Jestem dyrektorem teatru utworzonego przez gminę. Niedawno burmistrz kazał mi przyjąć jego znajomą jako księgową. Jestem tymczasem zadowolony z tej, która u nas pracuje. Nie chcę jej zwalniać. Czy muszę posłuchać burmistrza? –
pyta czytelnik DOBREJ FIRMY.
Nie.
Dyrektor instytucji kultury zarządza nią i reprezentuje na zewnątrz. Status ten przesądza też o jego kompetencjach w szeroko rozumianych sprawach pracowniczych.
Ale zacznijmy od początku. Instytucje kultury, jak teatry, kina, muzea, biblioteki, domy kultury, mają osobowość prawną i już z tego tylko powodu są odrębnymi pracodawcami od nadzorujących ich organów administracji, np. wójta czy prezydenta miasta. Wynika tak z art. 14 ust. 1 ustawy z 25 października 1991 r. o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej (tekst jedn. DzU z 2001 r. nr 13, poz. 123 ze zm.).
Zgodnie z art. 3
1
kodeksu pracy za pracodawcę będącego jednostką organizacyjną czynności z zakresu prawa pracy dokonuje osoba lub organ zarządzający tą jednostką lub inna wyznaczona przez niego osoba. Oznacza to, że dyrektor instytucji kultury reprezentuje tę instytucję wobec pracowników we wszystkich czynnościach prawnych i faktycznych ze stosunku pracy. Nawiązuje więc, zmienia i rozwiązuje umowy o pracę, decyduje o indywidualnych warunkach angaży, udziela urlopów, wydaje polecenia związane z pracą, nakłada kary porządkowe. Słowem to tylko on zarządza na zasadzie wyłączności personelem tej jednostki. Niezależnie od tego jest obowiązany i uprawniony do wydawania wewnętrznych aktów prawa pracy, takich jak regulamin pracy, i dopełniania innych obowiązków obciążających pracodawcę przewidzianych prawem. Jest przełożonym wszystkich pracowników instytucji kultury i tylko on bądź osoba przez niego upoważniona wydaje im polecenia. W sferę zarządzania personelem nie może władczo ingerować żaden podmiot zewnętrzny, np. burmistrz czy prezydent miasta – dlatego że możliwość takiej ingerencji wymagałaby wyraźnego przepisu kompetencyjnego, a takiego po prostu nie ma.
Dyrektor instytucji kultury nie jest zatem jednym z podległych organowi administracji urzędników, ale organem zarządzającym osoby prawnej – autonomicznej i niezależnej w sferze zarządzania personelem.
Jego stosunek pracy powstaje na podstawie aktu powołania w rozumieniu art. 68 kodeksu pracy przez organizatora tej instytucji, czyli w opisanej sytuacji przez burmistrza.
Ale czy z samego aktu powołania można wywodzić podległość służbową pracownika wobec organu go powołującego? W żadnym wypadku. Z żadnego przepisu czy zasady prawa pracy nie wynika taki skutek. Nie upoważnia również do tego sama ustawa, a w świetle jej art. 15 organizator jest uprawniony jedynie do powołania i odwołania dyrektora, a więc nawiązania i rozwiązania z nim stosunku pracy. Na przykład dyrektora przedsiębiorstwa państwowego powołuje i odwołuje rada pracownicza, co nie oznacza, że jest jego przełożonym.
Powołany dyrektor staje się pracownikiem nie tego podmiotu, który go powoływał, ale instytucji kultury. Zwyczajowe stwierdzenia, że np. wójt jest pracodawcą dyrektora gminnej biblioteki, nie są zatem prawdziwe. Pracodawcą jest bowiem posiadająca osobowość prawną biblioteka. Wójt ma natomiast jedynie uprawnienia do powołania i odwołania jej dyrektora, w tym m.in. do określenia warunków jego zatrudnienia, np. składników i wysokości wynagrodzenia za pracę.
Specyfika aktu powołania i jej konsekwencje prawne nie zawsze są dostrzegane w praktyce. Świadczą o tym kuriozalne sygnały od czytelników, że organy samorządowe traktują dyrektorów instytucji kultury jako własnych urzędników i narzucają im, kogo i kiedy mają zaangażować. Dla przykładu: jeden z czytelników napisał, że wójt akceptuje wyjazdy służbowe dyrektora teatru i każe mu podpisywać listę obecności.
Dyrektor instytucji kultury nie ma więc przełożonego, podobnie jak dyrektor przedsiębiorstwa państwowego, członek zarządu spółki czy spółdzielni. Sam decyduje, czy uda się w podróż służbową, czy będzie wypełniał listę obecności (ściślej kwestie te rozstrzyga regulamin pracy, który wydaje dyrektor jako organ zarządzający) oraz o własnym rozkładzie czasu pracy.
Sąd Najwyższy kilkakrotnie „przywoływał do porządku” różne organy nadzorujące pracowników zarządzających zakładami pracy. Podkreślał, że z aktu powołania kogoś np. do zarządu spółdzielni czy na stanowisko dyrektora przedsiębiorstwa nie wynika podległość służbowa między powołującym i zatrudnianym. Organ powołujący nie może w związku z tym uzurpować sobie prawa np. do udzielania takiej osobie urlopu wypoczynkowego czy do podpisywania druków jej delegacji służbowych.
Reasumując: w wyniku powołania między organem powołującym a dyrektorem instytucji kultury nie powstaje stan podległości służbowej w rozumieniu prawa pracy. Aby taka więź zaistniała, musiałaby wynikać z konkretnego przepisu. A takiego na próżno szukać w ustawie.
Ponadto źródłem uprawnień władczych organizatora nad instytucją kultury nie mogą być same przepisy o sprawowaniu nad nimi nadzoru. Nadzór nie prowadzi bowiem, co do zasady, do podległości o charakterze służbowym, w której nadzorowany obowiązany byłby do wykonania wszystkich poleceń nadzorującego. Nadzorujący ma bowiem do dyspozycji tylko takie narzędzia pozakontrolne (w szczególności władcze), jakie mu wyraźnie przyznają przepisy. A te nie czynią z dyrektorów instytucji kultury kolejnych urzędników.