Minister Kim Te Jung dymisję złożył już w maju, po zatopieniu południowokoreańskiego okrętu przez Północ, ale prezydent Li Miung Bak przyjął ją dopiero w czwartek. Kim Te Jung będzie pełnił obowiązki do czasu ogłoszenia nazwiska nowego szefa resortu obrony. Prawdopodobnie stanie się to dziś.
– To dobra decyzja – ocenia w rozmowie z „Rz” Scott Snyder, specjalista ds. Korei z Fundacji Azjatyckiej w Waszyngtonie. – Minister obrony powinien wziąć na siebie odpowiedzialność za niedostateczne przygotowanie do zapobieżenia atakowi lub jego odparcia. Zwłaszcza po zapowiedziach ostrzejszych reakcji na ataki ze strony północnego sąsiada – dodaje.
Krytycy zarzucają ministrowi zbyt łagodną odpowiedź na działania Korei Północnej, która wystrzeliła we wtorek 170 pocisków artyleryjskich w kierunku południowokoreańskiej wyspy Yeonpyeong na Morzu Żółtym. Zdaniem byłego ministra obrony Kima Dzang Su należało wysłać samoloty bojowe do ataku na północnokoreańską artylerię. Z kolei Jung uważa, że zbyt ostra reakcja mogła doprowadzić do „wojny totalnej”.
Obie strony oskarżają się wzajemnie o sprowokowanie incydentu. Seul, mimo wcześniejszych zapowiedzi zredukowania sił zbrojnych w tym regionie wzmacnia obronę pięciu wysp na Morzu Żółtym. Zostaną tam rozmieszczone dodatkowe oddziały wojskowe. Pjongjang (Phenian) grozi nowymi atakami, jeśli sąsiad posunie się do militarnych prowokacji. – W następnych tygodniach, a nawet miesiącach, wielokrotnie będziemy mieli do czynienia z aktami prowokacji z obydwu stron. Północ będzie demonstrować siłę militarną, natomiast Południe będzie chciało pokazać, że nie jest bezbronne. Jednak moim zdaniem ryzyko wojny jest stosunkowo niewielkie. Żadna ze stron tego nie chce – mówi „Rz” Markus Tidten, specjalista ds. Korei z niemieckiej fundacji Nauka i Polityka.
– Korea Południowa stoi przed poważnym dylematem. Z jednej strony musi ostro reagować, by utrzymać Koreę Północną w ryzach, z drugiej – musi unikać ryzyka nieproporcjonalnej odpowiedzi prowadzącej do dalszej eskalacji konfliktu – uważa Scott Snyder. Stany Zjednoczone i Japonia zaapelowały do Chin, by pomogły utrzymać Koreę Północną w ryzach. – Chiny to jedyny aktor na scenie, który ma wpływ na Pjongjang (Phenian). Bez pomocy Państwa Środka Korea Północna nie byłaby w stanie przetrwać– mówi Tidten. Chiny apelują o powstrzymanie „wszelkich prowokacji militarnych” i załagodzenie sporu pomiędzy Koreami.