Do rangi męczennika wyniesiono Romana Kluskę, który stał się ikoną przedsiębiorcy udręczonego przez system. Na jego historię i nieszczęście powołują się kolejni premierzy, ministrowie i przedstawiciele sejmowych komisji. I co? I nic.

Firma, o której dziś piszemy, wpadła w tryby tzw. kontroli krzyżowej różnych instytucji, i jej kłopoty trwają już 15 miesięcy. Bohaterka naszej publikacji żartuje gorzko, że jej spółka będzie musiała w końcu stworzyć specjalny dział obsługi kontrolerów...

Liczbę kontroli, czas ich trwania i częstotliwość ograniczano już wielokrotnie. W praktyce nie zmieniło się nic. Kontrola zawsze znalazła sposób, żeby obejść ograniczenia. Ustawą, paragrafem nie da się bowiem przestawić urzędniczych mózgów tak, aby dotarło do nich, że urząd powinien być dla obywatela, aby nie traktować petenta z góry jako szemranego przedsiębiorcy, który jest z definicji podejrzany.

Państwu zresztą chyba na zmianie mentalności urzędników nie zależy, bo ograniczenie kontroli się po prostu nie opłaca. W trudnych czasach taka nadaktywna kontrola to koło ratunkowe dla budżetu. Zwłaszcza że urzędnicze tęgie mózgi zawsze znajdą niejasny przepis, który nagle zaczną egzekwować, interpretując go w korzystny dla siebie sposób. A im więcej ukaranych „nieuczciwych" przedsiębiorców, tym premia większa – za dobrą pracę dla kraju, rzecz jasna.

W Polsce sezon wyborczy coraz bliżej. Politycy wszystkich opcji znowu będą kusić wyborców opowieściami o przyjaznym państwie i rewelacyjnymi pomysłami na ograniczenie urzędniczej mitręgi. Równie skutecznymi jak środek na łysienie. Bo wykuwanej i pielęgnowanej  przez dekady urzędniczej mentalności żaden przepis nie zmieni.