Ulice azjatyckich miast przypominają rzeki. Ruch uliczny płynie po nich niekończącą się falą. Przechodzenie przez jezdnię z początku kojarzy się bardziej z przymusowym wyrażeniem zgody na samobójstwo. Niektóre przewodniki radzą wprost, by znajdować sobie miejscowych, koło których można w miarę bezpiecznie się przemieszczać. Kilka pierwszych godzin na miejscu w Wietnamie czy Chinach pokazuje jednak, że takie straszenie jest bardzo na wyrost.

 

Pojazdy (przeważnie wspominane jednoślady) poruszają się z pozoru szybko, ale po chwili obserwacji jednak bardziej majestatycznie suną po ulicach. Omijają nawzajem siebie, inne pojazdy, pieszych. Wystarczy nie wykonywać gwałtownych ruchów, motocyklista nie poradzi sobie, gdy zaczniemy biec, ale zawsze bezpiecznie wymanewruje, gdy przejdziemy pewnym krokiem. Na motorach i skuterach poruszają się całe rodziny, rekordziści zabierają poza sobą 4 dodatkowe osoby. Stelaże własnej konstrukcji do przewozu kilku świń, kilkunastu kaczek czy kilkudziesięciu perliczek są na porządku dziennym.

 

W Azji Południowowschodniej ten pozorny drogowy chaos radzi sobie znakomicie bez lusterek wstecznych. To co z tyłu należy bowiem do odpowiedzialności kierowcy za nami. Wystarczy bezpiecznie patrzeć w przód i skręcać, byle zachowując nie za dużą prędkość. W tym kontekście humorystycznym wydaje się najnowsze zjawisko z Chin, mianowicie masowe kradzieże lusterek bocznych z samochodów.

Reklama
Reklama

 

Auta mają na drodze zawsze troche trudniej, moga wyrządzić w końcu więcej szkód. Pewien dwuosobowy gang działający na północy kraju  mieście Xian opracował pomysł na własną działalność. Złodzieje odkręcali lusterka i domagali się od ich właścicieli pieniędzy za zwrot.  Na pojazdach zostawiano kartkę z informacją o tym, gdzie i ile przekazać im jako "okup". Celowano w marki luksusowe, m.in. Mercedesy, BMW i Porsche. Według chińskich mediów udało się na takim procederze zarobić 24 tys. dolarów.