Czytaj więcej:
Teza 1: Inflacja jest zawsze i wszędzie zjawiskiem pieniężnym (w tym sensie, że jest rezultatem szybszego wzrostu ilości pieniądza niż produktu krajowego).
Liczba respondentów: 33
Opinie ekspertów (33)
Inflacja rozumiana jako CIĄGŁY wzrost poziomu cen; niepieniężne czynniki mogą podbić poziom cen, ale nie sprawią, że będzie się on podnosił w każdym kolejnym okresie.
Chyba nie - może być też spowodowana nagłą zmianą cen surowców, popytu, cen produktów (i czynników produkcji) pochodzących z importu.
Monetarne podejście do wyjaśnienia zjawiska inflacji ma wielu zwolenników i instytucjonalne oparcie w działaniach banków centralnych, ale nie obejmuje wszystkich możliwych przyczyn występowania zjawiska wzrostu cen. Obserwujemy to obecnie, bowiem nakłada się na siebie wpływ czynników pieniężnych, czynników popytowych i kosztowych. One z kolei mają swoje własne źródła.
To jest mocno podchwytliwe pytanie, którym męczą studentów ekonomii od mniej więcej 50 lat. A, skoro męczą tak długo to znaczy, że nie znają odpowiedzi. Też jej nie znam, bo to zależy ona od uściślenia tego, co znaczy 'zawsze' (w krótkim okresie, nie jest, przynajmniej niekiedy), 'wszędzie' (inflacja może przelewać się, w określonych sytuacjach, z kraju do kraju, i 'inflacja' (bazowa, ukryta, mierzona na różne sposoby). Parafrazując znany dowcip można powiedzieć, że przyczyna inflacji zależy of tego, czy sprzedaję, czy kupuję. W każdym razie, w jakimś tam absolutnym sensie, jest to prawda.
Poziom inflacji jest kształtowany przez wiele czynników, w tym decyzje w zakresie polityki gospodarczej - jest to system naczyń połączonych. Wzrost ilości pieniądza jest bezpośrednim czynnikiem wpływającym na poziom inflacji, ale nie jest jedynym. Nie jest zatem uprawnione stwierdzenie, że inflacja jest zawsze i wszędzie zjawiskiem pieniężnym. Na marginesie należy dodać, że sformułowania zawsze i wszędzie nie są adekwatne w odniesieniu do zjawisk ekonomicznych.
Oczywiście na krótką metę znaczenie mają czynniki kosztowe
W ekonomii niewiele spraw jest zawsze i wszędzie.
W długim okresie tak, chociaż może być również powodowana wzrostem oczekiwań inflacyjnych.
W pytaniu nie podano skali inflacji. Nie każda inflacja jest niekorzystna - umiarkowana jest czynnikiem stymujacym rozwój
Główny problem z teorią ilościową Friedmana (MV=PY) jest taki że velocity V - czy popyt na pieniądz - jest niestabilny, trudny do przewidzenia i zmierzenia. W efekcie to zmiany w popycie na pieniądz "tłumaczą" (statystycznie, używając powyższego równania) zmiany w poziomie cen. Model ten sprawdza się nieźle w sytuacjach gdzie mamy do czynienia z hiperinflacją - gdy wzrost pieniądza wynosi kilkaset lub kilka tysięcy procent rocznie, zmiany w velocity V lub produkcji Y są, w porównaniu, znikome. Jednak w gospodarkach o stosunkowo niskiej średniej inflacji, takich jak Polska ostatnich dekad, agregaty pieniężne nie są mocno skorelowane z inflacją. Model ten nie jest więc przydatny do analizy inflacji dzisiaj w Polsce i na świecie (dobitnie świadczy o tym doświadczenie Wielkiego Kryzysu gdzie baza monetarna w gospodarkach zachodnich "wybuchła" a inflacja pozostała (zbyt) niska.
Nie jest zawsze i wszędzie
To prawda, ale tylko w bardzo długim okresie. Rzeczywiście, w perspektywie 20 lat inflacja jest nierozerwalnie powiązana ze wzrostem ilości pieniądza. Jednak na krótką metę znaczenie ma mnóstwo czynników: łączny popyt, struktura rynków, koszty zielonej transformacji, paliw i wiele innych.
Teza 2: Inflacja w Polsce jest dziś w dużym stopniu pokłosiem szybkiego wzrostu podaży pieniądza w ostatnich latach.
Liczba respondentów: 33
Opinie ekspertów (33)
Kluczowe jest sformułowanie "w dużym stopniu", które jest uzasadnione. Wprawia to w ruch oczekiwania inflacyjne, z każdym kolejnym odczytem pogłębiając znaczenie czynników behawioralnych. Jednocześnie występują jednak inne czynniki, dlatego oprócz pojedynczego, silnego bodźca inflacyjnego warto skupić uwagę na tym, co dynamizuje proces wzrostu cen.
Tempo wzrostu podaży pieniądza było w ostatnich latach wysokie. Przy niskiej stopie procentowej, niskim realnym tempie wzrostu gospodarczego i silnym wzroście dochodów nominalnych, musi dać to, w rezultacie, wzrost inflacji.
Różnica miedzy inflacja w Polsce a na świecie jest niewątpliwie duży wzrost podaży pieniądza bez pokrycia we wzroście gospodarczym.
Poziom inflacji w Polsce wynika m.in. z geopolityki i interwencjonizmu w rynek. Wzrost podaży pieniądza w Polsce, w porównaniu z innymi państwami, nie jest imponujący. Wspomnieć można, że NBP rozpoczął politykę luzowania ilościowego dopiero w 2020 r. i nie osiągnęła ona rozmiarów takich jak np. w przypadku EBC czy FED.
...przy jednoczesnym niepowodzeniu programu zdynamizowania strony podażowej gospodarki (niskie inwestycje, brak działań zwiększających podaż pracy, niepowodzenie programu "skoku technologicznego" zawartego w SOR).
Wzrost podaży pieniądza nie pomógł. O stopniach dyskutuje się empirycznie a nie w oparciu o przekonania. Jedyne narzędzie pozwalające zrobić dekompozycje zmian tempa wzrostu cen na źrodła zostało w NBP odłożone na półkę.
Niestety tak. W polityce monetarnej w ostatnich latach popełniono całą serię tragicznych błędów, które przełożyły się na bieżącą sytuację. Utrata wiarygodności przez bank centralnych spowodowała utrwalenie się oczekiwań inflacyjnych co dodatkowo przekłada się na rosnącą inflację.
Polityka pieniężna ma oczywiście kluczowe znaczenie, ale chodzi nie tyle o podaż pieniądza a o warunki monetarne - determinowane głównie przez poziom stóp procentowych. Obecna wysoka inflacja w Polsce pochodzi z dwóch źródeł. Po pierwsze, jest ona przejawem silnej koniunktury makroekonomicznej w Polsce w ostatnich latach, gdzie tempo wzrostu popytu było wyższe niż pozwala na to dynamika wzrostu mocy produkcyjnych gospodarki. Już przed pandemią rynek pracy był mocno rozgrzany; widać to we wskaźnikach które uwzględniają zarówno popyt jak i podaż na pracę (na przykład stosunek ofert pracy do liczby poszukujących zatrudnienia) oraz we wzroście dynamiki wynagrodzeń. Oczekiwania konsumentów i firm były optymistyczne, a koniunktura na rynkach światowych sprzyjająca. Do poprawy koniunktury krajowej, szczególnie konsumpcji, przyczyniły się niskie stopy procentowe (wraz z retoryką NBP o tym że stopy pozostaną niskie), silny wzrosty cen aktywów, szczególnie nieruchomości, oraz progresywne transfery społeczne. Warto przypomnieć, że inflacja bazowa w Polsce utrzymywała się na podwyższonym poziomie około 4% już od początku 2020 roku, znacznie powyżej poziomów w innych krajach. Po Covidzie, także dzięki bardzo potrzebnym w pandemii stymulującym politykom makro, obserwujemy dość szybki powrót do sytuacji silnego popytu, co będzie w dalszym ciągu napędzało presję płacową i inflacyjną. Po drugie, obecna wysoka inflacja jest niewątpliwie w części spowodowana również czynnikami zewnętrznymi, z którymi boryka się cały świat wychodzący z pandemii: są to głównie kłopoty z łańcuchami dostaw które nie nadążyły za potężnym odbiciem w światowej konsumpcji dóbr, oraz silny wzrost cen energii. Ważne - ale trudne – pytanie jest takie czy i w jakim stopniu obecna wyższa inflacja odzwierciedla już wzrost oczekiwań inflacyjnych. To znaczy, czy część podwyżek cen i płac jest efektem tego, że firmy i pracownicy spodziewają się wyższej inflacji i reagują na nią, nawet jeśli nie są pod bezpośrednią presją kosztową. Wydaje się, że zaczynamy obserwować tego typu niepokojące zjawisko, ale trudno jest dokładnie to ocenić w czasie rzeczywistym. To, że inflacja stała się w Polsce tematem numer 1, także w obiegu politycznym (co niewątpliwie jest w pewnym stopniu pokłosiem politycznego zabarwienia banku centralnego) powoduje, że takie efekty drugiej rundy są bardziej prawdopodobne i będą występować częściej.
Tak ale nie tylko w Polsce - także na świecie.
Bez polityki prowadzonej w czasie pandemii: taniego pieniądza i pomocy rządowi w finansowaniu wydatków wzrost cen byłby niższy niż obecny. Wyższe byłoby jednak też bezrobocie.
Brak odzwierciedlenia bezprecedensowych programów dodruku pieniądza (w skali świata) w poziomie inflacji w ciągu ostatnich kilkunastu lat stanowił poważne wyzwanie dla ekonomistów na całym świecie. Obecny, szybki wzrost poziomu cen dużo lepiej wpisuje się w tradycyjne koncepcje ekonomiczne. W tym kontekście, kilkunastoletni wzrost podaży pieniądza jest niewątpliwie czynnikiem istotnym dla tego wzrostu. Do obecnej sytuacji doprowadził jednak splot wielu czynników, w szczególności szoki związane z przebiegiem pandemii.
Od dawna już tak nie patrzymy na procesy inflacyjne. Trzeba pamiętać, że już od bardzo dawna banki centralne nie kontrolują bezpośrednio podaży pieniądza. Ostatni raz było to możliwe w systemie pieniądza opartego na złocie, kiedy ludzie używali też głównie gotówki w postaci fizycznej. Obecnie pieniądz jest generowany w taki wielu różnych systemach, począwszy od banków, przez instytucje kartowe, aż do fintechów. Szybki wzrost podaży pieniądza faktycznie jest powiązany z inflacją, ale konia z rzędem temu, kto jednoznacznie rozróżni tu skutek i przyczynę.
Teza 3: Obniżenie inflacji z dzisiejszego poziomu (7,8 proc.) do celu NBP (2,5 proc.) będzie wymagało takich podwyżek stóp procentowych, które nieuchronnie pogorszą koniunkturę na rynku pracy.
Liczba respondentów: 33
Opinie ekspertów (33)
Związki rynku pracy z polityka pieniężną w Polsce nadają się na powieść obyczajowa znacznie bardziej niż na podręcznik do makro dla początkujących. Ta złożoność wzajemnych relacji może wywoływać konfuzje u prezesa NBP. Tym razem raczej można się spodziewać efektów drugiej rundy (które przez kilka ostatnich epizodów zwiększenia inflacji w Polsce nie występowały), do tego oczekiwania inflacyjne raczej są w średnim okresie odkotwiczone. Ergo: jeśli ktoś rzeczywiście będzie próbował sprowadzić inflacje do celu (jeśli!), to będzie to wymagało znacznie większego zacieśnienia niż wcześniej. W tym sensie, wydaje się ze po raz pierwszy rynek pracy mógłby poważniej zareagować na stopy procentowe. Ale możemy się tego nigdy nie dowiedzieć, jeśli sprowadzanie inflacji do celu nie nastąpi.
To bardzo uproszczone, podręcznikowe myślenie, którego zaletą jest elegancja teoretyczna. Wadą natomiast ignorowanie procesów transformacji w gospodarce globalnej. Najważniejsze pod względem zasięgu i skali procesu to transformacja motoryzacji w kierunku elektromobilności, ewolucja energetyki w kierunku niskoemisyjnego miksu, transformacja cyfrowa. Dodatkowo zachodzą znaczące zmiany w globalnych łańcuchach dostaw. Na te zjawiska polityka NBP ma niewielki wpływ.
Obecna sytuacja na rynku pracy sprawia, że jest on relatywnie mniej podatny na bezpośredni (automatyczny) wpływ polityki monetarnej niż jeszcze kilkanaście lat temu. Na pewno więc teza o nieuchronności wpływu jest zbyt mocna. Nie przesądza to jednak o tym, że taki wpływ nie może się pojawić.
Podwyższenie stóp procentowych jest niezbędne (tym bardziej, że proces ich podnoszenia zaczął się zbyt późno – powinno się to stać już jesienią 2020). Podwyższanie stóp procentowych nie musi wiązać się z pogorszeniem koniunktury gospodarczej, w tym na rynku pracy. Warunkiem takiego ‘dobrego rozwoju gospodarczego’ jest to by polityka NBP skoordynowana była z odpowiednimi działaniami rządu (sprzyjającymi rozwojowi przedsiębiorczości). Boję się jednak, że do tego może nie dojść bo zapowiadanie działania w ramach tzw. Nowego Ładu nie będą sprzyjały rozwojowi przedsiębiorstw i przedsiębiorczości. Smutne to konstatacja, ale wszystko na to wskazuje.
Wiarygodny bank centralny mógłby obniżyć inflację bez silnych podwyżek stóp procentowych. Na łączny popyt oddziałują realne stopy procentowe. Ich wzrost może się dokonać za sprawą podwyżek nominalnych stóp lub na skutek obniżenia oczekiwań inflacyjnych. Ale bank centralny, który ma deficyt wiarygodności, nie jest w stanie obniżyć oczekiwań inflacyjnych bez silnych podwyżek stóp procentowych i schłodzenia gospodarki.
Chyba nie do końca rozumiem. Nie ma takiej siły (stopy procentowej), która sprowadziłaby inflację do granicy celu inflacyjnego w jakimś rozsądnym przedziale czasowym. Skutkiem zaburzeń podażowych , nadwyżki pieniądza i rozbuchanych kredytów inflacja jest w dużym stopniu niezależna od decyzji NBP. Silne podnoszenie stóp procentowych może spowodować wiele negatywnych skutków społecznych i gospodarczych, nie tylko na rynku pracy, ane również, na przykład, na rynku nieruchomości, a inflacji mocno to nie ruszy.
Zmiany poziomu stóp procentowych nie są jedynym instrumentem walki z inflacją. Sytuacja na rynku pracy zależy także od działań rządu. Symbioza między działaniami banku centralnego i rządu jest więc kluczowym czynnikiem sukcesu w walce z inflacją.
Oczywiście te działania są dopiero przed nami, w nadchodzących latach
Niestety w chwili obecnej w celu rzeczywistej i skutecznej, a nie pozorowanej walki z inflacją konieczne jest radykalne podniesienie stóp procentowych do poziomu dwucyfrowego - co najmniej 10 procent. Oczywiście takie radykalne działanie będzie doprowadzi, w krótkim okresie do pogorszenia koniunktury. Jednak nie zrobienie tego będzie jeszcze gorsze, ponieważ spowoduje wymknięcie się inflacji spod kontroli i doprowadzi do destabilizacji gospodarki co w dłuższej perspektywie będzie jeszcze bardziej kosztowne dla całego społeczeństwa niż nie podnoszenie stóp procentowych w radykalny sposób.
Nie mam wątpliwości że obecna sytuacja pokazuje że doszło do przegrzania gospodarki, i aby osiągnąć zbilansowany rozwój i uniknąć kosztownych i destabilizujących skutków w przyszłości konieczne są przejrzyste działania przywracające równowagę miedzy popytem a podażą w skali makro. Chodzi o to, aby ta rekalibracja odbyła się w sposób łagodny, tak żeby boom nie przerodził się w recesję czy zapaść. Obecnym celem polityki pieniężnej powinno być więc wypracowanie „miękkiego lądowania” (tzw. soft landing) dla polskiej gospodarki. Na takie rozwiązanie składają się dwa elementy: skuteczne zakotwiczenie oczekiwań inflacyjnych i obniżenie dynamiki popytu w stosunku do dynamiki podaży tak aby inflacja w średnim okresie spadła do celu. Im mocniej trzeba będzie walczyć o zakotwiczenie oczekiwań (im bardziej będą one dryfować) tym trudniej będzie łagodnie bilansować gospodarkę. Idealnie byłoby doprowadzić tylko do relatywnego (a nie absolutnego) obniżenia się poziomu popytu tak aby podaż dogoniła popyt z uniknięciem dotkliwych konsekwencji m.in. na rynku pracy. Miękkie lądowanie to sytuacja, gdzie wszyscy (czy większość) konsumentów wydaje stosunkowo ciut mniej. Twarde lądowanie to recesja, wzrost bezrobocia i związane z tym olbrzymie -i niezwykle regresywne -koszty indywidualne i społeczne. Dobra wiadomość jest taka, że bank centralny ma do dyspozycji instrumenty dzięki którym może skutecznie hamować dynamikę popytu – wyższe stopy procentowe i jasna komunikacja to podstawowe z nich. W pewnym sensie jest to sytuacja komfortowa, bo bank centralny ma amunicję aby przyhamować gospodarkę (w odróżnieniu od działań w drugą stronę, gdzie zero lower bound - bariera 0% lub delikatnie negatywnych stóp procentowych - może uniemożliwiać skuteczne stymulowanie gospodarki). Odpowiedź na to co się dzieje obecnie w Polsce wymaga znacznego wzrostu realnej stopy procentowej, a wiec podwyżek nominalnej stopy referencyjnej wyższych od wzrostu średnioterminowych oczekiwań inflacyjnych. Niestety zła wiadomość jest taka, że makroekonomiczne sterowanie gospodarką wolnorynkową nawet w normalnych czasach nie jest łatwe; a dzisiaj dochodzą dodatkowe trudności, które czynią ten proces jeszcze bardziej złożonym. Doświadczenia banków centralnych w krajach rozwiniętych takich jak USA czy Wielka Brytania pokazują że nie jest łatwo obniżyć inflację bez wywołania recesji. Każda amerykańska ekspansja gospodarcza między wojną koreańską a dezinflacją Paula Volckera po 1979 r. kończyła się, gdy Rezerwa Federalna próbowała zahamować inflację, a gospodarka wpadła w recesję. Od zwycięstwa Volckera do teraz nie było żadnych poważnych wybuchów inflacji, a więc nie było potrzeby, aby polityka monetarna wygenerowała miękkie lądowanie, na jakie banki centralne mają nadzieję w ciągu najbliższych kilku lat. Makroekonomia to złożony system w którym oczekiwania pełnią kluczową rolę, dlatego trudno jest wypracować rozwiązania które nie „przegną” w żadną ze stron (nie doprowadzą ani do ucieczki oczekiwań w górę ani do recesji). Ostatnie dekady testowały światową politykę monetarną raczej w drugą stronę: po Wielkim Kryzysie inflacja była niska a popyt anemiczny. Do tego dochodzą dodatkowe trudności tu i teraz. Po pierwsze, pandemia to skomplikowany szok: duży, nierówny, powracający, bez precedensu w najnowszej historii. Po drugie, nałożenie się czynników wewnętrznych i zewnętrznych powodujących wysoką inflację czyni sytuację mało przejrzystą. Po trzecie reputacja banku centralnego jest mocno nadszarpnięta przez złą komunikację i upolitycznienie. Po czwarte inflacja (drożyzna) stała się politycznym tematem numer 1, co potęguje wpływ dzisiejszej wysokiej inflacji na oczekiwania inflacyjne i inflację w średnim okresie. Po piąte polityka fiskalna jest w dalszym ciągu luźna a przyszłej trajektorii towarzyszy duża niepewność szczególnie jeśli chodzi o wpływ na inflację w średnim terminie (Polski Ład, tarcza antyinflacyjna). Wreszcie po szóste późniejsze działania muszą być mocniejsze i bardziej gwałtowne. To dlatego, że im mocniej trzeba walczyć o zakotwiczenie oczekiwań (im bardziej będą one dryfować) tym trudniej jest łagodnie bilansować gospodarkę. A wydaje się, że obecne działania są spóźnione (w dużej mierze przez Covid – z perspektywy czasu, bez pandemii polityka pieniężna powinna była być stopniowo zacieśniana od mniej więcej końca 2019 roku). Trudności te nie powinny zniechęcać do działania. Im większa nierównowaga makroekonomiczna – im później podejmowane są działania rebilansujące – tym trudniej jest znaleźć ścieżkę podejścia aby bezpiecznie i miękko wylądować. To, jakimi kosztami na rynku pracy będzie okupiony powrót inflacji do celu, zależy od szybkości i skuteczności działań i efektywności komunikacji NBP.
Niestety, proces obniżania inflacji jest bolesny. Idealnym przykładem są nasze doświadczenia z początku tego wieku.
Sacrifice będzie raczej niewielkie. Aspekty strukturalne powinny przeważać.
W mojej opinii dla koniunktury na rynku pracy i ogólnie w gospodarce obecne podwyżki stóp procentowych nie będą miały decydującego znaczenia. W mojej opinii NBP powinien pozwolić sobie na szybką normalizację stóp %. W mojej opinii nie ma wielkiego niebezpieczeństwa pogorszenia tym sposobem koniunktury lub silnej aprecjacji PLN. Decydujący wg mnie jest popyt na produkty naszych firm uczestniczących w GVC skorelowany z sytuacją pandemiczną i geopolityczną. Nawet powiem więcej - w obecnej sytuacji rozkręcania się spirali kosztowo-płacowej i powstawaniu baniek na rynkach aktywów spowodowanych ucieczką od ujemnego realnego oprocentowania oszczędności przydałoby się nawet wyhamowanie na rynku pracy, aby utrzymać dobrą koniunkturę i przewidywalność planowania w przedsiębiorstwach. A jeśli chodzi o spadek zamożności rodzin, zawsze są pytania: których rodzin? czy w jakiej perspektywie? Nie da się uchronić wszystkich. Cel jakim jest stabilizacja wartości pieniądza przez NBP nie wziął się z niczego. Pilnowanie go optymalnie zabezpiecza zamożność rodzin w długim okresie. Nie mam zdania bo trudno powiedzieć, czy szybka normalizacja będzie wystarczająca by sprowadzić CPI do celu. Może tak być w sprzyjających okolicznościach (wyhamowanie wzrostu cen nośników energii i komponentów produkcji, globalne spowolnienie wzrostu, umocnienie się kursu PLN).
Obecna inflacja ma trzy główne przyczyny: szybkie odbicie się gospodarki po pandemii, zieloną rewolucję oraz nawarstwiającą się od lat stymulację popytu przez politykę fiskalną i pieniężną. Pierwsza przyczyna niebawem wygaśnie. Druga zostanie z nami jeszcze na wiele lat. Jednak redukcja inflacji nie jest możliwa bez wyeliminowania trzeciej przyczyny - nieodpowiedzialnej polityki makroekonomicznej. Niestety, skutkiem hamowania rozpędzonej gospodarki może być wzrost bezrobocia.
Redukcja inflacji mogłaby się dokonać przy stosunkowo niskim koszcie, gdyby bank centralny był w stanie wiarygodnie się zobowiązać do prowadzenia polityki niskiej inflacji. W takim przypadku redukcji uległyby oczekiwania inflacyjne. W obecnej sytuacji, biorąc pod uwagę znacznie spóźnione działania NBP i ich nieprzemyślaną komunikację społeczeństwu przez Prezesa banku, trudno jest jednak zakładać, aby NBP cieszył się dużą wiarygodnością antyinflacyjną. W związku z tym pozostaje drugi sposób redukcji inflacji, tj. schłodzenie gospodarki przez redukcję popytu zagregowanego. Nie można co prawda wykluczyć serii korzystnych wstrząsów podażowych, które mogłyby obniżyć inflację, ale na to specjalnie nie należy liczyć, tym bardziej, że doszło już do utrwalenia oczekiwań inflacyjnych.
Teza 4: Obniżki podatków pośrednich (akcyza, VAT) to skuteczna metoda tłumienia inflacji.
Liczba respondentów: 33
Opinie ekspertów (33)
Zamiast słowa ‘skuteczna’ wolałbym użyć "pożądana"
Po pierwsze, obniżki podatków mogą zmniejszyć wyłącznie poziom cen (to, oczywiście, znajdzie odzwierciedlenie w rocznym wskaźniku inflacji, ale ten efekt po roku wygaśnie). Po drugie, żeby obniżki podatków pośrednich trwale zmniejszyły poziom cen, musiałyby być spełnione 3 warunki. 1) Obniżka podatków musiałaby być trwała, a nie przejściowa. 2) Obniżce podatków musiałoby towarzyszyć ograniczenie wydatków publicznych odpowiadające ubytkowi dochodów podatkowych budżetu. W przeciwnym razie zwiększy się łączny popyt, co podbije poziom cen (na skutek dodatkowego wzrostu cen innych niż objęte obniżką podatków pośrednich). 3) Obniżka podatków nie mogłaby zostać wykorzystana do zwiększenia marży przez sprzedawców. Warunki 1) i 2) nie są spełnione. O spełnienie warunku 3) można byłoby być spokojnym, gdyby rynek paliw / energii byłby rynkami konkurencyjnymi. Ale nie są. Rząd będzie zapewne wywierał polityczną presję w szczególności na spółki kontrolowane przez Skarb Państwa, żeby w możliwie dużym stopniu przełożyły obniżki podatków na ceny. Ale, po pierwsze, to ta presja, a nie obniżka podatków przejściowo obniży poziom cen. Po drugie, jej skuteczność będzie z czasem słabła.
Nie wiem tylko, jak budżet to wytrzyma. Jeżeli nie wytrzyma, to skutek będzie przeciwny.
Obniżki podatków pośrednich mogą, ale nie muszą skutecznie wpływać na tłumienie inflacji - dużo zależy m.in. od postaw przedsiębiorców, którą kształtuje chociażby poziom konkurencji.
Tyle, że tylko czasowo i na krótką metę. Na dłuższą wymagałyby dostosowania wydatków, tak by dało się je utrzymac bez wzrostu deficytu.
Naprawdę trudno to komentować, chyba nawet autorzy tych kuriozalnych pomysłów na politykę nie mówią, ze one zmniejsza inflacje. Mówią tylko ze zmniejsza odczuwanie skutków inflacji dla pewnych grup gospodarstw domowych.
Inflacja w długim okresie jest zjawiskiem monetarnym, a obniżenie podatków może pomóc jedynie na krótką metę, jednak problemu na dłuższą metę nie rozwiąże. Konieczne jest zatem zdecydowane ograniczenie kreacji pieniądza oraz przywrócenie wiarygodności banku centralnego.
Takie obniżki mechanicznie wpływają na obniżenie się inflacji w krótkim okresie, oraz mechaniczne podwyższenie inflacji w momencie powrotu do poprzednich stawek. Mogą więc obniżyć „szczyt” inflacji w obecnej sytuacji gdzie mamy do czynienia z częściowo tymczasową inflacją spowodowaną czynnikami zewnętrznymi (ale czynią też inflację bardziej trwałą – po prostu przesuwają inflację w czasie). Mniej mechanicznie, takie obniżki są dodatkowym impulsem fiskalnym który podbija popyt a więc dokłada do inflacyjnego pieca.
Jest to metoda, która jedynie technicznie obniża inflację przez 12 miesięcy. W dłuższym okresie jest mało skuteczna.
Obniżka VAT jeśli przełoży się na zmianę cen, co wcale nie jest takie oczywiste, i jeśli w efekcie skokowo obniży ich poziom, tym samym przełoży się na wyższe realne dochody gospodarstw domowych. Jeśli rosnące dochody przełożą się na wyższy popyt to ceny, już przy obniżonych podatkach, mogą dalej rosnąć między innymi w wyniku wyższych dochodów. Dobrze ilustruje to przykład tymczasowej obniżki VAT w Wielkiej Brytanii w 2009 roku, której wpływ na zwiększenie popytu został ograniczony właśnie przez odbicie cen brutto. Obniżka podatków pośrednich istotnie wpłynie na dynamikę cen tylko pod warunkiem, że początkowy spadek cen w reakcji na nią, przełoży się na niższe całkowite wydatki gospodarstw domowych. To z kolei jest mało prawdopodobne jeśli gospodarstwa spodziewać się będą dalszych wzrostów cen w przyszłości.
To zażycie proszka przeciwbólowego o efektach ubocznych. Samo z siebie nie tłumi wzrostu cen a jest kosztowne wiec nie może trwać długo. Jeśli ból głowy przejdzie ze względu na inne działania lub samoistnie to skończy się tylko na dużych długach budżetu w zamian za kilka miesięcy spokoju politycznego. Jeśli nie i dodatkowo pojawią się efekty uboczne - przyśpieszenie inflacji przez stymulację konsumpcji, wtedy wszyscy będą żałować, że wpadli na ten pomysł.
Chwilowa "ulga"
Zakładając, że w pytaniu chodzi o okresowe obniżki podatków pośrednich w odniesieniu do nośników energii, to strategia taka mogłaby przynieść pewien skutek w sytuacji, gdy wzrost cen byłby indukowany zmianami cen wyłącznie (przede wszystkim) w tym obszarze. Charakter inflacji obserwowanej obecnie w Polsce nie daje jednak podstaw do twierdzenia, że problemem jest wyłącznie wzrost cen energii. Oznacza to, że skutek takich działań będzie wprawdzie obserwowalny, ale jako krótkotrwała korekta odczytów inflacji. Nie można tego jednak uznać za skuteczną metodę przeciwdziałania wzrostowi cen w nieco dłuższym horyzoncie.
Tak, ale wyłącznie na krótką metę.
To skuteczna metoda krótkookresowej walki z inflacją. W średnim horyzoncie czasowym nie da się obniżyć inflacji tego rodzaju narzędziami. Inflacja to stopa zmian poziomu cen. Podatek od towarów i usług może jedynie przesunąć ścieżkę poziomu cen, co przejściowo obniży inflację, ale nie zmieni jej w średnim okresie.
Teza 5: NBP powinien tolerować podwyższoną inflację (wykraczającą poza pasmo dopuszczalnych odchyleń od celu) w tej mierze, w jakiej jest ona konsekwencją wzrostu cen nośników energii.
Liczba respondentów: 33
Opinie ekspertów (33)
Szukanie usprawiedliwień wzrostu inflacji we wzroście cen nośników energii jest przyznaniem się do porażki w kontrolowaniu poziomu inflacji na poziomie celu inflacyjnego. Tyczy się to nie tylko Polski ale także wielu innych państw rozwiniętych gospodarczo (należących do OECD).
Takie podejście pogłębiłoby deficyt wiarygodności banku centralnego, co z kolei utrudniłoby przywrócenie stabilnego poziomu cen w naszym kraju.
NBP ma swoją misję do wykonania, która nie jest uwarunkowana przyczynami wzrostu cen. Dbałość o utrzymanie wartości pieniądza jest racją bytu tej instytucji. Otwieranie furtki do wyłączeń odpowiedzialności za nieudaną realizację misji prowadzić może do obniżenia wiarygodności, a dalej do pogłębienia procesów inflacyjnych.
NBP nie ma wyjścia. Inflacja będzie wysoka dosyć długo z przyczyn zewnętrznych (koszty importu) oraz tkwiących w przeszłości (ekspansywna polityka budżetowa i drukowanie pieniądza w ubiegłych latach). Lepiej więc nie walczyć zbyt intensywnie z wrogiem, którego nie da się pokonać, bo koszty tej walki mogą być wysokie.
W nadzwyczajnej sytuacji (np. silnych szoków podażowych) oczywiście możliwa jest czasowa akceptacja podwyższonej inflacji. Ale to nie zwalnia NBP z obowiązku kontroli inflacji w dłuższym okresie. W takiej sytuacji kluczowe jest utrzymanie zaufania do polityki pieniężnej i jasne wytłumaczenie rynkowi zasad prowadzonej polityki.
NBP ma jasno określony mandat i nie ma w nim niczego o wzroście cen nośników energii.
Podstawowym celem NBP jest dbanie o wartość polskiego pieniądza. Cel inflacyjny jest jasno określony i nie można go systematycznie ignorować. Nie zawsze udaje się go zrealizować z powodu możliwości wystąpienia różnych czynników zewnętrznych, nie można go jednak w sposób systematyczny nie realizować, ponieważ powoduje to utratę wiarygodności przez NBP i utrwalenie oczekiwań inflacyjnych, które same w sobie prowadzić będą do dalszego wzrostu inflacji.
To zależy. W sytuacji zbilansowanego środowiska makro, przy zakotwiczeniu oczekiwań inflacyjnych i jeśli te szoki są tymczasowe / jednorazowe -- tak. W sytuacji, kiedy te czynniki nakładają się na podwyższoną dynamikę wewnętrzną, a oczekiwania dryfują, takie szoki mogą ławo przerodzić się w trwałą inflację i należy na nie reagować. To kolejny powód, dlaczego tak ważne jest nie doprowadzać do nierównowagi makroekonomicznej.
Zgadzam się, w tym, że tolerancja powinna ograniczać się jedynie do krótkiego okresu i tylko wtedy, gdy wpływ cen energii na długookresowe oczekiwania inflacyjne jest umiarkowany.
Generalnie z "importowanym" wzrostem cen nie ma co walczyć podnoszeniem stóp. Reakcja ma uzasadnienie jeśli są obawy, że czynnik ten podniesie oczekiwania inflacyjne i bank centralny musi pokazać, że jest gotowy bronić celu. Wskazane jest także określanie czasu kiedy wg przewidywań inflacja do tego celu powróci oraz tłumaczenie czynników, które temu przeszkodziły - po to banki centralne mają departamenty analityczne i publikują projekcje.
Gdyby problemem były wyłącznie ceny energii (co nie jest prawdę w odniesieniu do aktualnej sytuacji w Polsce), to okresowe tolerowanie podwyższonej inflacji mogłoby być uzasadnione.
Problem polega na tym, że podwyższona inflacja, bez względu na przyczynę, będzie przekładać się na wyższe oczekiwania inflacyjne. Nie należy więc tolerować wysokiej inflacji.