Przy tej okazji naszła mnie refleksja, że reguły dorabiania do emerytury to większy problem dla starszej pani pracującej za ladą niż dla zarządzającego prężną firmą przedsiębiorcy. I to z dwóch powodów.

Pierwszy jest taki, że emeryci nie muszą się martwić składkami na ZUS z działalności. I to niezależnie od tego, jak dochodowy prowadzą biznes. Na taki luksus nie może liczyć pracownik czy zleceniobiorca. Pobieranie emerytury nie zwalnia go z płacenia składek od zarobków. Do tego musi je na bieżąco monitorować, bo nawet niewielkie przekroczenie limitu pozbawia go jakiejś części świadczenia.

I tu znów przedsiębiorca jest w komfortowej sytuacji. Nawet gdy jest właścicielem koncernu wartego miliony, śpi na pieniądzach i nie musi kiwnąć palcem, żeby zarobić, nie przepadnie mu żadna część emerytury. Jako dochód z działalności do rozliczenia emerytury ZUS przyjmie bowiem kwotę, która stanowi podstawę wymiaru składek – potencjalną lub zadeklarowaną (jeśli biznesmen postanowił płacić składki dobrowolnie). Obie to zwykle ta sama minimalna stawka, czyli 60 proc. przeciętnej płacy. W 2014 r. było to 2247,60 zł, a najniższy próg wpływający na wypłatę emerytury wynosił 2556,20 zł.

Z mojego punktu widzenia zasady limitowania zarobków są mocno niesprawiedliwe. Nie powinno tu być świętych krów, którym te pieniądze przydadzą się co najwyżej na waciki. Bo przecież nie na składki, których i tak płacić nie muszą.

O zasadach rozliczania się z ubiegłorocznych zarobków napiszemy za tydzień. Tymczasem zapraszam do lektury dzisiejszego dodatku „Praca i ZUS".

Reklama
Reklama