Pojęcie rynków wschodzących jest już polskim inwestorom dobrze znane. Operujące na tych rynkach fundusze cieszą się sporą popularnością. Wiele z nich szybko się rozwija, przyciągając świeży kapitał.
Ale przebojem najbliższych lat mogą się okazać rynki graniczne (frontier markets). Dotyczący ich indeks MSCI FM, utworzony w połowie 2002 r., w ciągu niespełna sześciu lat zyskał niemal 326 proc. Dla porównania analogiczny wskaźnik dla rynków wschodzących wzrósł w tym czasie o 286 proc., a indeks giełd dojrzałych zaledwie o 74 proc.
Zobacz, na których giełdach będzie można zarobić
Ostatnie trzy lata na rynkach granicznych nie były udane. Straty powstałe w czasie kryzysu są tam odrabiane znacznie wolniej niż na bardziej stabilnych parkietach. W efekcie MSCI FM do historycznego szczytu brakuje wciąż niemal 87 proc., czterokrotnie więcej niż indeksowi rynków wschodzących.
– W tym roku, trzecim we wzrostowym cyklu na światowych giełdach, można oczekiwać poprawy notowań tych aktywów, które zyskują na popularności w późnej fazie cyklu; dotyczy to również rynków granicznych – twierdzi Andrew Howell, ekspert ds. frontier markets w Citigroup.
Polskim inwestorom nie będzie łatwo zarobić na tych najmłodszych giełdach. Pozwalające na to fundusze i inne instrumenty są bowiem u nas prawie niedostępne.
Firmy klasyfikujące rynki, takie jak MSCI Barra i FTSE, mianem granicznych określają te giełdy, które nie mają wystarczającej kapitalizacji i płynności, aby można było je uznać za rynki wschodzące, ale jednocześnie są dostatecznie otwarte na zagraniczny kapitał, aby nadawały się do inwestowania. Kryteria te mogą spełniać zarówno ludne, lecz ubogie kraje, które dopiero wkraczają na ścieżkę szybkiego wzrostu gospodarczego, jak i państwa dość zaawansowane gospodarczo, ale o niewielkiej populacji i małej liczbie akcji w wolnym obrocie.
W najpopularniejszym indeksie MSCI Frontier Markets obok siebie występują: należąca do strefy euro Estonia, podnosząca się po kryzysie Argentyna, zamożne dzięki ropie kraje arabskie, otwierające się na świat państwa azjatyckie i afrykańskie, takie jak Bangladesz, Pakistan czy Nigeria. Między tymi skrajnościami mieści się cała paleta egzotycznych często krajów ze wszystkich kontynentów.
Różnorodność ta prowokuje nawet do żartów, że do jednego worka wrzucane są wszystkie kraje, które mają giełdę, lecz nie pasują do kategorii rynków wschodzących. To nieprawda. W indeksach rynków granicznych nie ma krajów zamkniętych na obcy kapitał, pozbawionych regulacji, łamiących prawa własności, mających waluty niewymienialne, ogarniętych konfliktami zbrojnymi. Z różnych powodów do grupy tej nie należą chociażby Wenezuela, Boliwia, Łotwa czy Algieria, choć w każdym z tych krajów funkcjonuje giełda.
Jakie są największe atuty rynków granicznych? Przede wszystkim ich relatywnie niska płynność sprawia, że inwestorom nie jest łatwo wycofać stamtąd kapitał. Zwiększa to ryzyko inwestowania na tych giełdach, ale zarazem sprawia, że ich korelacja z bardziej dojrzałymi rynkami jest niska (inna przyczyna małej korelacji to relatywnie słaba integracja z globalną gospodarką i systemem finansowym). A jak najmniejsza korelacja aktywów jest jedną z podstawowych zasad konstruowania portfela inwestycyjnego.
Zapewne minie jeszcze trochę czasu, zanim polscy inwestorzy zyskają większy dostęp do frontier markets. Na razie możliwości są bardzo skromne. Wciąż jest to egzotyka, która wywołuje u klientów strach przed stratą kapitału. Z kolei instytucje finansowe nie bardzo chcą oferować takie produkty, ponieważ najczęściej wiążą się z nimi wysokie koszty. Ale powoli ma się to zmieniać.
Obecnie w naszym kraju jedynym dostępnym funduszem koncentrującym się na rynkach granicznych jest Templeton Frontier Markets (choć zdarza mu się inwestować też na rynkach wschodzących, np. w Egipcie). Na koniec ubiegłego roku najwięcej, 12 proc. jego portfela, było ulokowane w Nigerii, po 5 – 10 proc. w Katarze, Wietnamie, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Egipcie, Arabii Saudyjskiej, Kazachstanie, mniej niż po 5 proc. w Argentynie, Rumunii i na Ukrainie.
326 proc.
w ciągu sześciu lat zyskał indeks MSCI FM obrazujący sytuację na rynkach granicznych
Udaje mu się uzyskiwać wyniki nieco lepsze od benchmarku (wskaźnik służący do porównań), którym jest MSCI FM. W 2010 r. zarobił (licząc w euro) 28 proc., podczas gdy wartość indeksu wzrosła o 24 proc. Firma Franklin Templeton nie ujawnia, ile środków fundusz zebrał w Polsce. W skali globalnej zarządza on blisko miliardem dolarów.
Na niektóre rynki graniczne mogą też dotrzeć pieniądze polskich inwestorów ulokowane we Franklin Word Perspective Fund. Dostęp do konkretnych wybranych giełd zapewniają fundusze oferowane przez World Investment Opportunities Funds: WIOF Pakistan Performance Fund i WIOF Ukraine Performance Fund. Polscy klienci mogą też kupować fundusze skoncentrowane na jednym regionie, w którym występują m.in. frontier markets, na przykład na Ameryce Łacińskiej. Ale np. w portfelach funduszy HSBC i Schrodersa spółek z Argentyny nie ma.
Krajowe TFI na rynkach granicznych nie inwestują prawie wcale, choć mogłyby to robić. Na przykład DWS TOP 50 Małych i Średnich Spółek może kupować akcje w Bułgarii, Rumunii i na Ukrainie.
– Nasze zaangażowanie w spółki z tych państw nie jest i nie będzie znaczące. Koncentrujemy naszą uwagę na Polsce, Turcji i Rosji. Nie planujemy wchodzenia na bardziej odległe frontier markets, spoza Europy Środkowo-Wschodniej. Również w oferowanych przez nas funduszach zagranicznych, inwestujących na rynkach wschodzących, kraje należące do frontier markets raczej nie są reprezentowane – przyznaje Jarosław Niedzielewski zarządzający w DWS TFI.
Do wyjątków należy Noble Fund Africa. Jest to jedyny fundusz z oferty polskich TFI, który na najmłodszych rynkach lokuje znaczącą część portfela. W końcu ubiegłego roku ponad 20 proc. jego portfela stanowiły spółki notowane na giełdach w Afryce subsaharyjskiej, 10 proc. w Nigerii, a 6 proc. w Kenii. Jednak fundusz ten ma właśnie kłopoty. Od początku lutego wycena jego jednostek jest zawieszona. Klienci nie mogą kupować, a przede wszystkim umarzać jednostek. Zawinił jednak nie rynek graniczny, lecz Egipt zaliczany do rynków wschodzących (notowania na kairskiej giełdzie były zawieszone). Na koniec stycznia środki klientów w tym funduszu sięgały 130 mln zł.
Dlaczego frontier markets nie są u nas popularne?
– Wynika to częściowo z przekonania, że inwestowanie w takich krajach po prostu się nie opłaca. Niepłynne giełdy na rynkach granicznych dały się we znaki podczas ostatniej bessy. Potem brakowało chętnych i oferta nie miała szansy się rozwinąć – komentuje Marek Buczak z Quercus TFI, zarządzający funduszami inwestującymi m.in. na Bałkanach, w Turcji czy Rosji.
Jego zdaniem popularność frontier markets w Polsce powinna rosnąć. – Choć nie sądzę, aby inwestujące tam fundusze stały się masowymi produktami. Raczej zajmą rynkową niszę – dodaje Marek Buczak.
Produkty strukturyzowane oparte na frontier markets na polskim rynku nigdy nie występowały.
– Polacy mało wiedzą o rynkach znajdujących się w najwcześniejszej fazie rozwoju. Instytucje finansowe zapewne się boją, że nieznajomość instrumentu bazowego przełożyłaby się na niską sprzedaż – komentuje Michał Szeliski, analityk portalu Structus.pl. – W Polsce egzotyczne inwestycje to na razie kraje grupy BRIC (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny). Niedługo może się to jednak zmienić. W ciągu roku – dwóch lat produkty takie powinny się pojawić na szerokim rynku – prognozuje Michał Szeliski.
Teraz trudno byłoby zaoferować klientom atrakcyjną strukturę bez znaczącego obniżenia poziomu gwarancji zwrotu kapitału (w typowych strukturach jest to 100 proc.), ponieważ opcje powiązane z frontier markets są drogie. Wynika to z dużej zmienności tamtejszych indeksów.
Rynków granicznych brakuje również w ofercie naszych domów maklerskich. Polacy nie mogą handlować papierami notowanymi na tamtych giełdach.
– Nie oferujemy dostępu do egzotycznych rynków. Ryzyko jest zbyt duże: operacyjne dla nas, inwestycyjne dla klientów. Ponadto zainteresowanie ze strony klientów jest relatywnie małe, a dla nas koszty transakcyjne wysokie – tłumaczy Roland Paszkiewicz, główny analityk CDM Pekao. Przedstawiciele innych biur twierdzą podobnie.
Polscy inwestorzy mają jeszcze jedną możliwość dotarcia na frontier markets. Na warszawskiej giełdzie notowane są spółki estońskie (np. Silvano) i ukraińskie (np. Kernel), których akcje zachowywały się w ostatnich latach podobnie jak indeksy tamtejszych giełd.
Dobre prognozy dla rynków granicznych na najbliższe lata wynikają z ich zapóźnienia w odrabianiu strat z czasu kryzysu w połączeniu z dobrymi perspektywami gospodarek. Państwa objęte indeksem MSCI FM, według prognoz Międzynarodowego Funduszu Walutowego, w tym roku będą się rozwijały średnio w tempie 4,3 proc.
Eksperci wskazują jednak, że sytuacja na poszczególnych rynkach granicznych może być zróżnicowana.
– W indeksie MSCI FM jest dużo krajów eksportujących ropę naftową. Oprócz państw z Bliskiego Wschodu są to np. Kazachstan i Nigeria. Jeśli surowiec ten będzie dalej drożał, rynki te zyskają. A presja na wzrost cen surowców jest wyraźna; gospodarka amerykańska zaczyna ruszać, rynki wschodzące wciąż szybko rosną mimo podwyżek stóp procentowych – wskazuje Andrzej Błachut, szef działu rynków wschodzących w spółce Swiss & Global zarządzającej funduszami szwajcarskiego banku Julius Baer. Z drugiej strony drożejąca ropa będzie czynnikiem negatywnie wpływającym na koniunkturę na innych rynkach granicznych.
– W średnim horyzoncie czasowym ciekawe będą europejskie frontier markets. W 2010 r. gospodarki te wciąż się kurczyły, a punkt zwrotny powinien przypaść na połowę bieżącego roku. Wówczas też zmieni się nastawienie do tych rynków. A wyceny akcji są tam obecnie bardzo niskie – tłumaczy ekspert Swiss & Global. – Kraje te przypominają mi Polskę z lat 2003 – 2004 i mogą doświadczyć takiego samego przyspieszenia.
– Spośród państw europejskich duży potencjał ma Rumunia. Kraj ten potrzebuje jednak jeszcze trochę czasu, aby wybrnąć z kłopotów, w jakie wpadł podczas kryzysu. Wyceny akcji, szczególnie biorąc pod uwagę historyczne wyniki spółek, są tam dość atrakcyjne. Ale nie sądzę, by Rumunia mogła kiedykolwiek powtórzyć sukces Polski – studzi entuzjazm Marek Buczak.
Według niego w dłuższym terminie najbardziej perspektywiczne są azjatyckie rynki graniczne, szczególnie Wietnam, Pakistan i Bangladesz.
– Są to kraje o korzystnej demografii i niskich kosztach pracy. W najbliższych latach mają one szansę na duży napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Aby tak się stało, potrzebna jest jednak stabilizacja polityczna – tłumaczy Marek Buczak.
Tego samego zdania jest Andrzej Błachut. – W Chinach koszty pracy bardzo szybko rosną. Kraj ten musi przechodzić na produkcję o wyższej wartości dodanej. Azjatyckie rynki graniczne przejmują rolę producenta najtańszych produktów – zauważa przedstawiciel Swiss & Global.
Andrew Howell do swoich faworytów zalicza Nigerię, Argentynę i Kazachstan. Temu ostatniemu sprzyjają bogate, łatwo dostępne złoża surowców, w tym uranu, na który popyt rośnie w związku z rozkwitem energetyki atomowej. Jeśli chodzi o Nigerię i Argentynę, gospodarki ma napędzać poprawiająca się struktura i przemiany polityczne.
Z tych samych powodów, zdaniem Andrzeja Błachuta, dobrze radzić sobie może Kenia.