W wielu przypadkach z góry wiadomo, że inwestycja wymaga ocenienia, w jakim stopniu szkodzi środowisku. I tu przedsiębiorcy mogą zaplanować swoje działania. Przy wielu przedsięwzięciach inwestor może się jednak nie spodziewać, że urzędnicy uznają je za mogące zatruwać powietrze czy wodę i narzucą przeprowadzenie dodatkowych procedur. A to wydłuża proces inwestycyjny i naraża firmę na dodatkowe wydatki.

Duża swoboda

– Uznaniowość urzędników w takich sprawach jest za duża. Powinny być bardzo jasne kryteria, przesądzające o tym, czy inwestycja wymaga przeprowadzenia oceny oddziaływania na środowisko czy nie – uważa Krzysztof Kawczyński z Krajowej Izby Gospodarczej.

O konieczności przeprowadzenia oceny urzędnik może decydować choćby wtedy, gdy chodzi o budowę elektrowni wodnych, zakładów produkcyjnych, tartaków i stolarni czy browarów. I wielu takich przypadkach inwestorzy czują się pokrzywdzeni decyzjami urzędników.

Krzysztof Kawczyński opowiada, że przedsiębiorca, który chciał w sortowni odpadów ustawić dodatkowy taśmociąg, musiał sporządzić raport wpływu inwestycji na środowisko i przejść przez tzw. procedurę ocenową. Taka inwestycja wiąże się z sortowaniem odpadów, a nie z ich wytwarzaniem.

Jeżeli urzędnicy w gminie czy starostwie podejmą decyzję, że planowane przedsięwzięcie wymaga przeprowadzania oceny wpływu na środowisko, to mogą narazić inwestora na wydatek od kilku tysięcy do kilkuset tysięcy złotych, albo i większy. Firmy muszą się liczyć także z wydłużeniem rozpoczęcia inwestycji nawet o rok. Wymagane jest bowiem sporządzenie odpowiedniego raportu, a to może się wiązać z obserwowaniem okresu wegetatywnego roślin, które występują na danym terenie.

– Urzędnicy idą po linii najmniejszego oporu i wymagają przeprowadzenia oceny wpływu na środowisko choćby dla niedużych elektrowni wiatrowych o mocy zaledwie 3 MW. Gdyby kryteria przeprowadzania takiej procedury były precyzyjne, to dla takiej samej inwestycji w jednym rejonie kraju byłaby ona wymagana, a w innym nie – mówi Karol Lasocki, radca prawny w kancelarii K&L Gates. Dodaje, że takie rozbieżne oceny urzędników stawiają w złej sytuacji przedsiębiorców. Ci bowiem nigdy nie mają pewności, jak zostanie zakwalifikowana ich inwestycja.

Nieco inaczej na ten problem patrzy Daniel Chojnacki, radca prawny z kancelarii Domański Zakrzewski Palinka.

– W każdym regionie są inne warunki, dlatego pewna swoboda decyzji jest słuszna – mówi Chojnacki. Dodaje, że przy ocenie, czy inwestycja może mieć wpływ na środowisko, trzeba uwzględnić np. gęstość zaludnienia.

Raport ma plusy

Bywa jednak, że nałożenie na przedsiębiorców dodatkowych obowiązków okazuje się dla firmy korzystne.

– Jeżeli z raportu oddziaływania na środowisko będzie wynikało, że dana inwestycja nie jest szkodliwa, to przedsiębiorca może się nim podpierać, gdyby w przyszłości pojawiły się zarzuty o negatywnym wpływie na przyrodę – zauważa Mirella Lechna, radca prawny w kancelarii Wardyński i Wspólnicy. – Są także sytuacje, w których przedsiębiorcy chcą, by dla ich inwestycji została przeprowadzona tak zwana procedura ocenowa.

– Tak się dzieje wtedy, gdy przedsięwzięcie jest współfinansowane ze środków Unii Europejskiej. Można wtedy wykazać, że wszystko zostało dobrze i dokładnie przygotowane – wskazuje Mirella Lechna.

Masz pytanie, wyślij e-mail do autora, l.kuligowski@rp.pl

Opinia:

Jadwiga Sołtysek, radca prawny w kancelarii KSP Legal & Tax Advice

Najwięcej wątpliwości interpretacyjnych związanych z kwalifikacją przedsięwzięć jako mogących mieć znaczący wpływ na środowisko  budzi rozbudowa istniejących instalacji. W ocenie części urzędników przebudowa nawet kilkukilometrowego odcinka drogi może wymagać przeprowadzenia oceny oddziaływania na środowisko oraz sporządzenia raportu oddziaływania przedsięwzięcia na środowisko.

Inni urzędnicy spoglądają na taką rozbudowę bardziej łaskawie i dla nich istotna, z punktu widzenia kwalifikacji przedsięwzięcia, jest wyłącznie długość drogi przewidzianej do przebudowy. Bywa, że przedsiębiorca jest przekonany, iż czeka go długa procedura i zawczasu sporządza raport. Później urzędnicy wcale go nie wymagają, a inwestor unika udziału społeczeństwa we wnoszeniu uwag do jego raportu.