W wypadku wolnej ręki trudno mówić o procedurach. Zamawiający sam wybiera firmę, negocjuje warunki i zawiera umowę. Nic nie stoi na przeszkodzie, by wybrał zaprzyjaźnionego przedsiębiorcę. Dlatego też ten tryb powinno się stosować jedynie w wyjątkowych sytuacjach, np. w czasie powodzi lub gdy zamówienie z przyczyn obiektywnych może zrealizować tylko jeden wykonawca. [wyimek]Tryb wolnej ręki jest najłatwiejszy, pozwala uniknąć protestów i odwołań[/wyimek]

[srodtytul]To już nie wyjątek[/srodtytul]

Tymczasem ponad 22 proc. zleceń trafia do firm właśnie w tym trybie. – Zdarzają się zamawiający, którzy sięgają po niego częściej niż po przetarg nieograniczony. Z czegoś, co z założenia powinno się stosować jedynie w wyjątkowych sytuacjach, uczynili tryb podstawowy. Trudno to określić inaczej niż mianem patologii – mówi Artur Wawryło z Centrum Obsługi Zamówień Publicznych.

Prezes Urzędu Zamówień Publicznych używa mniej ostrych słów, ale jego również niepokoi to zjawisko. – Niestety niektórzy zamawiający za bardzo chcą sobie ułatwiać życie. Ten tryb jest najłatwiejszy, najszybszy, pozwala uniknąć protestów czy odwołań, dlatego tak często się go używa, a raczej nadużywa – ubolewa prezes Jacek Sadowy.

W 2005 r. jedynie 3,6 proc. zamówień udzielano z wolnej ręki. Czym tłumaczyć tak duży wzrost popularności tego trybu? Powód jest prosty. W 2006 r. zmieniły się przepisy i zamawiający nie muszą już uzyskiwać zgody prezesa UZP.

[srodtytul]Będzie zmiana przepisów[/srodtytul]

Nowelizacja, nad którą właśnie pracuje rząd, nie przywraca obowiązku uzyskiwania zgody, ale zawiera regulacje, które mają przeciwdziałać nadużywaniu wolnej ręki. Urzędnicy odpowiedzialni za przetargi będą mogli publikować ogłoszenia o zamiarze zawarcia umowy w tym trybie. A to ma pozwolić na zgłaszanie protestów i odwołań przez przedsiębiorców.

Czy to wystarczy? Nowelizacja nie zmusza do ogłaszania tych informacji, ale jedynie pozwala na to. – Zamawiający będzie sam decydował, czy chce opublikować ogłoszenie o zawarciu umowy w trybie z wolnej ręki. Jeśli jednak tego nie zrobi, a nie będzie przesłanek do zastosowania tego trybu, musi się liczyć z bardzo poważnymi konsekwencjami. Dlatego liczę na to, że zamawiający zrozumieją, iż leży to w ich własnym interesie – tłumaczy Sadowy.

Nawet po zawarciu umowy z wolnej ręki wykonawcy będą mogli składać odwołanie. Jeśli okaże się, że po tryb ten sięgnięto bezpodstawnie, umowa będzie nieważna.

[srodtytul]Uwaga na fundusze unijne[/srodtytul]

Szczególnie niebezpieczne jest stosowanie wolnej ręki w wypadku zamówień współfinansowanych z funduszy unijnych. Jeśli kontrolerzy Komisji Europejskiej dojdą do wniosku, że nie było podstaw do skorzystania z tego trybu, będziemy musieli oddawać pieniądze.

Mogłoby się wydawać, że groźba ta będzie wystarczającą zachętą do stosowania procedur konkurencyjnych, takich jak przetarg nieograniczony czy ograniczony. [b]Wciąż jednak są urzędnicy, którzy nawet fundusze unijne próbują wydawać z wolnej ręki, również wtedy gdy nie ma do tego podstaw prawnych.[/b] Przykłady można znaleźć w wynikach kontroli prowadzonych przez UZP.

Jedna z gmin, rozbudowując oczyszczalnię ścieków, postanowiła udzielić zamówienia dodatkowego dotychczasowemu wykonawcy. Tłumaczyła, że zaoszczędziła pieniądze i może je wydać na prace, których pierwotnie nie planowała. Jej zdaniem organizowanie kolejnego przetargu byłoby zbyt kosztowne i nieefektywne. UZP zakwestionował wybór trybu z wolnej ręki, gdyż dodatkowe roboty nie były niezbędne do prawidłowego wykonania zamówienia podstawowego, co jest obligatoryjną przesłanką.

[i]masz pytanie, wyślij e-mail do autora

[mail=s.wikariak@rp.pl]s.wikariak@rp.pl[/mail][/i]