– Nie byłoby lepszej wiadomości, niż taka, że się mylę – mówił Associated Press Akira Sugenoya. Po katastrofie w Czarnobylu przy stole operacyjnym uratował ponad setkę dzieci. Od lat nie pracuje już w szpitalu, a jest burmistrzem miasta Matsumoto w środkowej Japonii, które położone jest 300 km od elektrowni atomowej Fukushima zniszczonej podczas tsunami w 2011 r.
Z jego inicjatywy już za kilka miesięcy dzieci z Fukushimy będą mogły chodzić do szkoły w Matsumoto. Miasto będzie im opłacało koszty utrzymania specjalnego domu, pensje opiekunów oraz leczenie. Matsumoto wydawać będzie na to 14 mln jenów rocznie (ok. pół miliona złotych). Rodzice będą płacić tylko za media i wyżywienie.
Sugenoya krytykuje reakcje japońskiego rządu na stopienie się trzech reaktorów w Fukushima Dai-ichi, które dotąd emitują do otoczenia promieniowanie. Nikt dokładnie nie wie, ile zajmie walka ze skutkami katastrofy. Eksperci ciągle spierają się o to i nikt nie jest w stanie powiedzieć, jak radiacja wypłynie na zdrowie mieszkańców.
Jedyna choroba, której związek z katastrofą w Czarnobylu potwierdziła Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej, to rak tarczycy wywoływany nawet niewielkimi dawkami promieniowania ze zniszczonej radzieckiej elektrowni. Prawidłowo leczony, rzadko prowadzi do śmierci chorego.
Sugenoya specjalizował się w chorobach tarczycy. W 1991 r. , gdy usłyszał o tysiącach przypadków raka tarczycy, zgłosił się na ochotnika do pracy na Białorusi. Pięć lat później zrezygnował z pracy w prestiżowym japońskim szpitalu, by kolejne pięć i pół roku poświęcić wyłącznie na leczenie ofiar Czarnobyla. Założył też fundacje zbierającą pieniądze na ten cel i szkolił w Japonii białoruskich lekarzy.
Nie jest jasne, jak promieniowanie w Fukushimie ma się do katastrofy w Czarnobylu. Wynika to przede wszystkim z tego, że obliczanie dawek promieniowania przyjętych przez poszczególne osoby wymaga skomplikowanych kalkulacji, w których należałoby wziąć pod uwagę m.in. dzienne spożycie wody czy żywności. Z tego powodu dawki napromieniowania dwóch osób nawet żyjących w tej samej okolicy mogą mieć zupełnie różne wartości.
Z danych podawanych przez rząd Japonii wynika, że dotąd wykryto 44 przypadki potwierdzonego raka tarczycy wśród ponad 217 tys. dzieci i młodzieży poniżej 18 lat z prefektury Fukushima. Tyle, że rak tarczycy u dzieci występuje rzadko, bo statystycznie pojawia się średnio u jednego na milion dzieci. To, w jakim stopniu podwyższona liczba wykrytych zachorowań w prefekturze ma się jednak do promieniowania nadal nie jest pewne, bo może wynikać z drobiazgowości badań, którym poddano dzieci. Są one w dużo większym niż dorośli stopniu narażone na choroby wywołane przez promieniowanie, ale z drugiej strony ich organizmy lepiej radzą sobie ze skutkami napromieniowania.
Sugenoya opowiada, że w dotkniętych przez Czarnobyl obszarach Białorusi dzieci są co jakiś czas wysyłane na nieskażone obszary. Stąd pomysł, by te z Fukushimy słać do leżącego w prefekturze Nagano miasto Matsumoto. Liczy ono 240 tys. mieszkańców, a jego szkołach z powodu powszechnego w Japonii niżu demograficznego jest sporo wolnych miejsc. Plan Suganoyi, nazywany Projektem Matsumoto, obejmie uczniów z klas trzecich i starszych.
Ci spośród mieszkańców Fukuszimy, którzy najbardziej bali się promieniowania już wyjechali. Domy porzuciło 150 tys. mieszkańców obszarów najbardziej zdewastowanych przez tsunami, a jedna trzecia z nich w ogóle wyemigrowała z prefektury. Około 200 takich osób mieszka Matsumoto. - Dzieci pytają mnie: czy możemy dotykać kwiatów? - opowiada Hiroshi Ueki, ojciec dwójki dzieci w wieku 6 i 4 lat. Dodaje: - W Fukushimie musiały nosić maski. Żyły w strachu. Co chwila ktoś je upominał „nie dotykaj tego, nie dotykaj tamtego, nie dotykaj ziemi".
Cześć spośród ludzi, którzy wciąż mieszkają w okolicy elektrowni waha się, czy tam zostać. Jedną z nich jest 45-letnia Yuri Hasegawa. Już jakiś czas temu kupiła licznik Geigera i zapas masek. Gotuje wyłącznie żywność, którą sprawdziła na obecność promieniowania. Swoje dzieci 9 i 13-latka wysyła na letnie i zimowe obozy na północną wyspę Hokkaido i południową Okinawe, a także do położonej na południowym zachodzie Hiroszimy. Zastanawia się też nad udziałem w Projekcie Matsumoto. Sprzeciwiają się temu jednak jej mąż i inni członkowie rodziny. Ich zdaniem obawy są przesadzone.
Rząd Japonii twierdzi, że mieszkanie w obszarach nie objętych dotąd przymusową ewakuacją jest bezpieczne, ale jednocześnie przyznał, że popełniono błędy tuż po katastrofie reagując zbyt wolno na zagrożenie związane z promieniowaniem. Jednocześnie wiadomo, że wkrótce po tsunami władze mogły rozdać dzieciom tabletki z jodkiem potasu, by zabezpieczyć ich tarczyce przed nagromadzeniem radioaktywnego jodu. Był nawet zapas takich tabletek, ale – początkowo tuszując rozmiar katastrofy – nie zdecydowano się na to, a później było już za późno i tabletki nie dałyby jakiegokolwiek efektu. Urzędnicy przyznali również później, że nie byli przygotowani do takiej operacji.
Władze nie wykorzystały też prawidłowo danych o tym, w jakim kierunku przemieszcza się radioaktywna chmura. Ewakuowano wprawdzie strefę bezpośrednio sąsiadująca z elektrownią, ale mieszkańców obszarów dalej położonych, lezących na drodze chmury, nie ostrzeżono.
Sugenoya mówi, że jego projekt ma pomóc rodzicom, którzy niepokoją się o bezpieczeństwo swoich dzieci. - Promieniowanie nie boli. Nawet nie swędzi – mówi lekarz dodając: - Wydarzyło się coś strasznego, ale ludzie zupełnie nie zdają sobie z tego sprawy".