O tym, że nie jest łatwo być wcieleniem znanego mnicha, przekonał się 24-letni obecnie Tenzin Osel Rinpoche. W 1986 roku trafił na czołówki gazet, gdy obecny Dalajlama rozpoznał w nim zmarłego w Kalifornii dwa lata wcześniej Lamę Jesze. I choć przez kilkanaście lat wielu wyznawców buddyzmu traktowało go niczym boga, porzucił klasztor, bo zamiast lamą woli być reżyserem.

Wrócił więc do hiszpańskiego nazwiska i jako Osel Hita Torres odkrywa uroki świeckiego życia. „Teraz ważne jest dla mnie to, by robić w życiu coś pożytecznego” – mówił dziennikowi „El Mundo”, skarżąc się na dzieciństwo w klasztorze. Opowiedział też, że po opuszczeniu klasztoru zaskoczyły go m.in. widok całujących się w klubie ludzi czy okropne brzmienie muzyki tanecznej. – Zgodnie z wierzeniami tybetańskimi reinkarnacja buddyjska zna przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, więc jeśli lama wybiera życie świeckie, nikt tej decyzji nie kwestionuje, bo on po prostu wie lepiej – tłumaczy „Rz” Agata Bareja-Starzyńska, tybetolog z UW, i dodaje, że lama zawsze może wrócić do działalności stricte religijnej.

Odejście Osela Torresa to niejedyny problem wyznawców buddyzmu. W lipcu słynny lider Tybetańczyków Dalajlama obchodzić będzie 73. urodziny, a im jest starszy, tym częściej mówi się o jego następcy. Tym razem nowego dalajlamę chciałyby wybrać władze w Pekinie, by mieć kontrolę nad Tybetańczykami. Według Roberta Barnetta z Columbia University doprowadzi to do sytuacji, gdy na świecie pojawi się dwóch rywalizujących ze sobą dalajlamów – tybetański i chiński.