[b]Firma zatrudnia pracownicę na stanowisku stażysty ds. szkoleń. Jej miejscem pracy jest cała Polska, choć w Warszawie znajduje się siedziba firmy i miejsce zamieszkania zatrudnionej. Pracodawca zmusił ją do zmiany systemu czasu pracy na zadaniowy. Do czasu pracy nie zalicza wyjazdów na szkolenia. Nie ma znaczenia to, że w tygodniu są nawet cztery, a każde z nich oddalone od siedziby firmy i miejsca zamieszkania o 100, 200, a nawet więcej kilometrów. Czy postępowanie szefa jest prawidłowe?[/b] – pyta czytelnik DOBREJ FIRMY.

Pracodawca popełnił kilka błędów. Po pierwsze, prawdopodobnie zmienił warunki umowy o pracę bez konsultacji z zatrudnioną i co ważniejsze wprowadził system czasu pracy, który nie ma tu racji bytu.

Po drugie, zaplanował zbyt dużą ilość służbowych obowiązków ze świadomością, że ich wykonywanie przekroczy ośmiogodzinny dzień pracy i pięciodniowy tydzień pracy.

Po trzecie, za wypracowane nadgodziny nie zapłacił ani grosza.

Wreszcie po czwarte, zbyt szeroko określił miejsce pracy szkoleniowca, co prawdopodobnie spowodowało brak rekompensaty za podróże służbowe.

[srodtytul]System bez zmian [/srodtytul]

Czytelnik pisze, że szef narzucił zatrudnionej zadaniowy czas pracy po to, aby nie płacić za nadgodziny. Jeżeli zrobił to poza jej plecami (bez porozumienia lub wypowiedzenia zmieniającego), to do zmiany systemu czasu pracy w ogóle nie doszło. Jeżeli natomiast zatrudniona zgodziła się na zmianę dotychczasowych warunków pracy pod wpływem groźby lub błędu, to jej oświadczenie jest ważne, ale może się od niego uchylić na piśmie w ciągu roku od ustania stanu obawy.

Istotne jest też, czy w firmie obowiązuje regulamin pracy. Jeżeli tak, to zmiana systemu na zadaniowy wymaga jego modyfikacji.

Istotniejsze jest jednak to, że [b]szkoleniowiec w ogóle nie powinien pracować według zadań[/b]. Taka organizacja pracy charakteryzuje się przecież tym, że zatrudniony samodzielnie ustala liczbę godzin przeznaczonych na pracę, a szef dba o to, aby zlecone zadania mógł wykonać w ustawowych normach pracy, czyli ośmiu godzinach na dobę i przeciętnie 40 godzinach w pięciodniowym tygodniu pracy. Zatem wykonywanej pracy towarzyszy swoboda i elastyczność. Tymczasem [b]szkoleniowiec ma napięty grafik ułożony na konkretne godziny. Nie może przyspieszyć ani rozpoczęcia, ani zakończenia kursu.[/b]

Wszystko wskazuje na to, że szef zastosował zadaniowy czas pracy tylko po to, by ominąć pracę nadliczbową. Nic bardziej mylnego, bo system zadaniowy jej nie wyklucza. W nim również płacimy za nadgodziny dobowe i średniotygodniowe. Mało tego, gdy zatrudniony według zadań pracuje ponad osiem godzin dziennie, oznacza to, że pracodawca źle wyznaczył jego zakres obowiązków. Według ekspertów planuje w ten sposób pracę w nadgodzinach, za co grozi grzywna jak za wykroczenie przeciwko prawom pracownika (art. 281 kodeksu pracy).

[srodtytul]Nie unikaj podróży służbowych[/srodtytul]

W angażu szkoleniowca szef wpisał też, że miejscem jego pracy jest cała Polska. To błąd. Takie określenie jest zbyt globalne, bo zatrudniony nie wie, kiedy i czy w ogóle jedzie w podróż służbową. Pracodawcom jest to często na rękę, bo korzystając z tej niewiedzy, sprytnie uchylają się od wypłaty diet i innych kosztów delegacji.

Takie praktyki kwestionują inspektorzy pracy. Ich zdaniem ogólnym i zarazem dopuszczalnym przez GIP miejscem pracy może być jedynie teren województwa ([b]stanowisko GIP GNP-152/3024560-274/07/ PE[/b]). W innym wypadku liczy się miejsce wykonania zobowiązania. Tak wynika z art. 300 kodeksu cywilnego w zw. z art. 300 k.p.

Przypominamy, że pod koniec ubiegłego roku [b]Sąd Najwyższy[/b] uznał w uchwale, że kierowca, który w umowie ma jako miejsce pracy wpisany obszar Unii Europejskiej, nie jest w podróży służbowej ([b]II PZP 8/08[/b]). Na razie ten wyrok nie przekłada się na podane stanowisko GIP.

W opisywanym przypadku miejscem pracy szkoleniowca może być np. województwo mazowieckie, o ile wykonywanie jej na jego terenie mieści się w dniówce roboczej. Jeżeli zatrudniona pracuje w klasycznym systemie zadaniowym (nie dłużej niż osiem godzin na dobę), to oznaczenie miejsca pracy w ten sposób będzie miało sens tylko, gdy w ciągu ośmiu godzin zdąży dojechać na miejsce szkolenia, przeprowadzić wykład i wrócić. Miejsce wykonywania pracy powinno być tak ustalone, aby pracownik miał możliwość wykonywania zadań, wliczając w to czas dojazdu do miejsca ich wykonywania w zakresie umówionej dobowej i tygodniowej normy czasu pracy w przyjętym okresie rozliczeniowym. Tak uznał [b]Sąd Najwyższy w wyroku z 11 kwietnia 2001 r. (I PKN 350/00)[/b].

[srodtytul]Samoistna zmiana miejsca pracy[/srodtytul]

Przedsiębiorca pyta, czy podróż służbowa może spowodować samoistną zmianę miejsca pracy zatrudnionego. Nie. To mogłoby nastąpić tylko z inicjatywy szefa lub pracownika za porozumieniem stron bądź wskutek wypowiedzenia warunków pracy lub płacy. W opisanej sytuacji należy skorzystać z jednej z tych form jak najszybciej, bo inaczej pracodawca nadal będzie łamał przepisy.

Nie wiemy, jak długo zatrudniona prowadzi szkolenia i ile czasu poświęca na dojazd do miejsca, w którym są one organizowane.

[ramka][b]W delegacji są dwa etapy[/b]

Co do zasady każda podróż służbowa składa się z dwóch etapów. Pierwszy: czas podróży, i drugi: czas wykonywania służbowych obowiązków (w tym wypadku prowadzenie szkolenia). Do czasu pracy zaliczamy tylko tę część delegacji, kiedy zatrudniony wykonywał pracę. Zatem tyko za ten okres wypłacamy wynagrodzenie.

Za faktyczną podróż służbową podwładnemu płacimy tylko diety na pokrycie codziennych wydatków związanych z posiłkami oraz zwracamy koszty, m.in. za przejazdy, noclegi oraz dojazdy środkami komunikacji miejscowej.

To nie koniec. Be względu na system czasu pracy poza dietami pracownikowi przysługują też dodatki za nadgodziny. Prowadząca szkolenia dostanie je wtedy, gdy wykłada dłużej niż osiem godzin dziennie albo dodatkowo w dni wolne od pracy.[/ramka]