Nikt już nie liczy, ile ataków na rządowe obiekty przeprowadziła Armia Wyzwolenia Beludżystanu. Od 2005 roku, kiedy wybuchło powstanie, były ich setki. Eksplozje bomb i strzelanina to tutaj codzienność.
Jednego dnia nacjonaliści zabijają trzech policjantów kierujących ruchem. Dzień później wysadzają w powietrze gazociąg. Na skrzyżowaniach większych dróg stoją prowizoryczne posterunki policji zbudowane z worków z piaskiem. Ulicami przejeżdżają ciężarówki z żołnierzami trzymającymi broń gotową do strzału, nad miastem co chwilę przelatują myśliwce.
Leżący przy granicy z Afganistanem Beludżystan to ogromne pustynie i niedostępne góry, pod którymi znajdują się bogate złoża gazu, ropy i innych surowców. Z wyschniętej, żółtej ziemi najlżejszy podmuch wiatru podnosi chmurę duszącego pyłu, który się wciśnie w każdą szczelinę.
– Gaz został odkryty w latach 50. Ale najpierw podłączono go do stolicy. Do mieszkańców Beludżystanu popłynął dopiero 30 lat później – wyjaśnia pakistański inżynier Goraya Awan, który poszukuje tu kolejnych zasobów.
Islamabad hojnie rozdaje licencje zagranicznym firmom. Dostało ją także PGNiG. Na razie Polacy wiercą w sąsiedniej prowincji Sindh, gdzie jest dużo spokojniej.
Nad Kwetą – stolicą Beludżystanu – zapada zmrok. Stojące wzdłuż głównej ulicy miasta wielkie latarnie przypominające kandelabry są jednak wyłączone.
– Miasta nie stać na rozrzutność. To najbiedniejsza prowincja Pakistanu, chociaż z tutejszych surowców są ogromne zyski – ubolewa Awan.
Właściciel sklepiku zastawionego wielkimi workami pełnymi bakalii doskonale pamięta, jak prezydent Perwez Muszarraf przepraszał Beludżystan za lata zaniedbań. Na tym się jednak skończyło.– Jedyne, co nam przysłał, to żołnierze, którzy polują na ukrywającą się w górach al Kaidę – mówi sklepikarz.Nie wierzy w szczerość przeprosin wystosowanych teraz przez partię, która wygrała ostatnie wybory.
Armia zabiła niedawno lidera nacjonalistów Akbera Bugtiego i Baladża Muree, syna innego z powstańczych przywódców. Według miejscowych bez śladu zaginęło kilka tysięcy mieszkańców Beludżystanu. Albo zostali zamordowani przez wojsko, albo gniją w więzieniach. Ludzie ściszają głos, mówiąc o nowym przywódcy Brahmadaghu Bugtim, który podobno się ukrył w odległym zaledwie o 200 kilometrów Kandaharze.
– Ta wojna prędko się nie skończy. Zgodnie z plemienną tradycją musimy pomścić naszych zabitych. Tacy już jesteśmy – tłumaczy mężczyzna, który nie chce podać nawet swojego imienia.Dwa kroki za nim stoi uzbrojony w karabin ochroniarz.
– Mieszkańcy sympatyzują z nacjonalistami, bo też czują się jak ludzie drugiej kategorii. Nie może być tak, że mieszkańcy Pendżabu są elitą, a nikt inny nie ma nic do gadania – dodaje.
To już piąta rebelia w historii tej prowincji. Pierwsza wybuchła zaraz po ogłoszeniu niepodległości przez Pakistan w 1947 roku. W najbardziej krwawym powstaniu w latach 70. zginęło 10 tysięcy ludzi.Nienawiść do władz w Islamabadzie jest tu tak silna, że zamieszkujące Beludżystan plemiona udzielają schronienia bojownikom al Kaidy, którzy przeprowadzają w Pakistanie zamachy.