Witold Modzelewski: Od wprowadzenia w Polsce podatku od towarów i usług obowiązuje zasada pozwalająca na wystawienie faktury wciągu siedmiu dni odsprzedaży. Od początku powodowało to trudności z rozpoznawaniem przychodu w podatku dochodowym. Tam o powstaniu przychodu decyduje bowiem wydanie rzeczy. Obecnie nie jest to tylko kwestia różnego momentu powstania przychodu i wykazania VAT należnego. To także jest sprawa kwot. Gdy wierzytelność jest w walutach obcych, to przychód w podatku dochodowym różni się od obrotu będącego podstawą naliczania VAT. Do celów VAT stosuje się bowiem bieżący kurs NBP z dnia wystawienia faktury, a do rozliczeń podatku dochodowego -kurs z dnia poprzedzającego wydanie rzeczy.
Różnie. W niektórych firmach, zwłaszcza średniej wielkości, są nawet zatrudnione osoby, których podstawowym zadaniem jest właśnie przeliczanie tych kursów. Nie jest to łatwe. Na każdej fakturze musi być odnotowana data, kiedy towar został przekazany klientowi. Ponadto każdą kwotę sprzedaży trzeba przeliczać według dwóch różnych kursów. Z tych powodów niektóre duże przedsiębiorstwa wystawiające tysiące faktur decydują się na stosowanie różnego rodzaju uproszczeń. Utego rodzaju podatników podwójne księgowanie każdej faktury byłoby bowiem bardzo kosztowne, a system informatyczny musiałby być niezwykle rozbudowany. Najczęściej uproszczenia polegają na tym, że do celów podatku dochodowego stosuje się kursy wynikające z przepisów o VAT.
Formalnie nie. W praktyce jednak trudno będzie takim podatnikom cokolwiek zarzucić. Obecnie bowiem wahania kursów walut są bardzo niewielkie. Ponadto w dłuższym okresie nie obserwuje się tendencji ani wzrostowych, ani spadkowych. Oznacza to, że w skali roku taki uproszczony sposób obliczania przychodu minimalnie wpłynie na dochód i podatek dochodowy. Zresztą pod koniec roku można jeszcze wprowadzić korekty, jeśli z szacunków statystycznych wynikałoby, że przyjęty przez podatnika sposób obliczeń mógł zaniżyć podatek.
Od początku tego roku firmy nie składają już miesięcznych deklaracji na podatek dochodowy. Nie można więc już postawić podatnikowi zarzutu oszustwa podatkowego. Obecnie nikt przecież nie potwierdza pod groźbą odpowiedzialności karnej skarbowej, że wpłacona kwota zaliczki jest prawidłowa.
Konieczne jest radykalne uproszczenie. Przepisy o kursach walut powodują bowiem, że pogłębiają się różnice między obrotem VAT a przychodem w podatkach dochodowych. I to z powodów zupełnie nieistotnych. Prawidłowe rozliczanie kursów walut i różnic kursowych wymaga bardzo wiele wysiłku. Jednocześnie w zdecydowanej większości firm kwoty te są zupełnie nieistotne z punktu widzenia wysokości zobowiązań podatkowych. Gdy kursy są względnie stabilne, ujemne różnice znoszą się z dodatnimi, dają wynik zbliżony do zera. Podatnicy wykonują więc benedyktyńską pracę, która okazuje się zupełnie niepotrzebna.
Moim zdaniem powinniśmy w ogóle zrezygnować z podatkowej istotności różnic kursowych. Można ewentualnie pozostawić obowiązek ich ujawnienia, jeśli przekroczą określony w przepisach i uznany za istotny poziom odchyleń. Chodzi jednak tylko o trwałe zmiany kursów, kilkudniowe wahania nie wpływają bowiem na wysokość podatku na tyle, aby warto było je liczyć. Należałoby także zrezygnować z ustalania różnic kursowych na środkach pieniężnych posiadanych przez podatnika. Także one są bowiem niezwykle skomplikowane, a wynik tych obliczeń w zdecydowanej większości sytuacji jest zupełnie nieistotny.
Nie. Przepisy o różnicach kursowych były istotne na początku lat 90. ubiegłego wieku. Wtedy inflacja powodowała, że przychody należne były dużo niższe nominalnie od otrzymanych kwot należności. Obecnie nie ma już powodów, aby nakładać na podatników te obowiązki. Dlatego ustawodawca powinien się ograniczyć do opodatkowania tylko istotnych różnic kursowych. I powinny być one wykazywane dopiero w zeznaniu podatkowym, a nie w trakcie roku. Dzięki temu służby finansowo-księgowe firm będą mogły skupić uwagę na zagadnieniach dużo ważniejszych z punktu widzenia wpływu na wysokość zobowiązań podatkowych.