66-letni dyktator ostatni raz pojawił się publicznie w połowie sierpnia. Nie było go podczas uroczystości związanych z dwoma ważnymi świętami państwowymi, m.in. na paradzie wojskowej z okazji 60. rocznicy powstania komunistycznej Korei. A ponieważ dyktatorów na całym świecie łączy zamiłowanie do tego typu parad, szybko zaczęto spekulować o ciężkim stanie zdrowia lub nawet śmierci przywódcy Korei Północnej.
Według amerykańskich i południowokoreańskich urzędników Kim Dzong Il miał udar i przeszedł operację mózgu. Inne źródła mówią z kolei, że jest on częściowo sparaliżowany. Władze w Phenianie kategorycznie zaprzeczały dotąd wszelkim tego typu informacjom. Opublikowały nawet zdjęcia przedstawiające komunistycznego przywódcę w pełnym zdrowiu, podczas inspekcji w jednym z oddziałów wojskowych. Nie przekonały one jednak dziennikarzy i ekspertów, którzy stwierdzili, że widoczne w tle drzewa jak na październik są podejrzanie zielone.
W sobotę najbardziej poczytny japoński dziennik „Yomiuri” – rozchodzący się w nakładzie ok. 14 milionów egzemplarzy – podał, że Korea Północna rozkazała swym dyplomatom , by pozostawali w pobliżu ambasad i czekali na „ważne oświadczenie”. W niedzielę dziennik „Sankei” napisał, że może chodzić o chorobę Kim Dzong Ila lub zamach stanu w Phenianie. I dodał, że Korea Północna wyda także zakaz wstępu na terytorium kraju dla wszystkich cudzoziemców. Media nie wykluczają także, że Północ ogłosi zerwanie wszelkich stosunków z Południem. Phenian zagroził w czwartek, że może to zrobić, jeśli nowe, konserwatywne władze w Seulu nie zaprzestaną prowadzenia polityki „nierozważnej konfrontacji z narodem komunistycznym.”
Eksperci sceptycznie podchodzą do medialnych rewelacji. Yoo Ho-yeol z Uniwersytetu Koreańskiego uważa, że w razie śmierci Kima lub puczu, szybko pojawiłoby się wiele świadczących o tym sygnałów. Również władze w Seulu zaznaczają, że nie zauważyły niczego nadzwyczajnego w zachowaniu sąsiadów z Północy.
W 1994 roku Korea Północna poinformowała o śmierci Kim Il Sunga – założyciela Korei Północnej – dopiero kilkadziesiąt godzin po tym, jak zmarł na serce.
Jacek Przybylski, ap, reuters, afp