Do wyborów będziemy mieli precyzyjny projekt pilotażu czterodniowego tygodnia pracy – zapowiadał w lipcu przewodniczący Platformy Obywatelskiej Donald Tusk. Podkreślał wprawdzie, że takie skrócenie czasu pracy nie jest „odpowiedzią na dziś”, ale oceniał, że w tym kierunku zmieniała się będzie sytuacja na rynku pracy, m.in. pod wpływem automatyzacji. Ta wypowiedź wywołała sporo emocji i nadziei, czemu trudno się dziwić: sondaże sugerują, że zdecydowana większość pracowników chciałaby pracować mniej, gdyby nie wiązało się to ze spadkiem zarobków. A to jest sedno koncepcji czterodniowego - bądź też 32 godzinnego - tygodnia pracy (w przeciwnym przypadku, tzn. z proporcjonalnym obniżeniem płac, skrócenie czasu pracy byłoby tylko zmniejszeniem wymiaru etatu).
Ekonomiści nie mają wątpliwości, że ze zmianami czasu pracy warto eksperymentować, szczególnie na poziomie indywidualnych firm i organizacji. - Powszechność ośmiogodzinnego dnia pracy bierze się z faktu, że 24 godziny równo dzielą się na trzy ośmiogodzinne bloki, jak na przykład w sloganie Roberta Owena z początku XIX w.: osiem godzin pracy, osiem godzin rekreacji i osiem godzin odpoczynku. Jest bardzo mało prawdopodobne, że przy okazji jest to też liczba godzin pracy, która maksymalizuje dobrobyt - ocenia dr Marek Ignaszak, wykładowca ekonomii na Uniwersytecie Goethego we Frankfurcie.
Otwartość na eksperymenty to jednak co innego niż przyznanie, że Polska będzie w najbliższym czasie gotowa na powszechne skrócenie czasu pracy. Co do tego bowiem, zdecydowana większość ekonomistów, którzy wzięli udział w naszej sondzie, ma wątpliwości. Nie wynika to tylko z ogromu niepewności, z jaką mierzą się obecnie firmy z powodu kryzysu energetycznego. Najważniejsze wnioski opisaliśmy w powyższym artykule. Poniżej przedstawiamy zaś szczegółowe wyniki ankiety.
Teza 1: Wprowadzenie w Polsce w najbliższych latach czterodniowego tygodnia pracy (praca przez 32 godziny tygodniowo przy zachowaniu niezmienionych płac) miałoby w przeważającej mierze pozytywne konsekwencje gospodarcze i społeczne.
Liczba respondentów: 36
Opinie ekspertów (36)
Skrócenie czasu pracy do 32 godzin obniżyłoby płace i dochody ludności, dlatego że ludzie nie "marnują" obecnie 20 proc. czasu w pracy. Wnioski z eksperymentów przeprowadzanych w wybranych branżach w najwyżej rozwiniętych krajach, które pokazują wzrost produktywności w następstwie skrócenia czasu pracy, mają małe "external validity", czyli aplikowalność do całej gospodarki. Korekta płac w dół nastąpiłaby przy renegocjacji wynagrodzeń lub przy zatrudnianiu pracowników. Ponieważ taka reforma nie podniosłaby zatrudnienia (szerzej przy drugim pytaniu), spadłyby dochody ludności. Notabene, skrócenie tygodnia pracy o osiem godzin byłoby dwukrotnie większą zmianą niż reformy przeprowadzone w przeszłości w takich krajach jak Francja czy Belgia, gdzie tygodniowy czas pracy skracano o dwie-cztery godziny.
Myślę że w dłuższym okresie tak. W krótszym okresie może być to trudne dla firm, nie jestem pewna czy rzeczywiście ludzie będą w stanie wykonać te samą ilość pracy w cztery dni. Dlatego pewnie ten proces powinien być powolny, nie od razu 32 godziny, ale najpierw 38, potem 35, a potem 32. Natomiast w dłuższym okresie miałoby to szanse podnieść jakość życia ludności, równowagę między pracą a rodziną, może nawet ludzie decydowaliby się częściej na kolejne dziecko (z naciskiem na może). Więcej kobiet mogłoby pracować a ojcowie mogliby się w większym stopniu angażować w opiekę (większa równość płci). Pozwoliłoby to także na wykorzystanie potencjału pracy i kwalifikacji kobiet. Obecnie nie jest wykorzystywany, gdyż kobiety albo rezygnują z pracy albo wybierają prace prostsze lub mniej wymagające, które łatwiej połączyć z opieką.
Takie rozwiązanie najprawdopodobniej zmniejszyłoby zagregowaną podaż bardziej niż zagregowany popyt, a więc byłoby proinflacyjne. W okolicznościach dwucyfrowej inflacji jest to więc rozwiązanie ryzykowne. Obecny czas nie jest więc zbyt korzystny, nawet jeśli docelowo to rozwiązanie byłoby pozytywne.
A czy byłoby pozytywne? Mam wiele wątpliwości. Przede wszystkim nie rozumiem jak miałoby się to odbyć przy zachowaniu niezmienionych płac. Czy firmy byłyby zmuszane (i w jakiś sposób kontrolowane) jeśli chodzi o zmianę wynagrodzeń obecnych pracowników? Nawet jeśli tak (co wydaje się wątpliwe) i gdyby bieżące zarobki nominalne pozostałyby niezmienione, to wcale nie oznacza to, że realne zarobki nie zmienią się teraz i w przyszłości. Oczywiście zmienią się, bo firmy podwyższą ceny w miarę jak wzrosną im koszty i ograniczą przyszłe podwyżki.
Uczciwe postawienie sprawy jest takie: zmniejszamy tygodniowy wymiar pracy o 20 proc. i oczekujemy, że będziemy przez to mniej więcej o 20 proc. biedniejsi (może o 15 proc. jeśli wzrośnie efektywność pracy, może o 25 proc. jeśli będzie się to wiązało z upadkiem części firm i generalnie szokiem makroekonomicznym). Taka perspektywa jest uczciwa. Oczywiście ludzie mogą cenić sobie dodatkowy wolny czas bardziej niż 20 proc. dochodu, więc teoretycznie takie rozwiązanie może być dobre dla ogólnego poziomu użyteczności. Ale jest to wątpliwe: gdyby tak było już teraz obserwowalibyśmy więcej pracowników pracujących na część etatu.
Trzeba szukać rozwiązań, które pozwolą każdemu pracownikowi na realizację jej lub jego celów: dobra, satysfakcjonująca praca która, jeśli jest taka wola pracownika, jest na tyle elastyczna, że można wykonywać ją w zmniejszonym zakresie godzin. Nie jestem przekonany, że odgórna zmiana dla wszystkich idzie w dobrym kierunku.
Godzinowy wymiar zatrudnienia jest coraz mniej uchwytny. W wielu przypadkach w ogóle nie jest określony. Dlatego efekt dotyczący skrócenia czasu pracy byłby słabszy niż myślimy. Tam gdzie faktyczne by wystąpił, mógłby jednak prowadzić do ograniczenia możliwości podnoszenia wynagrodzeń. Pracownicy mieliby więcej czasu wolnego, ale w perspektywie jednak mniej pieniędzy. Można zakładać, że krótszy czas pracy to praca bardziej efektywna. Jest to jednak ryzykowne założenie i może dotyczyć raczej tych typów zatrudnienia, w których czas pracy nie jest sztywno określany.
Regulacje czasu pracy mają podobne uzasadnienie ekonomiczne co takie instytucje, jak płaca minimalna. Gdy mamy do czynienia z monopsonistycznym rynkiem pracy (czyli zawsze), poziom zatrudnienia może być zbyt niski ze społecznego punktu widzenia. Ponadto pracodawcy otrzymują renty monopsonistyczne. Regulacja godzin pracy poprzez wyższe zarobki godzinowe grup o najniższej sile przetargowej może podnieść zatrudnienie i redystrybuuje renty na rynku pracy. Oba te efekty podnoszą dobrobyt.
Z drugiej strony, koszty stałe zatrudnienia sprawiają, że liczba godzin i liczba pracowników są niedoskonałymi substytutami. Taniej jest zatrudnić jedną osobę na 40 godzin niż dwie osoby na 20 godzin, nawet jeśli im obu płaci się połowę 40-godzinnej pensji. Krótszy czas pracy zmniejszy więc przeciętne zatrudnienie i dochody pracowników - przynajmniej w krótkim okresie. Mimo to, taka zmiana czasu pracy może być pożądana z perspektywy ogólnego dobrobytu, jeśli podniesie zadowolenie zatrudnionych z pracy i pozwoli im pogodzić pracę z innymi, nierynkowymi aktywnościami. W długim okresie te pozytywne efekty mogą podnieść produktywność pracy i w efekcie zwiększyć zatrudnienie. Bilans nie jest więc jasny ex ante i wymaga dalszych badań, szczególnie w kontekście kraju o średnich dochodach, jakim jest Polska.
Powszechność ośmiogodzinnego dnia pracy bierze się z tego, że 24 godziny równo dzielą się na trzy ośmiogodzinne bloki, jak na przykład w sloganie Roberta Owena z początku XIX w.: "Eight hours' labour, Eight hours' recreation, Eight hours' rest". Jest bardzo mało prawdopodobne, że przy okazji jest to też liczba godzin, która maksymalizuje dobrobyt. Niestety, za mało wiemy, żeby powiedzieć, gdzie to optimum jest.
Konsekwencje prawnego ograniczenia czasu pracy do czterech dni (32 godz.) w tygodniu są bardzo trudne do wyobrażenia, w szczególności dlatego, iż poza ogólnym hasłem nikt jak dotąd nie określił jak takie ograniczenie miałoby w praktyce funkcjonować.
Czy dotyczyłoby wszystkich branż?
Czy szłoby w parze z czterodniowym tygodniem w szkole?
Czy pracownicy mogliby przepracować piąty dzień w formie nadgodzin?
Przede wszystkim jednak nie jest oczywiste, jak – w dłuższym okresie – funkcjonować miałoby utrzymanie „pięciodniowego” poziomu wynagrodzenia i co „zachowanie niezmienionych płac” de facto znaczy. Ile miałyby wynosić „pięciodniowe” pensje dla nowozatrudnionych w czterodniowym trybie? Pracodawcy prędzej czy później dostosują poziom wynagrodzeń (jeśli nie nominalnie to w wymiarze realnym) do warunków rynkowych, a „niezmienione płace” będą prawnie mogły jedynie funkcjonować w odniesieniu do płacy minimalnej.
Jeśli tak, to należy pytanie postawić inaczej i zacząć najpierw rozważać sensowność czterodniowego tygodnia pracy przy odpowiednio niższym wynagrodzeniu. Takie rozwiązanie pewnie nie znalazłoby już tylu zwolenników.
Dyskusja o czterodniowym tygodniu pracy w Polsce jest o tyle zaskakująca, że wydaje się, iż w przypadku regulacji rynku pracy dużo pilniejsze, choć zapewne mniej medialnie atrakcyjne, są takie kwestie jak przestrzeganie przez pracodawców istniejących regulacji dotyczących warunków pracy i wynagrodzeń, BHP czy stanu zdrowia pracowników.
Wprowadzenie tak radykalnej zmiany w okresie zwiększonej niepewności gospodarczej (wywołanej pandemią Covid-19 i agresją Rosji na Ukrainę) trudno jest uznać za dobry pomysł. Przedsiębiorstwa muszą się obecnie mierzyć z poważnymi wyzwaniami w postaci rosnących kosztów energii, surowców oraz gorzej funkcjonującymi łańcuchami produkcji. Zmiana długości tygodnia pracy nie powinna być przeprowadzana w takich warunkach. Dodatkowym problemem może być niekorzystna zmiana międzynarodowej konkurencyjności przedsiębiorstw. Polska nie powinna pełnić roli jednego z liderów skracania tygodnia pracy.
Wprowadzenie pięciodniowego tygodnia pracy w USA w 1938 r. było bardzo kontrowersyjne i miało wielu krytyków, a okazało się być jednoznacznym sukcesem. Była to być może najbardziej jednoznacznie pozytywna dla wszystkich reforma w historii rynku pracy w ogóle - wszędzie na świecie krytycy pięciodniowego tygodnia pracy znikali zaraz po jego wprowadzeniu i nigdy nie udało się ich odnaleźć. To bardzo znamienne.
O sukcesie czterodniowego tygodnia pracy zdecyduje wiele szczegółów implementacji, a przede wszystkim stopnia koordynacji, jednak mam coraz silniejsze przekonanie, że czterodniowy tydzień pracy w 2022 r. i pięciodniowy tydzień pracy w 1938 r. mają więcej podobieństw niż różnic.
Wprowadzenie czterodniowego tygodnia pracy (praca przez 32 godziny tygodniowo przy zachowaniu niezmienionych płac) doprowadzi do zderzenia dwóch efektów:
1) efektu zmniejszenia wydajności pracy będącego skutkiem skrócenia czasu pracy;
2) efektu wzrostu wydajności pracy wynikającego z lepszej kondycji psychicznej i fizycznej lepiej wypoczętego pracownika.
Jestem jednak przekonany, że per saldo efekt będzie negatywny. Oznaczałoby to w tendencji pogorszenie konkurencyjności gospodarki. Pozytywne skutki wspomniane w pytaniu są oczywiście pożądane, ale ich osiągnięcie możliwe jest w inny sposób (indywidualizacja umów o pracę, elastyczność świadczenia pracy), a nie kosztem obniżki konkurencyjności.
Mogłoby to pomóc np. w łączeniu pracy z rodzicielstwem, ale w zawodach, w których występuje deficyt "rąk do pracy" (np. ochrona zdrowia), pogorszyłoby to i tak niską dostępność usług w sektorze publicznym i podbiłoby ceny w sektorze prywatnym. W przypadku niektórych sektorów (np. IT) nie należy liczyć też na wzrost zatrudnienia, bo i tak brakuje specjalistów. Według mnie bilans raczej negatywny.
Wzrost jednostkowych kosztów pracy albo przyspieszyłby inflację albo obniżył konkurencyjność i tempo wzrostu gospodarczego.
Ze względu na sytuację demograficzną, Polska odczuwa w wielu dziedzinach gospodarki brak pracowników. Trudną sytuację łagodzi nieco napływ pracowników z zagranicy, głównie z Ukrainy. Przy poprawie koniunktury gospodarczej i niewielkiej skali substytucji pracy przez kapitał (mechanizacja, robotyzacja itp.) sytuacja uległaby pogorszeniu.
Propozycja wdrożenia 32-godzinnego tygodnia pracy ma podłoże bardziej polityczne niż ekonomiczne. Jest ona szczególnie kusząca dla pracowników niższych szczebli, bardziej dla pokolenia Z niż Y. Dla pracodawców i menadżerów wiąże się z pewnością z nowymi wyzwaniami, m.in. jak zapewnić dotychczasową rentowność firm i ich ciągłość działania. W ujęciu makro fundamentalnym pytaniem pozostaje, czy stać nas na czterodniowy tydzień pracy, jeśli chcemy dogonić najbogatszych zwłaszcza, że współczesna geopolityka wygenerowała kolejny, długotrwały kryzys gospodarczy/finansowy. Ustawowe skrócenie tygodnia pracy do 32 godzin, przy zachowaniu niezmienionych płac, oznaczałoby przecież realny wzrost wszystkich wynagrodzeń o 20 proc. przy tej samej wydajności pracy.
Bardzo trudno jest jednoznacznie się tu wypowiedzieć. Jest wiele argumentów typu 'z jednej strony dobrze, a z drugiej strony źle'. Jeżeli mówimy o najbliższych 2-3 latach, to bilans wypada mi jednak nieco negatywny. Przeważają tu następujące argumenty:
(1) Wprowadzenie czterodniowego tygodnia pracy przy zachowaniu niezmienionych płac działać będzie proinflacyjnie.
(2) Do pracy, którą obecnie wykonują cztery osoby, potrzeba będzie pięć osób. Przy obecnie występujących niedoborach na rynku pracy oznaczać to może spadek PKB.
(3) Zwiększenie liczby wolnych miejsc pracy w istniejących przedsiębiorstwach utrudni wejście na rynek nowopowstającym firmom - to też nie najlepiej dla wzrostu gospodarczego.
Na efekty pozytywne, czyli przyspieszenie adaptacji gospodarki do trwających obecnie zmian technologicznych, oraz na pozytywne zmiany socjologiczne, trzeba będzie poczekać około pięciu lat. Przy obecnej perspektywie wysokiej inflacji i niskiego wzrostu gospodarczego, może lepiej będzie odłożyć tę zmianę na lepsze czasy?
Eksperymentowanie z czterodniowym tygodniem pracy jest potrzebne. Jednakże formuła 32h przy tym samym poziomie wynagrodzeń oznacza de facto znaczący wzrost wynagrodzeń, przy wyzwaniach produktywności i harmonizacji działalności, które zostają w całości po stronie przedsiębiorstw/organizacji. Polska gospodarka jest w znaczącym stopniu umiędzynarodowiona co oznacza nie tylko konkurencję z dostawcami innych krajów, ale także konieczność dopasowania się do rytmu pracy korporacji globalnych. Wprowadzenie czterodniowego tygodnia pracy jest znacznie łatwiejsze, gdy siedziby korporacji są w danym kraju, a bardzo trudne, gdy są za granicą.
Skrócenie czasu pracy przyniesie szereg korzyści dla społeczeństwa, w szczególności dla klasy pracującej. Poprawi się poziom zdrowia, w tym zdrowia psychicznego, satysfakcja z czasu wolnego i życia rodzinnego. Zmniejszeniu ulegną nierówności społeczne za sprawą zwiększenia siły przetargowej pracowników (wyższy udział płac w dochodzie narodowym), bezpieczeństwa zatrudnienia oraz bardziej równego rozłożenia pracy nieodpłatnej w domu między kobietami a mężczyznami. Krótszy czas pracy, zgodnie z licznymi badaniami, to również mniejsze emisje dwutlenku węgla oraz możliwości zwiększenia aktywności społecznej i politycznej pracowników. Warunkiem osiągnięcia tych korzyści jest wprowadzenie uzupełniających reform strukturalnych (wzrost zatrudnienia w usługach publicznych, kształcenie kadry medycznej, opiekuńczej i i nauczycielskiej). Wzrost produktywności i automatyzacja będą łagodzić wpływ tych zmian dla sektora przedsiębiorstw, zwłaszcza jeśli reforma zostanie rozłożona w czasie.
Uważam, że to zmiana zbyt szokowa.
Pierwsza teza, którą przedstawiliśmy do oceny uczestnikom naszego panelu eksperckiego, brzmiała: "Wprowadzenie w Polsce w najbliższych latach czterodniowego tygodnia pracy (praca przez 32 godziny tygodniowo przy zachowaniu niezmienionych płac) miałoby w przeważającej mierze pozytywne konsekwencje gospodarcze i społeczne". Prosiliśmy więc o ocenę możliwie szerokiego bilansu kosztów i korzyści takiej reform: z uwzględnieniem jej wpływu na poziom aktywności zawodowej, zatrudnienie, inflację, realne dochody gospodarstw domowych, konkurencyjność gospodarki, równość płci na rynku pracy, łatwość godzenia życia zawodowego z rodzinnym itp.
Druga oceniana w tej rundzie panelu teza dotyczyła jednego z najczęściej postulowanych efektów skracania tygodnia czasu pracy: wzrostu zatrudnienia. Mogłoby do niego dojść z kilku powodów. Po pierwsze, krótszy tydzień pracy mógłby sprawić, że część osób nieaktywnych zawodowo (np. ze względu na obowiązki opiekuńcze) decydowałaby się na podjęcie zatrudnienia. To zwiększałoby podaż pracy. A jednocześnie, jeśli wydajność pracowników nie zwiększyłaby się na tyle, żeby skompensować krótszy czas pracy, wzrósłby popyt na pracę. Do tego zwiększyłoby się zapotrzebowanie na usługi czasu wolnego, prowadząc do powstania nowych miejsc pracy. W to, że takie efekty wystąpiłby w Polsce, ankietowani przez nas ekonomiści w większości jednak wątpią.
Badania skutków ograniczania ustawowego czasu pracy w przeszłości pokazują, że nie prowadzą one do wzrostu zatrudnienia. "Dzielenie się pracą" nie ma miejsca w praktyce. W Polsce, gdzie z powodów demograficznych podaż pracy się strukturalnie obniża, a bezrobocie jest w związku z tym niskie, tym bardziej "dzielenie się pracą" nie wystąpi.
Teza 2: Skrócenie tygodnia pracy do 32 godzin w całej gospodarce w obecnych warunkach zwiększyłoby (ceteris paribus) poziom zatrudnienia w Polsce.
Liczba respondentów: 36
Opinie ekspertów (36)
Teoretycznie taki efekt powinien wystąpić, jednak w Polsce przy obecnej stopie bezrobocia jest to wątpliwe, choć niewykluczone.
Raczej nie, a jeżeli nawet to czasowo i w niewielkim zakresie. Być może wystąpi efekt taki, że pracownicy - mając więcej czasu wolnego, a mniej pieniędzy (bo trudniej o podwyżki) - będą szukali dodatkowego zajęcia, aby uzupełnić swoje budżety. To chyba jednak nie będzie wzrost zatrudnienia. Trochę zamieszania, ale może także trochę więcej elastyczności? Trudno powiedzieć.
To książkowe pytanie o „lump of labor fallacy” – teza, że wzrośnie zatrudnienie, oparta jest na założeniu, że w gospodarce jest stała ilość pracy do wykonania, i że ograniczenie godzin każdemu pracownikowi będzie oznaczało, że więcej ludzi będzie musiało pracować, aby wypracować tę konkretną ilość. Oczywiście nie jest to prawda – fallacy czyli fałsz – gdyż działają efekty w dwie strony, więc wypadkowa tych różnych sił jest ex ante niepewna. Z doświadczenia wiemy, że migracja, automatyzacja czy skracanie długości tygodnia pracy (patrz Francja na początku stulecia) nie powoduje w długim okresie zmian zatrudnienia. Dzieje się tak ponieważ te zjawiska mają skutki dla równowagi ogólnej – z perspektywy firm rosną na przykład koszty produkcji i firmy produkują mniej.
W krótkim okresie, obniżenie ustawowego czasu pracy spowoduje spadek zatrudnienia (w stosunku do status quo, oczywiście - jeśli przed reformą zatrudnienie było w trendzie wzrostowym, to po niej będzie rosło, ale wolniej). Spadek zatrudnienia będzie szczególnie silny w przypadku miejsc pracy, w których stawka godzinowa efektywnie wzrośnie (brak redukcji płac przy mniejszej liczbie godzin) albo poprzez nominalne sztywności cen albo bezpośrednio przez ustawodawstwo. Tę intuicję potwierdzają badania skutków obniżenia czasu pracy do 39 godzin we Francji w 1982 oraz do 35 godzin w 1998.
Notabene, przy obecnie rekordowo niskim bezrobociu, ciężko znaleźć reformę, która zwiększyłaby zatrudnienie w Polsce (przynajmniej w krótkim terminie).
To zależy w jakim okresie. Byłoby to szkodliwe dla konkurencyjności i zwiększyłoby szarą strefę.
Trudno oczekiwać, aby skrócenie tygodnia pracy znacznie zwiększyło skłonność do podejmowania pracy. Podaż pracy jest zazwyczaj nieelastyczna względem płacy realnej. W tej sytuacji poziom zatrudnienia zapewne uległby jedynie niewielkiej zmianie.
Efekt jest nieznany ze względu na:
1) bardzo niską obecnie stopę bezrobocia
2) de facto jest to podwyżka plac dla już zatrudnionych o 25 proc., czyli wzrost kosztów działania firm (spadek ich efektywności) przy niezmienionym popycie rynkowym w części branż.
Badania skutków ograniczania ustawowego czasu pracy w przeszłości pokazują, że nie prowadzą one do wzrostu zatrudnienia. "Dzielenie się pracą" nie ma miejsca w praktyce. W Polsce, gdzie z powodów demograficznych podaż pracy się strukturalnie obniża a bezrobocie jest w związku z tym niskie, tym bardziej "dzielenie się pracą" nie wystąpi. Barierami do aktywności zawodowej są obowiązki opiekuńcze, zły stan zdrowia, koszty dojazdów lub migracji - skracanie czasu pracy żadnych takich barier nie znosi.
Polska jest krajem niskiego bezrobocia, efektu na rynku pracy by nie było.
Jeśli ktoś chce i może pracować, to 40 czy 32 godziny pracy tygodniowo nie robi wielkiej różnicy. Rynek pracy powinien być elastyczny, dostosowany do specyfiki danej dziedziny gospodarki (np. praca sezonowa w rolnictwie) i strategii gospodarowania zasobami, w tym zasobami pracy, jaką wybiera pracodawca. Nie można też zaniedbywać uprawnień i interesów pracowników.
Przy aktualnej stopie bezrobocia zwiększenie poziomu zatrudnienia byłoby raczej trudne. W warunkach wysokiego bezrobocia, skrócenie czasu pracy mogłoby prowadzić do wzrostu zatrudnienia w krótkim okresie. Efekty długookresowe są trudne do ustalenia, ze wskazaniem na: spadek PKB, niewielki wpływ na liczbę osób zatrudnionych, wzrost PKB na roboczogodzinę, mniejsza liczba przepracowanych godzin.
Zwiększyłoby to wieloetatowość, liczbę nadgodzin i grę różnego rodzaju bodźcami motywacyjnymi. Jeżeli przedsiębiorca ma wyprodukować, powiedzmy, 20 jednostek towaru, a po zmniejszeniu liczby godzin wyjdzie mu, że wyprodukuje tylko 16, to nie zatrudni dodatkowej osoby, tylko zapłaci pracownikom za nadgodziny.
Choć pewnie głównie w najmniej elastycznych sektorach, jak np. budżetówka. Co niekoniecznie powinno być celem rządu.
Czas pracy to ważna społecznie miara, ale gospodarcze znaczenie ma nie tylko czas. Ważna jest produktywność. Skrócenie czasu pracy przy zamiarze utrzymania dzisiejszego poziomu produkcji/świadczeń oznacza presję na produktywność, która pozostawiona jest w rękach menedżerów. Trudno oczekiwać, że rozwiążą ten problem zwiększając zatrudnienie.
Jeśli w pytaniu chodzi o zatrudnienie mierzone liczbą pracowników, to prawdopodobnie tak. Przy lepszych warunkach pracy, wzrosłaby aktywność zawodowa, a dodatkowo można spodziewać się, że firmy uzupełniałyby zatrudnienie imigrantami.
W dłuższej perspektywie tak. Więcej kobiet, które teraz mają obowiązki opiekuńcze, mogłoby pracować. Rozwinęłyby się także na pewno gałęzie gospodarki związane ze spędzaniem czasu wolnego lub dokształcaniem się, które tworzyłyby miejsca pracy.
Kraje rozwinięte borykają się raczej z problemem znalezienia pracowników, a wyzwaniem jest z reguły dopasowanie ich kwalifikacji do współczesnych potrzeb. Z uwagi tylko na zmianę wymiaru czasu pracy nie przybędzie np. informatyków czy lekarzy.
Patrz komentarz powyżej.
Badania i eksperymenty dotyczące efektów skracania tygodnia pracy często dotyczą pojedynczych firm lub organizacji. Krótszy czas pracy może być bowiem przez pracodawców postrzegany jako sposób na motywowanie pracowników i przyciąganie najbardziej utalentowanych kandydatów. Większość ekonomistów, zgodnie z oczekiwaniami, nie ma wobec takich dobrowolnych eksperymentów zastrzeżeń. Niektórzy podkreślają jednak, że w tym przypadku - dla przejrzystości debaty - nie należy mówić o czterodniowym tygodniu pracy.
Teza 3: Ewentualne skracanie tygodnia pracy (mniej pracy za tę samą płacę) powinno być dobrowolną decyzją pracodawców a nie odgórną regulacją. Kodeks pracy powinien określać – jak dziś – maksymalny czas pracy (średnio 40 godzin na tydzień) i w tym zakresie nie wymaga zmian.
Liczba respondentów: 36
Opinie ekspertów (36)
Celem kodeksu pracy jest w gruncie rzeczy zapewnienie praw pracownikom względem ich pracodawców. Tym samym, jeśli 32-godzinny tydzień pracy miałby stać się faktem, to powinien być w tym kodeksie zapisany. Zanim jednak zaczniemy kodeks zmieniać i dawać pracownikom nowe prawa, warto byłoby upewnić się, że zawarte w nim istniejące regulacje są faktycznie przestrzegane.
Prawo pracy powinno maksymalnie umożliwić eksperymentowanie ze sposobem organizacji pracy tak, żeby firmy mogły odkryć model, który maksymalizuje produktywność pracowników. Ustawodawca powinien jedynie ustalić granice maksymalnego czasu pracy (wraz z minimalną płacą godzinową), żeby chronić pracowników o najniższej sile przetargowej.
Problemem pozostaje omijanie obecnych kodeksowych regulacji, np. nieopłacane nadgodziny, nieprzewidywalność grafików. Ale żeby rozwiązać ten problem należy ułatwić raportowanie nadużyć i wzmocnić inspekcje.
Skrócenie czasu pracy ma sens dla wybranych aktywności, w których efektywność pracowników spada wraz z liczbą przepracowanych godzin. Z tego powodu wiele firm międzynarodowych aktualnie testuje (głównie w działach R&D) na ile skrócenie czasu pracy zmniejsza lub zwiększa efektywność pracowników.
Takie postawienie sprawy właściwie zamyka dyskusję nad czterodniowym tygodniem pracy. Każdy ustawi jak lubi: 4, 3, albo 2 dni. W obecnej dyskusji chodzi jednak chyba o coś typu "wolna sobota", czyli np. "wolny piątek" jako standard. Sytuacja dzisiaj jest jednak inna niż wtedy, gdy wprowadzano wolne soboty. Wtedy zdecydowana większość ludzi pracowała na dość sztywno określonym etacie. W obecnych warunkach wygląda to inaczej. Wariant "wolny piątek" chyba nie miałby racji bytu. Pozostaje więc jakieś rozłożenie godzin lub dni w trakcie całego tygodnia pracy. Trudne, chociaż czasem mogłoby być dobre.
Różnicowanie czasu pracy może być zasadne m.in. ze względu na rodzaj wykonywanej pracy, branżę, sezonowość.
Bez zmian ustawowych nic się w tej materii nie zmieni. Według danych OECD średni (roczny) czas pracy w Polsce nie zmienił się od 2010 r., a ponad 90 proc. pracowników pracuje 40 godzin tygodniowo lub więcej. Dzieje się tak pomimo znacznego wzrostu produktywności oraz coraz częstszej preferencji Polaków dla krótszej pracy.
Decyzje pracodawców, ale również nierówny podział dochodu i wysokie koszty życia, zmuszają większość pracowników do długich godzin pracy. Nie mamy również silnych instytucji alternatywnych wobec kodeksu pracy, które mogłyby negocjować czas pracy. W innych krajach taką rolę pełnią branżowe układy zbiorowe (Holandia, Niemcy) lub zakładowe związki zawodowe (Wielka Brytania).
Rolą kodeksu jest ustalanie praw pracowników, którzy generalnie są w gorszej pozycji negocjacyjnej niż pracodawcy. Wobec tego pozostawienie dobrowolności pracodawcom raczej nie poprawi sytuacji pracowników. Po drugie, logika 32 godzin jest logiką archaiczną. Wiele podmiotów może korzystać z pracy zdalnej, czy innych rozwiązań technologicznych o dodatnim wpływie na produktywność oraz elastyczność.
Czy w takim razie to będzie rzeczywiście krótszy tydzień pracy czy tez praca w niepełnym wymiarze (tylko skoncentrowana w niektórych firmach), gdzie pełen wymiar to 40 godz.? Ja bym się tu obawiała ogromnej segmentacji: firmy, które oferowałyby taki krótszy czas pracy, oferowałyby też niższe pensje, ale przyciągałyby osoby, które mają obowiązki opiekuńcze (w większości kobiety). Albo osoby, na których pracę jest ogólnie niski popyt (np. niskowykształcone).
Regulacje powinny wspierać elastyczność tak, aby pracownikom, którym na tym zależy, łatwo było podejmować pracę na część etatu. Z tym się zgadzam. Natomiast tak jak w pytaniu pierwszym, nie ma dla mnie żadnego sensu założenie niezmienionych płac, gdyż jest to całkowicie niemożliwe do wdrożenia i mylące. Dlatego zaznaczam że nie mam zdania.
Proces musiałby być rozłożony na kilka lat i zależny od sytuacji firmy.
Może to stanowić jeden z benefitów oferowanych przez pracodawcę, jeżeli chce przyciągnąć/utrzymać pracowników.
Takie rozwiązanie jest racjonalne, gdyż uwzględnia indywidualne warunki poszczególnych przedsiębiorstw i sektorów, które są przecież zróżnicowane.
Generalnie 40 godzin to pewien konsensus. Nie można go szybko zmieniać, bo będzie to rodzić problemy możliwe do uniknięcia przy powolnej ścieżce zmian.
Dobrowolne zmiany w organizacji pracy wprowadzane przez niektóre firmy mogą prędzej czy później sprawić, że niezależnie od woli prawodawców i zmian w kodeksie pracy, przeciętny czas pracy w Polsce zmaleje do czterech dni w tygodniu. Uczestnicy tej rundy naszego panelu eksperckiego nie mają jednak przekonania, że taka zmiana zajdzie już w perspektywie 10-15 lat. Połowa spośród 36 ankietowanych nie ma na ten temat zdania, zaś 33 proc. nie zgadza się z tak postawioną tezą.
Teza 4: Niezależnie od zmian w kodeksie pracy, w horyzoncie 10-15 lat normą dla osób zatrudnionych w Polsce będzie praca przez 32 godziny w tygodniu.
Liczba respondentów: 36
Opinie ekspertów (36)
Ograniczanie czasu pracy wychodzi lepiej w społeczeństwach zamożnych, do których jeszcze nie należymy. Bardziej zależy nam więc raczej na wynagrodzeniu za pracę niż na czasie wolnym. Perspektywa 10-15 lat jest chyba zbyt krótka by to się zmieniło. Jeśli świat pójdzie w tym kierunku, to pewnie i w Polsce z czasem będziemy się w takim kierunku przesuwać. Przy czym nie uważam, że to będzie niedobre. Przeciwnie. Tyle, że trudne nie tylko dla gospodarki, ale także dla samych pracowników. Spodziewam się raczej ewolucji rynków pracy w kierunku nowych form zatrudnienia, które uczynią pytania o czas pracy mniej zasadnymi. I za kolejne ileś lat nie będziemy odpowiadali na pytania sondażu dotyczące trzydniowego tygodnia pracy. Rozumiem, że chodzi tu o to, czy zgadzam się lub nie z taką prognozą, a nie o pogląd, czy to byłoby/będzie dobre. To może trochę zamazywać wyniki sondażu.
Średnia długość tygodnia pracy maleje wraz ze wzrostem zamożności (mierzonej PKB na mieszkańca). W bogatszych krajach ludzie pracują krócej. Obecnie, przeciętnie 32 godziny w tygodniu pracuje się w takich krajach jak Holandia, Francja, czy Szwecja. Pozostaje pytanie czy za 15 lat Polska osiągnie poziom PKB na mieszkańca, którym obecnie cieszą się Holendrzy (wymaga to realnego wzrostu o około 4 procent rocznie przez 15 lat.)
Czas pracy obniża się wzrost z rozwojem i wzrostem PKB per capita. Będzie więc spadał, ale nie sądzę, że obniży się aż o 8 godzin przez 10-15 lat. Historycznie, tempo zmian to 1-2 godziny na dekadę. W Polsce zaś spadek podaż pracy będzie w najbliższej dekadzie wywierał presję na wydłużanie czasu pracy.
Wydaje mi się, że są procesy biznesowe gdzie tak będzie. Może nawet już jest. I takie, gdzie niekoniecznie pracodawcy i pracownicy będą tego chcieli.
Skala korzyści zależeć będzie od skali koordynacji: wewnątrz firm, pomiędzy firmami i pomiędzy gospodarkami. Gdyby więc największe gospodarki UE przeszły na wolne piątki, to Polska też to powinna zrobić - korzyści wtedy będą największe. Przewodzić takiej zmianie na arenie międzynarodowej byłoby trudniej i rachunek korzyści byłby mniej jednoznaczny.
Wydaje się, że w podanym horyzoncie czasowym w Polsce będą się ujawniać i zaczną dominować tendencje w zakresie czasu pracy występujące w tej chwili w krajach bardziej rozwiniętych, zamożnych i konkurencyjnych. Będzie to się odbywać w sposób ewolucyjny, mozolny i nie powinno to zostać "przeregulowane" - dobrowolność i elastyczność powinny być tutaj podstawowymi zasadami. Należy jednak mieć świadomość, że "cudów nie ma" - na krótszy czas pracy bez zmiany wynagrodzenia należy po prostu zasłużyć, czyli "zarobić" wzrostem wydajności pracy w tym skróconym czasie pracy. Sprzyjać temu będzie szersze wykorzystanie nowoczesnych technologii, które co do zasady będą umożliwiały wzrost wydajności pracy dzięki robotyzacji, automatyzacji itp. Jeszcze raz należy jednak podkreślić odmienność różnych sektorów i pracodawców pod względem podatności na takie rozwiązania.
To zależy od bardzo wielu okoliczności, które obecnie trudno przewidzieć. Historycznie ujmując, czas pracy ulega skróceniu, ale ten trend może się odwrócić.
John Maynard Keynes w 1930 r. prognozował, że jego wnuki będą pracować 15 godzin tygodniowo. To tylko obrazuje na ile prognozy, nawet bardzo znanych ekonomistów, potrafią się mijać z rzeczywistością.
Obecnie w Polsce aktywni zawodowo pracują średnio około 39 godzin tygodniowo (Penn World Table 10). Liczba ta spada, ale tempo jest wolniejsze niż zakładane w pytaniu. Przez długie dekady i w wielu krajach liczba średnich godzin spada o około 0.4 proc. co roku. W Polsce od około 2005 r. też obserwujemy podobny trend. Jeśli będzie kontynuowany, to za 10-15 lat średni tydzień pracy (włącznie ze świętami, urlopami itd.) będzie wynosił około 36 godzin.
To zależy od wielu czynników, w tym od sytuacji ogólnogospodarczej, demograficznej, skali automatyzacji/robotyzacji poszczególnych branż gospodarki, wyceny pracy w różnych zawodach, jakości kapitału ludzkiego. Zakładam, że w zawodach, w których byłby chroniczny deficyt specjalistów/ekspertów nie będzie to możliwe.
Dotychczasowa tendencja rozwoju technologicznego prowadzi do tworzenia nowych miejsc pracy. Zwykle innych niż wcześniej dostępne, ale za to w znacznych ilościach. Teza o zmniejszeniu podaży pracy jest wątpliwa w tym kontekście. Raczej należy spodziewać się zwiększenia elastyczności pracy, niż skrócenia jej czasu.
Okres 10-15 lat to duża niepewność (związana z dostępnością energii i tempem wzrostu gospodarczego), ale raczej bez zmian w kodeksie pracy nie dojdzie do skrócenia czasu pracy. Siła przetargowa w Polsce jest znacznie po stronie przedsiębiorstw, a te - co do zasady (zwłaszcza w pracach fizycznych) - nie mają interesu w skróceniu czasu pracy.
Nie wiemy co nastąpi za 10-15 lat, m.in. jakie będą uwarunkowania gospodarcze i społeczne. Radykalne skrócenie liczby godzin przepracowanych w tygodniu byłoby możliwe jedynie w przypadku powstania jakiejś przełomowej technologii, np. w obszarze robotyki humanoidalnej, ale na razie się na to nie zanosi.
Do takich zmian prowadzą aktualne zmiany technologiczne (mniej ludzi, więcej guzików do naciskania), a także socjologiczne. Zmienia się podejście do pracy, posiadania dóbr materialnych i zwiększa się wartość wolnego czasu. Z drugiej strony jednak, niepewna sytuacja polityczna i klimatyczna oraz nieprzewidywalność zmian technologicznych uniemożliwia, moim zdaniem, prognozowanie z tak długim horyzontem. W latach 70-tych zeszłego wieku ludzie byli przekonani, że za 20 lat będą osiedla na księżycu...
Myślę że będzie tendencja w kierunku skracania czasu pracy. Wyższy poziom życia będzie prowadził ludzi do tego, żeby pracować krócej. Pracowników będzie mniej i będą przez to "w cenie", więc będą mogli wymuszać niektóre zmiany. Również zmiana technologiczna może pomóc, bo będzie mniejsze zapotrzebowanie na niektóre prace. Myślę jednak, że te zmiany nie nastąpią aż tak szybko. Obecnie pracujemy średnio nieco ponad 40 godzin. Nie sądzę, żeby czas pracy skrócił się do 32 godzin, może do 35. Produktywność pracy w Polsce jest ciągle niska, niedobór pracowników może też działać w drugą stronę i wymuszać dłuższe godziny pracy. Zakładam, że będziemy podążać trendami panującymi w Europie Zachodniej, a nawet tam jak dotąd tylko nieliczne kraje skróciły czas pracy.