Jest to postępowanie prawidłowe. To klasyczny przykład powiązania prowizji z zapłaconą przez klienta fakturą. W ten sposób szef motywuje pracowników do szukania i wybierania najbezpieczniejszych kontrahentów dla firmy. Zatrudnionym powinno więc zależeć na takich, którzy będą w stanie systematycznie i w terminie obsługiwać swoje zobowiązania.

Niektóre firmy wręcz różnicują wypłatę za fakturowanie klientów, pozyskiwanie nowych czy wielkość sprzedaży. W ten sposób zdobywanie nowych kontraktów i wzrost ich liczby jest dla pracowników bardziej opłacalny.

Grzegorz Orłowski, radca prawny w spółce z o.o. Orłowski, Patulski, Walczak, uważa, że nie ma w tym nic niestosownego. Pod warunkiem że przynajmniej minimum wypłaty pracodawca gwarantuje zatrudnionym.

Co to oznacza?

Że gdy zdarzy się taki miesiąc, w którym nie ma żadnych zapłaconych faktur, a więc i podstawy do naliczenia prowizji, to pracodawca i tak musi za ten miesiąc wypłacić handlowcowi 1317 zł brutto. Bo tyle wynosi w 2010 r. minimalne wynagrodzenie za pracę. Co najmniej tyle musi zarabiać każdy pracownik pełnoetatowy, bez względu na system wynagradzania.

Gwarantuje mu to art. 6 [link=http://www.rp.pl/aktyprawne/akty/akt.spr?id=167521]ustawy z 10 października 2002 r. o minimalnym wynagrodzeniu za pracę (DzU nr 200, poz. 1679 ze zm)[/link]. A gdy w danym miesiącu ze względu na rozkład czasu pracy lub terminy wypłat pobory nie osiągnęły tego poziomu, trzeba je uzupełnić zgodnie z art. 7 tej ustawy.

Taki sposób postępowania nie oznacza przerzucenia całego ryzyka prowadzenia działalności gospodarczej na pracownika, ale dzielenie się nim. Nie jest to zabronione, jeśli taką metodę pracodawca wybrał, aby lepiej zmobilizować podwładnych do pracy i osiągać w niej lepsze efekty.