Dyrektywa ma obowiązywać od 30 lipca 2020 r.
– Żaden duży kraj UE, do których przede wszystkim delegują swoich pracowników polskie firmy, nie wdrożył jeszcze przepisów tej dyrektywy. Czasu zostało niewiele i firmy już powinny mieć informacje, jak działać na zagranicznych rynkach. Bo brak przepisów krajowych nie oznacza, że dyrektywa nie będzie obowiązywać – mówi „Rzeczpospolitej" Margareta Przybyła, ekspertka Inicjatywy Mobilności Pracy.
Czytaj także:
Nowa dyrektywa unijna: koszty delegowania pracowników za granicę mogą być wyższe
Pandemia i brak przygotowania
Organizacja ta wysłała w ubiegłym tygodniu sygnowany przez 12 organizacji biznesowych list do Nicolasa Schmita, unijnego komisarza ds. zatrudnienia i praw socjalnych. Zaapelowała w nim o odłożenie wejścia w życie dyrektywy o rok. Podaje trzy powody. Po pierwsze, niegotowe są państwa członkowskie. Od marca ich rządy i parlamenty zajmują się wyłącznie legislacją związaną z walką z pandemią. Po drugie, niegotowe są firmy. Przedsiębiorstwa, których byt zależy od usług świadczonych w innych państwach UE, ucierpiały szczególnie w wyniku zamkniętych granic wewnętrznych na wspólnym unijnym rynku. Wreszcie, po trzecie, argumentują autorzy listu, pandemia koronawirusa znacząco ograniczyła mobilność na unijnym rynku. I zamiast ją dalej utrudniać, co byłoby efektem nowej dyrektywy, warto ją zwiększyć.
Wcześniej podobny apel o przesunięcie terminu dyrektywy wystosowała największa unijna federacja pracodawców prywatnych BusinessEurope. I na niego komisarz Schmit już odpowiedział, a „Rzeczpospolita" poznała treść tego listu. Komisarz wskazał, że zmiana terminu wymagałaby akceptacji w procesie legislacyjnym przez Parlament Europejski i unijną Radę. Dodatkowo – zdaniem komisarza – przepisy dyrektywy gwarantują pracownikom delegowanym lepszą płacę i lepsze warunki pracy, bo zobowiązują pracodawców do stosowania przepisów krajowych. A to w czasach kryzysu miałoby być dla pracowników dobrą wiadomością. Z tych powodów Komisja nie zamierza proponować przesunięcia terminu wejścia w życie dyrektywy – napisał komisarz.
Kłopot dla firm
Jednocześnie jednak Schmit wykazał zrozumienie dla państw członkowskich, które mogą nie zdążyć wprowadzić nowego prawa w życie. To może sugerować, że nie będzie natychmiast rozpoczynać procedury o naruszenie unijnego prawa. Problem polega jednak na tym, że prawo unijne, nawet jeśli niewdrożone przez jakiś kraj, będzie obowiązywać. A firmy nie mają pojęcia, jak je stosować, bo nie ma przepisów krajowych.
Planem minimum mogłaby być, co sugeruje w swoim liście Inicjatywa Mobilności Pracy, elastyczna interpretacja tzw. długoterminowego delegowania. W nowej dyrektywie może ono wynosić maksymalnie 18 miesięcy, przy czym od 30 lipca ma być liczone wstecz, jeśli umowa o delegowanie rozpoczęła się wcześniej. Dlatego wiele firm tak poustawiało umowy, żeby kończyły się one przed 30 lipca i do końca obowiązywały na starych zasadach. Kryzys spowodował jednak opóźnienia w kontraktach. Dlatego IMP apeluje, żeby czasu zamrożenia gospodarki nie liczyć do okresu delegowania.
W UE 23 proc. pracowników delegowanych pochodzi z naszego kraju. Zawsze musieli dostawać pensję wyższą od płacy minimalnej w państwie przyjmującym, ale nowa dyrektywa do płacy minimalnej dodaje wszystkie elementy dodatkowe, obowiązujące dla podobnej osoby (w tym zawodzie, w takim miejscu pracy, z takim stażem itp.). Ponadto delegowanie ograniczono do roku, z możliwością przedłużenia o sześć miesięcy dla danego stanowiska, a nie dla danej osoby. Wreszcie osoby takie będą też objęte lokalnymi układami zbiorowymi, we wszystkich sektorach.
Obecnie dotyczy to tylko budownictwa.