Dzisiaj w Brukseli otwarto do podpisu bardzo niebezpieczną dla polskich firm umowę o Jednolitym Sądzie Patentowym. Ceremonię zaplanowaną w siedzibie władz Unii Rady ds. Konkurencyjności UE. Jak poinformowało „Rz" Ministerstwo Gospodarki, Polska weźmie udział w uroczystości „wyłącznie w charakterze obserwatora".
– Nie ma obowiązku podpisywania umowy pierwszego dnia, zatem sprawa nie jest przesądzona – wskazuje prof. Aurelia Nowicka z UAM, ekspert od własności przemysłowej, zdecydowany krytyk europatentu.
Nie tylko ona widzi niebezpieczeństwa tego rozwiązania, co pokazała niedawna konferencja prawników i przedsiębiorców (pisaliśmy o tym: „Przedsiębiorcy oczekują rezygnacji z europatentu", „Rz" z 14 lutego).
Polegają one na tym, że pierwszy etap reformy (już przyjęty) rozciąga automatycznie rejestrowane do tej pory w Monachium europejskie patenty na państwa członkowskie, w tym Polskę, co spowoduje dziesięciokrotny wzrost liczby obowiązujących polskie firmy patentów, a każdy z nich to prawne ograniczenia i koszty. Przeciętnie licencja kosztuje ok. 5 proc. od sprzedaży, czego wiele branż może nie wytrzymać.
Drugi etap, i jego dotyczy podpisywana umowa, to utworzenie Jednolitego Sądu Patentowego z trzema siedzibami: w Monachium, Londynie i Paryżu. Przed nimi będą rozstrzygane spory patentowe, co narazi polskie firmy na kosztowne procesy w odległych miastach i w obcych językach.
– Dlatego apelujemy do rządu, by wstrzymał się z podpisaniem tej umowy przynajmniej na pięć lat – powiedziała „Rz" mec. Katarzyna Urbańska z PKPP Lewiatan. – W tym czasie upewnimy się, kto na tej reformie zyskuje, a kto traci.