów, wpompowały w swoje gospodarki rządy Japonii i krajów Unii Europejskiej. Kryzys na rynku finansowym i na rynkach surowcowych zmienił się w kryzys zadłużenia, którego początek był widoczny w grudniu 2009 w Grecji. Najdotkliwiej jest on odczuwany w państwach strefy euro.