Niektórzy z obawy przed zwolnieniem imają się sportów ekstremalnych.
– Znam historię, gdy pracownik w chwili wejścia pracodawcy do pokoju wszedł na parapet i wyskoczył przez okno. Całe szczęście, że działo się to na parterze – opowiada Krzysztof Gąsior, prawnik z kancelarii Raczkowski i Wspólnicy.
Opowiada też o innym jegomościu, który z wrodzoną umiejętnością cyrkowca uciekał przed wręczeniem mu wypowiedzenia po stojących przy budynku rusztowaniach. Zaskakującą kreatywnością wykazała się także kobieta, która na wieść o zamiarze zwolnienia zdjęła całą garderobę. Po co?
– Tego nie wie nikt, ale szef zbaraniał i nie myśląc długo, wybiegł z pokoju. Zanim wrócił do siebie, zatrudnionej już nie było. Poszła na długie zwolnienie – opowiada Grzegorz Orłowski, radca prawny ze spółki Orłowski, Patulski, Walczak. Zaznacza, że teraz historia wydaje się śmieszna, ale w chwili, gdy się zdarzyła, nikomu do śmiechu nie było. W przeciwieństwie do sytuacji, gdy zaskoczona zwolnieniem pracownica, wiele się nie zastanawiając, poinformowała, że zaszła w ciąże.
- Na pytanie, kiedy, nie tracąc rezonu, powiedziała: „Gdzieś z godzinę temu, w czasie przerwy na lunch" – opowiada mecenas z uśmiechem na ustach.
Cichociemny
Inni, z natury nieśmiali, czas grozy wolą przeczekać w towarzystwie płaszczy i kurtek.
- Wtorek, szef działu robi zebranie. Informuje pracowników, że firma musi zwolnić 30 pracowników. Lista pechowców już jest. Na pytanie, kiedy będą zwalniani, pada wymijająca odpowiedź. Przez kolejne dni wszyscy siedzą jak na szpilkach. Każdy myśli: jeśli to będę ja, to co zrobię, jak spłacę kredyt, za co utrzymam rodzinę i przede wszystkim czy i kiedy znajdę inną pracę. Niepewność potęguje coraz większy stres. Wreszcie dzwoni telefon. To kadrowa sprawdza, czy zatrudniony jest przy biurku. Jeszcze jest, bo za chwilę zupełnie spontanicznie wchodzi do szafy. Siedzi tam dopóty, dopóki zniechęcona oczekiwaniem kobieta wyjdzie z pokoju – wspomina szefowa działu dużego wydawnictwa.
Są i tacy, którzy informacji o zwolnieniu nie traktują poważnie. Pewna kobieta, trzymając się kurczowo służbowego fotela, nie chciała opuścić firmy. Krzyczała w amoku: „To niemożliwe, innych zwalniajcie, nie mnie! Ja jestem nie do ruszenia!".
Trzeba działać, i to skutecznie
Zdarzają się też przypadki przemyślanego działania. Bezcenna była reakcja dyrektora, który przybywszy spóźniony na spotkanie z pracownikami, dowiedział się, że właśnie założyli związek zawodowy. – Siedzieli, czekali, aż wreszcie jeden z nich wypatrzył w księgozbiorze szefa poradnik „Jak utworzyć związek zawodowy". Poczytali i nie próżnując, powołali komitet założycielski tej organizacji – opowiada mecenas Orłowski. Wykorzystali fakt, że do założenia związku wystarczy zaledwie dziesięć osób. Szef do dziś żałuje zarówno spóźnienia, jak i tego, że tak cenną książkę zostawił na widoku.
Choroba lepsza niż związek
Niestety, nie wszyscy podejmują rękawicę. Wielu na wiadomość o zwolnieniach biegnie do lekarza i jak nigdy godzi się na szczegółowe badania oraz długą – często nieuzasadnioną – absencję. Pytanie, czy gra jest warta świeczki, bo siedzącym w domu pracownikom towarzyszy niepewność i stres związany z udawaną chorobą. Potęguje go możliwa kontrola ZUS, a także fakt, że kodeks pracy nie chroni przed utratą pracy w nieskończoność. Wszystko zależy od okresu zatrudnienia u danego pracodawcy.
Można zwolnić chorującego dłużej niż trzy miesiące, jeżeli w danej firmie pracował krócej niż pół roku. Przy dłuższym zatrudnieniu utrata posady w trakcie choroby może nastąpić, gdy niezdolność do pracy trwa dłużej niż łączny okres pobierania z tego tytułu wynagrodzenia i zasiłku (182 dni) oraz pobierania świadczenia rehabilitacyjnego przez pierwsze trzy miesiące. Zatem po zakończeniu absencji wilczy bilet i tak trafi w odpowiednie ręce.
Nie pytaj, kto zabrał mój ser
Izabela Kielczyk
|
psycholog biznesu, doradca zawodowy
– Świadomość utraty pracy działa na nas destrukcyjnie, utrudnia racjonalne myślenie. Fakty najpierw docierają do naszych emocji, a dopiero później do mózgu. Niestety, tego typu negatywnych zachowań, które są wynikiem negatywnych emocji, nie da się wykluczyć. A nawet jeśli, to nie zależy to od pracodawcy. Utrata pracy wywoła taki sam stres niezależnie od sposobu przekazania tej informacji. Przypomina mi się książka Spencera Johnsona „Kto zabrał mój ser?". Opowiada ona o myszkach, dla których ser jest symbolem zdrowia, dobrej pracy, dostatku – po prostu szczęścia. Gdy ser znika, myszy starają się dostosować do nowej rzeczywistości. Nie zadręczają się pytaniem, „kto zabrał mój ser?". Natychmiast zaczynają szukać nowego. Ludzie zachowują się wprost przeciwnie. Mając pracę, myśl o jej utracie odsuwają często na bok, a nawet jeśli ją do siebie dopuszczają, to nie przyzwyczajają się do niej. To błąd, którego konsekwencje są często takie jak w opisanych historiach. Myślenie perspektywiczne o tym, co będzie, gdy pracy zabraknie, daje nam mimo jej utraty przynajmniej emocjonalną stabilizację, a to pierwszy krok, by kolejny przysłowiowy ser był lepszy od poprzedniego.