Kolory w Gruzji, przynajmniej w tym miesiącu, to rdzawy na białym. Rdzawy za sprawą winorośli, rozpiętej na rusztowaniu z rurek przy każdym domu, albo rury od piecyka, wyrastającej z co drugiego okna blokowisk; wszystko to na tle niespodziewanego śniegu. Do tego czerwień plakatów kandydata nr 5, Micheila Saakaszwilego. Czerwona piątka jest wszędzie: na billboardach, szybach minibusów-marszutek i czapkach obdarowanych nimi dzieci.

Po drugim stycznia Gruzję ścięło chłodem. Mrozy do minus 15 stopni, szklanka na szosach, która nawet najostrzejszych miejscowych kierowców zmusza do jazdy poniżej setki. Blisko 100 komisji, od Swanetii po Kartlie, do których materiały przedwyborcze – od druczku z nazwiskami kandydatów po autoryzowaną przez OBWE niebieską taśmę do pieczętowania urn – przyszło rozwozić kurierom konnym.

Ale to nie przysiółki Swanetii rozstrzygają tak naprawdę o wyniku wyborów prezydenckich, lecz kilka największych miast, w tym dwustutysięczne Kutaisi – położona o dwieście kilometrów na zachód od Tbilisi, kiedyś druga co do wielkości metropolia, dziś miasto postindustrialne, z 50-procentowym bezrobociem, stadami bezpańskich psów i sześciopiętrowym szkieletem rozszabrowanej walcowni.

W Kutaisi, podobnie jak w Tbilisi, w Batumi oraz przydrożnych barach, z plakatów, billboardów i ulotek uśmiecha się jeden kandydat: były, a zarazem przyszły prezydent opiekuńczo przytula zmarzniętą starszą panią, dwie inne starsze panie, dziatwę, wyborców, kadetów i patriarchę. Tylko groźny czołg, na kolejnym billboardzie, jedzie bez asysty w górę niebezpiecznego Wąwozu Pankisskiego.

Dlaczego plakaty kandydata nr 5 nie mają konkurencji? Przedstawiciele kandydatów numer 1, 2, 3, 4 i 6 mówią o braku środków, naciskach państwowych pracodawców, milicji, administracji osiedlowej i municypalnej.

W to, że lokalna administracja zaangażowana jest w przebieg wyborów, nie sposób wątpić. W sobotni ranek w komisjach wyborczych rzucają się w oczy obserwatorzy z ramienia Stowarzyszenia Młodych Prawników (żółte identyfikatory) oraz Koalicji na rzecz Sprawiedliwych Wyborów (czerwone opaski). Dopiero po chwili zauważyć można ciepło ubranych, sprawnych przedstawicieli Ruchu Narodowego Micheila Saakaszwilego, którzy przez cały dzień krążą po 124 komisjach wyborczych Kutaisi, sprawdzają, czy wszystko toczy się zgodnie z regulaminem, a w razie potrzeby chętnie rozstrzygają wątpliwości okutanych w chusty dyrektorek przedszkoli.Pewnie są rozczarowani; takie nieprawidłowości, jak dwa niespryskane atramentem kciuki i jedno wątpliwe zameldowanie nie kwalifikują się na Watergate. W miarę upływu czasu staje się oczywiste, że największymi przeciwnikami wszystkich będą mróz oraz szalenie skomplikowana ordynacja wyborcza, znowelizowana jesienią, zgodnie z zaleceniami Rady Europy: losowanie mężów zaufania wszystkich kandydatów, sześć wzorów pieczątek na kartach wyborczych, podpisy i kontrpodpisy na 13 kopiach protokołu, dwa rodzaje mocno zaklejanych kopert i – co najgorsze – obowiązek wyraźnego odczytywania nazwiska wybranego kandydata z każdego z kilkuset, nieraz tysiąca głosów.

O trzeciej nad ranem pod czujnym okiem zafundowanych przez CKW kamer, przedstawiciele sześciu kandydatów, obserwatorzy, młodzi prawnicy i dziennikarze siedzą przy świecach (od północy co kilka minut siada prąd) wokół zestawionych stołów z przedszkolnej stołówki, słuchając litanii nazwisk.

Jest ona dość monotonna: Saakaszwili – Saakaszwili – Gaczecziladze – Saakaszwili... Dwudziestoletni asystenci OBWE, studenci miejscowej uczelni, przyznają bez ogródek, że głosowali na Lewana Gaczecziladzego, głównego kandydata opozycji; to zemsta za listopadową szarżę policji na opozycyjne demonstracje. Dla większości wyborców jednak Saakaszwili kojarzy się raczej z bonami na węgiel, dumnym czołgiem i utulaniem emerytek. Dwadzieścia minut po trzeciej w blokowisku przy ulicy Zwycięstwa Saakaszwili wygrywa z Gaczecziladze 280: 123 głosów.

Nie wszędzie zwycięstwo jest tak oczywiste i nie wszystkim się to podoba: na komisję położoną w zamożniejszej, inteligenckiej dzielnicy, kwadrans po drugiej, w chwilę po wyjściu obserwatorów OBWE, napadną nieznani sprawcy. Kilka mocnych kopniaków w okna i grzejniki, kilka kolejnych wymierzonych w przewodnicząca komisji, demolka i ucieczka. Z zachowanej kopii protokołu wynika, że w komisji 111 wygrał kandydat opozycji, Lewan Gaczecziladze. Kilkudziesięciu przewodniczących komisji, którzy o szóstej nad ranem tłoczą się w kolejce, dzierżąc protokoły, koperty, kamery, lampy UV i kserokopiarki, zacznie o tym rozprawiać dopiero za kilka godzin. Na razie trwa spowodowany przez ordynację chaos.

Kończy się dopiero około południa, w 16 godzin od zamknięcia urn. Wynik Saakaszwilego nieznacznie przekracza 50 proc. Nigdy żaden prezydent nie miał tak niskiego poparcia w wyborach. Wszystko zależy jednak od oceny obserwatorów. OBWE ocenia: wybory „odpowiadały większości międzynarodowych standardów”, mimo pewnych „znaczących niedociągnięć”, a obóz prezydencki ma zwycięstwo w zasięgu ręki. To nie podoba się Rosji: „Napływają informacje o licznych naruszeniach przez władze prawa wyborczego” – ogłasza MSZ w Moskwie. – To ja wygrałem – ogłosił Gaczecziładze, oskarżając władze o fałszerstwa. Opozycja zdołała wyprowadzić na uliceTbilisi około 15 tysięcy swoich zwolenników.Wieczorem CKW ogłasza jednak: Saakaszwili zdobył 52,8 prcent, a Gaczecziładze 27. Druga tura nie jest potrzebna. Ale polityczna burza w Gruzji trwa.

Centralna Komisja Wyborcza Gruzji: www.cec.gov.ge

Te wybory rzeczywiście można nazwać najbardziej demokratycznymi w najnowszej historii Gruzji. We wszystkich poprzednich zwycięzca zdobywał bowiem ponad 90-procentowe poparcie, co samo z siebie wywoływało wątpliwości co do uczciwej organizacji głosowania. Fakt poprawy nie zmienia jednak faktu, iż podczas ostatniej kampanii również doszło do licznych naruszeń ordynacji i nadużyć ze strony władz.

Najwięcej wątpliwości wywołuje demokratyczność tego procesu na prowincji. Tutaj władze najskuteczniej stosowały taktykę presji na wyborców, zmuszając ich do głosowania na Micheila Saakaszwilego. Szacuję, iż obiektywne liczenie głosów powinno dać Saakaszwilemu poparcie na poziomie 40 procent. A Lewanowi Gaczecziładzemu – około 35 procent. Te szacunki potwierdzają zresztą wyniki oficjalnego, kwestionowanego przez opozycję exit poll, dającego zwycięstwo Saakaszwilemu już w pierwszej turze. Ten sam sondaż w głosowaniu w referendum w kwestii przyspieszonych wyborów parlamentarnych oddaje zwycięstwo opozycji na poziomie ponad 60 procent. W tej sytuacji na miejscu Saakaszwilego uznałbym konieczność przeprowadzenia drugiej tury. Tym bardziej że i tak zachowuje on najwyższe szanse na zwycięstwo.

Według moich informacji organizacje międzynarodowe, które publicznie uznały wybory w Gruzji za demokratycznie – w kuluarach próbowały wyperswadować Centralnej Komisji Wyborczej, by nie naciągała oficjalnego wyniku do prognoz dających zwycięstwo Saakaszwilemu już w pierwszej turze. Jeśli to się nie uda, Gruzję czekają kolejne wstrząsy.

To, że Michel Saakaszwili ma największe szanse na zwycięstwo w wyborach, potwierdzały wszystkie sondaże opinii publicznej. Trzeba przyznać, że poparcie nie jest tak wysokie, jak cztery lata wcześniej, ale taką cenę płaci każdy polityk sprawujący władzę w demokratycznym kraju. Protesty opozycji także są normalnym zjawiskiem, a więc nie wyolbrzymiałbym ich znaczenia. O wiele bardziej istotna jest obecność na tych wyborach rekordowej liczby obserwatorów zagranicznych, którzy potwierdzili, że były one uczciwe.

Zwycięstwo Saakaszwilego jest w dużej mierze decydujące dla dalszego demokratycznego rozwoju kraju i potwierdzenia integracji Gruzji z Zachodem i strukturami euroatlantyckimi. Tylko taki wynik zapewni stabilny rozwój kraju przez najbliższe pięć lat i pozwoli przeprowadzić niezbędne reformy. Kurs na UE i NATO nie zmieni się po każdych kolejnych wyborach, niezależnie od ich wyniku. O tym, że społeczeństwo już dziś gotowe jest na przystąpienie do Sojuszu, świadczą wyniki plebiscytu przeprowadzonego równolegle z wyborami. Kolejnym, być może najistotniejszym wynikiem tych wyborów jest to, że potwierdziły one niezależność Gruzji od Rosji, która nie może pogodzić się z utratą wpływów w proradzieckiej przestrzeni. Zapewne Moskwa będzie próbowała kwestionować uczciwość wyborów, ale nie sądzę, by miało to jakieś daleko idące konsekwencje. Rosja będzie musiała się pogodzić z naszą decyzją, jak wówczas, gdy do NATO przystąpiła Polska i inne kraje z niegdyś radzieckiej strefy wpływów. Mam nadzieję, że dzięki realistycznej polityce nowego rosyjskiego kierownictwa i skutecznej polityce zagranicznej Micheila Saakaszwilego, jeszcze przed wejściem do NATO odzyskamy utracone terytoria Abchazji i Osetii Południowej.

not. a.pis.