Ustawa o terminach zapłaty miała pomóc firmom dotkniętym problemem zatorów płatniczych. Wprowadziła możliwości doliczenia do roszczenia głównego także kosztu działań windykacyjnych. Czy rozwiązania te sprawdziły się w realnym życiu? Okazuje się, że tak, ale wciąż nie stosuje ich zbyt wiele przedsiębiorstw.

– Ustawa ciągle jest nowością na naszym rynku. Przedsiębiorcy wiedzą, że takie rozwiązanie istnieje, ale jeszcze nie do końca zdają sobie sprawę, jak w pełni mogą wykorzystać jego zapisy – komentuje Radosław Koński, kierownik departamentu windykacji w Kaczmarski Inkasso. Podkreśla, że koszty windykacji to kwota wynosząca równowartość 40 euro, perspektywa jej doliczenia może być więc istotnym elementem nacisku na dłużnika w przypadku kwot mniejszych, rzędu kilkuset–kilku tysięcy złotych. Przy większych kwotach zadłużenia ten efekt nie wydaje się tak zachęcający.

– Na razie te możliwości nie są wykorzystywane zbyt często – zauważa też Grzegorz Hylewicz, dyrektor działu windykacji, prokurent w Euler Hermes Collections. – Wynika to raczej z małej świadomości firm, że takie rozwiązania w ogóle istnieją. Otrzymujemy już trochę wniosków od wierzycieli, w których chcą oni odzyskać oprócz wierzytelności głównej i ustawowych odsetek także koszty windykacji, nie jest to jednak jeszcze powszechna praktyka – mówi Hylewicz.

– Jednak nowe rozwiązania się sprawdzają. Powoli widzimy, że zmienia się liczba spraw przekazywanych do windykacji. Klienci, którzy do tej pory obawiali się kosztów,  jakie mogą się wiązać z odzyskiwaniem należności z pomocą profesjonalnej firmy, teraz patrzą na to zagadnienie przez pryzmat korzyści, a nie strat – podkreśla Radosław Koński. – Mając świadomość, że koszty windykacji w ostatecznym rozrachunku zostaną przeniesione na dłużnika, wierzyciele o wiele łatwiej decydują się na upominanie się o swoje pieniądze – dodaje. Dzięki temu do windykacji trafiają sprawy o mniejszym przeterminowaniu, a takie zaległości znacznie łatwiej odzyskać.

Ustawa o terminach zapłaty w transakcjach handlowych przewiduje też skrócenie czasu między momentem zapłaty a momentem dostarczenia towarów czy świadczenia usługi. Tu jednak trudno mówić o pozytywnych efektach. – Może i autorzy ustawy mieli dobre intencje, ale w praktyce niewielu przedsiębiorców stosuje się do tych przepisów – zauważa Krzysztofa Matela, prezesa zarządu EGB Investments. Jego zdaniem wynika to z rynkowych reguł gry. – W kontaktach między firmami to zwykle silniejszy narzuca termin płatności. Trudno wyobrazić sobie na przykład, by mały dostawca starający się o kontrakt z dużą siecią handlową nie zgodził się na wyznaczony mu termin rozliczeń. Zależy mu przecież na otrzymaniu zlecenia, a nie na zrażaniu do siebie klienta – dodaje Matela.

Opinia dla „Rz"

Adam Łącki | prezes Krajowego Rejestru Długów

Dzięki nowym przepisom wierzyciel zdobył ogromną przewagę w sporze z dłużnikiem, który nie może już kredytować swojej działalności za pomocą nieopłaconych faktur, licząc na to, że wierzyciel nie ma pieniędzy na windykację. Z całą pewnością należności klientów zyskały wyższy priorytet, dłużnicy są też bardziej zdyscyplinowani.

Należy jednak odróżnić ocenę prawną przyjętych rozwiązań od ich faktycznego wpływu na wyeliminowanie problemu zatorów płatniczych. Wydaje się bowiem, iż główną ?ich przyczyną jest nie tyle otoczenie prawne, ile przede wszystkim uwarunkowania rynkowe, w których dysproporcja pomiędzy stronami może być tak znaczna, ?że faktyczne terminy spełnienia świadczeń mogą odbiegać od regulacji przyjętych ?w umowach. Według wielu przedsiębiorców, z którymi współpracujemy, zapisy ustawy pokazują dobrą wolę ustawodawcy, ale przepisy te wciąż wymagają dopracowania.