Korespondencja ?z Brukseli

Światowa produkcja żywności sięga ok. 4800 kcal na osobę dziennie, co dwukrotnie przekracza zapotrzebowanie przeciętnego człowieka, a mimo to 842 mln ludzi cierpi z głodu i niedożywienia.

W 2013 r. najwięcej głodujących było w południowej Azji – 295 mln, w Afryce Subsaharyjskiej – 223 mln, i we wschodniej Azji – 167 mln. W sumie ich liczba zmniejszyła się o 173 mln w porównaniu z latami 1990–1992, ale wciąż jest szokująco wysoka. I daleka od tzw. celów milenijnych, które zakładały zmniejszenie liczby głodujących o połowę do 2015 r.

Olivier De Schutter, specjalny sprawozdawca ONZ ds. prawa do żywności, przez ostatnich sześć lat podróżował po miejscach, gdzie sytuacja jest szczególnie dramatyczna. Odwiedził 13 krajów, od ubogich – jak Kamerun, przez średnio rozwinięte – jak Brazylia, po wysoko rozwinięte – jak Kanada. W sprawozdaniu ten belgijski profesor specjalizujący się w prawach człowieka zawarł wiele krytycznych uwag co do walki z głodem oraz rekomendacje, które coraz powszechniej są przyjmowane, ale mają wielu wpływowych przeciwników.

Według De Schuttera obecny model jest zły, ale trudno zastąpić go bardziej efektywnym.

Model dystrybucji żywności jest zły, ale trudno zastąpić go bardziej efektywnym

Po pierwsze, kwestie technologiczne. Dziś funkcjonuje długi łańcuch produkcji i dystrybucji żywności, w którym idealnie odnajdują się wielkie przedsiębiorstwa agrobiznesu. Osiągają one ogromne korzyści, które pozwalają im oferować tańsze produkty, co z kolei wypycha z rynku lokalnych farmerów i producentów. Taki model produkcji wykształcił pewien model zakupów żywnościowych (supermarkety, wszystko w jednym miejscu, daleko od producenta, transportowane na ogromne odległości), a nawet smak – preferowanie przetworzonej żywności o długim terminie przydatności do spożycia. Wielkie firmy stały się też istotnym aktorem w grze politycznej i wykorzystują to, blokując próby zmian.

Powstała więc sytuacja, w której co prawda coraz więcej ludzi (choć wciąż nie wszyscy) ma szansę dostać potrzebną im dzienną dawkę kalorii, ale są to kalorie niezdrowe. Dzieci nie mogą się prawidłowo rozwijać psychicznie i fizycznie, zmniejsza się odporność na choroby.

W dodatku system oparty na wielkim agrobiznesie wypycha z rynku lokalnych producentów. W krajach biedniejszych ma to trwałe skutki: mniej żywności produkowane jest lokalnie, a ludność wiejska nie jest w stanie zapewnić sobie środków do przeżycia.

Sprawozdawca ONZ postuluje stworzenie warunków do powstania systemu, który przywracałby bezpośrednie związki między producentem i konsumentem. – Zaczątki tego już widzimy: targi producentów, systemy etykietowania typu „fair trade", żywność sprzedawana lokalnie. Ale dzieje się to na małą skalę i nie zagraża dominującemu systemowi – mówi De Schutter.

Zalety gospodarowania na małą skalę i zagrożeń, przed jakimi stoi taka produkcja żywności, dobrze widać na przykładzie rybołówstwa. Na świecie 140 mln ludzi pracuje w tym sektorze, z czego 90 proc. – przede wszystkim na półkuli południowej – na drobną skalę. Ich urobek w 60 proc. trafia do bezpośredniej konsumpcji, a nie do dalszego przetworzenia. Ale to niejedyna zaleta. Każdy taki rybak daje zatrudnienie przynajmniej czterem innym osobom: ktoś musi przygotować sieci i łodzie, ktoś zajmuje się obróbką ryb, ktoś inny ich sprzedażą. Co więcej, w tym modelu zatrudnienia istotną rolę odgrywają kobiety, których aktywizacja zawodowa jest w biedniejszych regionach szczególnie ważna.

Jednak przemysłowa polityka, dzielenie akwenów rybnych, przyznawanie praw wielkim firmom z pominięciem małych rybaków wypycha tych ostatnich z rynku. Bez pracy nie dostarczą jedzenia lokalnej społeczności, nie będzie ich stać na kupno żywności; podobnie będzie z tymi, którzy pracują z nimi w rybnym łańcuchu zależności. De Schutter proponuje więc, aby zawsze część akwenów rezerwować dla drobnego rybołówstwa.

Innym negatywnym efektem, dostrzeżonym dopiero niedawno, jest marnowanie żywności. Szacuje się, że do kosza wyrzucana jest 1/3 jedzenia, z czego znaczna część to odpady w procesie przetwórczym. Bezpośredni ekonomiczny koszt marnowania jedzenia sięga 750 mld dolarów rocznie.

Problem marnotrawstwa nie tylko oznacza brak jedzenia dla potrzebujących. Ma też poważne negatywne skutki dla środowiska naturalnego w postaci emisji CO2 czy zanieczyszczenia wód. – Trudno jednak zwalczać to zjawisko, bo na ograniczeniu marnowania żywności nikt nie zarobi. Bardziej opłacalne jest zwiększanie produkcji – mówi De Schutter.

Negatywnym zjawiskiem, na szczęście uznanym za takie już powszechnie, była moda na biopaliwa. – Przetwarzanie setek milionów ton żywności, żeby wyprodukować biopaliwa, jest przestępstwem przeciw ludzkości – argumentował Jean Ziegler, poprzedni sprawozdawca ONZ ds. prawa do żywności. Szczytny cel ograniczenia emisji CO2 poprzez produkcję paliwa z roślin spowodował, że pola zmieniono z fabryk żywności na fabryki paliw.

Miało to negatywny wpływ na strukturę własności – same europejskie firmy wykupiły 6 mln hektarów pól, żeby zasiać tam rośliny energetyczne. W 2007 r. UE postanowiła bowiem, że do 2020 r. biopaliwa mają stanowić aż 10 proc. paliw zużywanych w transporcie. Oxfam szacował, że w skali roku wymaga to zebrania plonów wystarczających na wykarmienie 127 mln ludzi. Nawet unijna agencja naukowa JRC szacowała, że rezygnacja z ambitnych planów doprowadzi do obniżenia ceny olejów roślinnych o 48 proc. Na szczęście naukowcy i politycy zgadzają się już, że biopaliwa w tej formie to zły pomysł, i stopniowo się od niego odchodzi.

Nie chodzi więc o to, że nie wiadomo, co zrobić ze zjawiskiem głodu czy niedożywienia na świecie. – Właściwie w tej sprawie w ostatnich latach naukowcy i politycy osiągnęli konsensus, wiemy, co jest dobre – mówi De Schutter. Problemy zidentyfikowano, znane są recepty. Istotne jest raczej, jak pokonać opór wpływowych lobby.

De Schutter nie jest jednak pesymistą. – Świat się zmienił. Coraz szerszy zasięg mają ruchy społeczne promujące nowy model produkowania i dystrybuowania żywności. Są coraz silniejsze i na bogatej Północy, i na biednym Południu. Konferencje na ten temat cieszą się ogromnym zainteresowaniem – twierdzi sprawozdawca.

Według niego panuje konsensus. Wiadomo, że trzeba powrócić do produkcji na mniejszą skalę i pozwolić krajom, by wykarmiły się same. Tymczasem w przeszłości forsowany był korzystny dla agrobiznesu model, w którym trzeba produkować dużo i przemysłowo, a biedniejsze kraje karmić przekazywaną im pomocą żywnościową.

ONZ, FAO, organizacje pozarządowe próbują wywierać presję na rządy, przypominają, że głód oznacza łamanie praw człowieka, bo prawo do żywności jest uznanym międzynarodowo prawem człowieka. Pierwszy raz wymieniono je w 1948 r. w powszechnej deklaracji praw człowieka ONZ, jako część prawa do godnych warunków życia. Szczegółowo mówi się o nim w międzynarodowym pakcie praw gospodarczych, społecznych i kulturalnych, ratyfikowanym przez 160 państw.

Prawo do żywności nie oznacza, że państwo ma obowiązek przekazywać ją potrzebującym. Taki wymóg istnieje tylko w określonych sytuacjach, jak wojna czy klęska żywiołowa. Prawo do żywności oznacza natomiast, że państwo powinno zapewnić warunki społeczno-gospodarcze, w których ludzie będą mogli zarobić na kupno żywności lub sami ją sobie produkować.