Czytaj więcej:
Teza 1: Biorąc pod uwagę oczekiwane długofalowe konsekwencje pandemii Covid-19 rząd powinien wyselekcjonować branże, którym nie będzie pomagał, nawet jeśli będzie to skutkowało upadłościami firm i zwolnieniami pracowników.
Liczba respondentów: 40
Opinie ekspertów (40)
Odpowiedzi na pytania pierwsze i drugie (a także trzecie) zależą od postawy rządu w okresie pandemii. Jeśli przyjmiemy, że odpowiedzi należałoby udzielić w obecnej sytuacji niezbornego, chaotycznego działania rządu to udzielenie odpowiedzi na te pytania jest niemożliwe. Te odpowiedzi których udzieliłem zasadne są jedynie w przypadku jasnego przedstawienia długofalowej strategii działań rządu wobec zagrożenia jakim jest pandemia, uczciwego przedstawiania alternatywnych działań w określonych sytuacjach (poziomach zachorowań, zarażeń, stanu gospodarki, itd.) i stałego budowania społecznego zaufania do działań rządu. W obecnej sytuacji jest to stan hipotetyczny, daleki od rzeczywistości.
Jeśli już, to rząd powinien wskazać te branże, którym będzie pomagał. Powinien też jasno informować (czego nie zrobi), że jest to kosztem innych branż i ogólnie całego pracującego społeczeństwa. Wtedy łatwiej o merytoryczną dyskusję. W przeciwnym razie mamy udawanie przez polityków, że to oni pomagają i finansując, co wprowadza ludzi w błąd.
Branże, które relatywnie najmniej ucierpiały.
Nie jest jasne jakimi kryteriami miałby się kierować rząd przy dokonywaniu selekcji branż. Selekcjonowanie branż oznaczałoby w praktyce dyskryminację czyli wspieranie jednych kosztem innych.
Państwo nie jest w stanie pomagać w nieograniczonej wysokości i wszystkim podmiotom odczuwającym skutki pandemii COVID-19. Fundamentalne pytanie dotyczy uzgodnienia perspektywy oddziaływania pomocy, patrzenia krótkoterminowego i/lub długoterminowego. Z punktu widzenia krótkiego okresu należałoby ratować przede wszystkim miejsca pracy, wierząc że społeczeństwo mając zapewnione dochody na dotychczasowym poziomie i perspektywę stabilności zatrudnienia nie będzie w istotnym stopniu ograniczało wydatków i będzie spłacało dotychczas zaciągnięte zobowiązania. Pozwoli to ograniczyć spadek wzrostu gospodarczego państwa i skalę odpisów dokonywanych przez banki. Z perspektywy patrzenia długoterminowego nie należy zaś pomagać firmom, które i tak nie przetrwają kryzysu i powinno się kierować pomoc przede wszystkim do branż, sektorów, firm perspektywicznych, innowacyjnych, przynoszących wartość dodaną.
Przebieg pandemii jest nieprzewidywalny. Nie wiadomo w kogo uderzy najbardziej. Nie można sporządzać listy "negatywnej"; kto będzie wykluczony. To zostanie uznane za dyskryminację. Nie ma lepszych i gorszych branż.
Wydaje mi się, że w dłuższym okresie wsparcie powinno trafiać do firm i branż, które mają szanse na przetrwanie i należałoby oddzielić pomoc dla firm od pomocy dla pracowników firm upadających. Kłopot z tą receptą polega na konieczności opracowaniu transparentnych kryteriów selekcji. Natomiast powstaje pytanie, czy to już jest ten moment, kiedy można powiedzieć, że np. raczej nie będziemy już podróżować samolotem i czas zamykać linie lotnicze?
Rząd nie powinien selekcjonować branż, którym nie będzie pomagał. Selekcja branż to nie jest zadanie dla rządu. Na dłuższą metę, jeśli pandemia miałaby trwać, rząd powinien skierować pomoc do pracobiorców, a nie do pracodawców, albo najlepiej zastosować kompromisową formułę mieszaną, wykorzystującą w zmniejszonym stopniu obecne środki pomocy, ale dopuszczającą także rozwiązania stosowane w Stanach Zjednoczonych (pomoc dla pracobiorców). W dłuższym okresie niewskazane jest blokowanie sił rynku i przeciwdziałanie zmianom strukturalnym, które wydają się być nieuniknione nie tylko na skutek wpływu pandemii, ale także w efekcie oddziaływania innych czynników w szczególności zmian technologicznych (robotyzacja, cyfryzacja...).
Na dziś jest dość chaotyczne rzucanie workami z pieniędzmi w tych, którzy akurat skutecznie skupią na sobie uwagę w mediach społecznościowych, przy czym wielkość worka i mechanizmy jego dystrybucji pomiędzy branżami sprawiają wrażenie maszyny losującej z "Autostopem przez galaktykę". Wiarygodność takich deklaracji na dziś będzie zerowa, ale stopniowo można zacząć budować jakąś strategię interwencji celowanej (jakakolwiek by ona nie miała być). To, co jest teraz jest niekonstytucyjne (wiem, argument ten stracił już jakiś czas temu ciężar gatunkowy), bo narusza zasadę równości wobec prawa. Jest też niezgodne z jakąkolwiek definicją sprawiedliwości społecznej. Nie mówiąc o tym, że trzeba najpierw mieć jakieś worki z pieniędzmi do rzucania, a na te się nie zapowiada.
Pomoc publiczna ma sens, gdy powodem bankructwa firmy są problemy z płynnością wynikające z ogólnej sytuacji gospodarczej, nie strukturalne kłopoty z generowaniem zysków. Na podstawie aktualnych danych możemy jedynie spekulować, które branże po pandemii będą zyskowne lub nie. Z tego powodu pomoc selektywna miałaby w moim odczuciu uzasadnienie jedynie w sytuacji, gdy byłaby powiązana z długofalową polityką restrukturyzacji gospodarki.
Ogólnie moje zdanie jest negatywne, odpowiedź mogłaby być pozytywna ale jaki byłby sposób wyselekcjonowania branż którym nie będzie się pomagało. Czy moja praca jest gorsza od pracy innych?
Niestety, stan finansów państwa nie pozwala na pomaganie wszystkim. Taka polityka prowadzona była na wiosnę i już widać, że między innymi z jej powodu obecne pole manewru mocno się skurczyło. Poza tym widać, że część firm, np. kurierskie, handel online, znakomicie zwiększyła obroty w czasie pandemii i pomaganie im w tej sytuacji jest zwyczajnie niemoralne.
Oczywiście, że nie da się pomagać wszystkim, ale nie sądzę by z góry dało się ustalić komu nie (sytuacja jest płynna). Natomiast nalezy ustalić, komu na pewno będzie pomagał, pozostali muszą liczyć się z pomocą ograniczoną lub brakiem.
Zgadzam się z dwoma zastrzeżeniami. Po pierwsze, jeszcze nie wiemy, jakie będą te długofalowe skutki. To będzie można ocenić prawdopodobnie w przyszłym roku - po drugiej czy nawet trzeciej fali, oraz gdy będzie lepiej wiadomo, kiedy dostępne oraz jak skuteczne będą szczepionki. Po drugie, decyzja o niepomaganiu nie powinna być nagła (tej branży przy N-tej fali już nie pomagamy), tylko powinna być zakomunikowana z wyprzedzeniem i przy stopniowym wycofywaniu wsparcia, tak by firmy i pracownicy mogli się do tego przygotować.
Sytuacja jest obecnie na tyle niepewna, że na obecnym etapie selekcjonowanie konkretnych branż, którym pomoc nie zostanie udzielona, wydaje się niczym nie uzasadnione.
Rząd powinien mieć strategię na najbliższe 4 kwartały i kolejny rok, ale być cały czas otwarty i elastyczny w kwestii jest dopasowania do bieżącej sytuacji.
Nie wszystkie branże potrzebują jednakowo silnego wsparcia. Jasna komunikacja zamierzeń rządzących zmniejszy niepewność w gospodarce.
Rolą rządu nie jest selekcja tych branż, zresztą dotychczasowe próby wpływania na rozwój/utrzymanie branż okazują się kosztowne i mało efektywne.
Co do zasady uważam, że należy prowadzić działania wspierające utrzymanie miejsc pracy, oczywiście w zakresie który ma uzasadnienie z perspektywy polityki społeczno-gospodarczej i nie powinno się wykluczać określonych branż z możliwości udzielenia wsparcia.
Niektóre branże pomogą sobie same, inne nie.
Należy wziąć pod uwagę "użyteczność" danej branży z perspektywy społecznej i długofalowe konsekwencje jej kłopotów finansowych.
Firmy to nie tylko miejsca pracy. Nie warto marnować kapitału menedżerskiego. Warto dawać firmom szanse na restrukturyzację. Nokia i Samsung zaczynały w zupełnie innych branżach niż te, z którymi są dzisiaj kojarzone.
Należy dodać że branż takich jest - jak na razie - niewiele. Zakładamy bowiem że najsilniejszy negatywny wpływ pandemii (poprzez obostrzenia) materializuje się w ciągu roku.
Teza 2: Biorąc pod uwagę długofalowy wpływ na rynek pracy i gospodarkę, lepszym sposobem stabilizowania dochodów gospodarstw domowych w trakcie kryzysu jest zapobieganie zwolnieniom pracowników poprzez tzw. postojowe i dopłaty do wynagrodzeń (model europejski) niż dopuszczenie zwolnień i podwyższenie świadczeń z tytułu utraty pracy (model amerykański).
Liczba respondentów: 40
Opinie ekspertów (40)
Ale nie bez wątpliwości. Są przykłady, że w praktyce model amerykański jest skuteczniejszy ekonomicznie.
Rozwiązanie europejskie gwarantuje stabilność zatrudnienia, a tym samym zapewnia podtrzymanie siły nabywczej pracowników będących jednocześnie konsumentami.
Myślę, że w dalszym ciągu trudno powiedzieć, czy pandemia jest przejściowa czy trwała. Jeśli przejściowa, lepiej wspierać biznesy, które potem wrócą do działania, jeśli trwała, trudno jest hamować wielką zmianę strukturalną, którą wywoła. Więc jeśli pandemia jest nową normą, to lepiej nie blokować zasobów w nieproduktywnych zastosowaniach i raczej łagodzić skutki zmiany poprzez wsparcie pracowników.
Co do zasady zgadzam się z tym stwierdzeniem, choć jego zastosowanie w Europie w formie podobnej jak w USA wydaje się mało realne. Dlatego należy szukać rozwiązań mieszanych, z jednej strony dających jakiś poziom komfortu socjalnego, a z drugiej strony dopuszczającej działanie sił rynku, bo one i tak na dłuższą metę zdecydują o branżach, które będą się rozwijać. Podkreśla się zwłaszcza, że w gospodarkach europejskich występuje znaczące zagrożenie przedłużaniem życia firm Zoombies, których istnienie na dłuższą metę dzięki pomocy uzyskiwanej od państwa kłóci się z kryteriami efektywności rynkowej.
Nie jest dla mnie oczywiste, jaki cel chce osiągnąć polityka gospodarcza, trudno więc oceniać, co jest lepsze. Z perspektywy ekonomii pracy, podtrzymywanie stosunku pracy jest ekonomicznie efektywne i tańsze niż późniejsze odtwarzanie "połączeń" pomiędzy pracodawcami i pracownikami. Bierze się to z tego, że jest wartość w tym, że jakiś pracodawca i jakiś pracownik już się odnaleźli i jeśli pozwolimy im się rozstać, to ponowne znalezienie "pary" dla każdej ze stron jest kosztowne i czasochłonne (a w Polsce na tle innych krajów UE jest wyjątkowo kosztowne i wyjątkowo frustrujące). Z perspektywy społecznej świadczenia z tytułu braku pracy są nieefektywne i lepiej dopłacać gospodarstwom domowym do pracowania niż do niepracowania.
Sukcesy Niemiec w walce z bezrobociem w trakcie kryzysu finansowego sprawiły, że wzrosło zainteresowanie subsydiowaniem skróconego czasu pracy na wzór programu "Kurzarbeit". Okazał się on skuteczny w Niemczech, ponieważ pomógł firmom przeczekać tymczasowy spadek popytu, bez konieczności zwolnień grupowych. Mniej rozgłosu zyskał podobny program we Włoszech, m.in. ze względu na to, że dostosowania w tym kraju wymagały przemieszczenia pracowników między sektorami, zaś odbicie popytu nie miało kształtu litery "V". W takim przypadku skrócenie czasu pracy przestaje być tymczasowe. W porównaniu do Stanów Zjednoczonych, kraje europejskie charakteryzują się kilkukrotnie mniejszym prawdopodobieństwem znalezienia pracy przez osoby bezrobotne, m.in. ze względu na odmienne regulacje rynku pracy. Ponieważ czas powrotu do grupy osób zatrudnionych jest dłuższy, w Europie bardziej uzasadnione jest "postojowe", zaś w Stanach Zjednoczonych powszechny zasiłek dla bezrobotnych. W dyskusji na temat walki z bezrobociem w trakcie kryzysu pomijana jest większa skłonność pracowników do wydłużania swoich godzin pracy. W warunkach ograniczonego popytu może to prowadzić do sytuacji, w której wiele osób traci pracę, zaś osoby zatrudnione pracują więcej niż w normalnych czasach. Szersza dyskusja na ten temat, wraz z symulacjami modelowymi, jest zawarta w artykule mojego współautorstwa "Are flexible working hours helpful in stabilizing unemployment?" (link: https://helda.helsinki.fi/bof/bitstream/handle/123456789/16358/BoF-DP_1924.pdf)
W krótkim okresie model europejski, w długim okresie (jeżeli wywołany kryzys przez Covid będzie długofalowy itd.) to pewnie nie będzie ucieczki od modelu amerykańskiego.
Świadczenia z tytułu utraty pracy często depczą poczucie godności. Status "zawieszonego pracującego" jest znacznie łatwiejszy do zaakceptowania niż status bezrobotnego.
W polskich warunkach.
Trzeba pamiętać, że w US wyższe świadczenia z tytułu utraty pracy obowiązywały tylko do września. Ponieważ bazowe zasiłki dla bezrobotnych są w US niskie, o żadnej sensownej stabilizacji dochodów gospodarstw domowych w US nie można już mówić. Podejście europejskie jest więc lepsze, ogranicza też koszty związane z rozpadem firm (znika wiedza specyficzna dla firm) oraz koszty przyszłej rekrutacji.
Podejście określone jako 'model europejski' wydaje się słuszne w przypadku krótkoterminowego zamrożenia gospodarki, ale jest trudne do utrzymania na dłuższą metę i wydaje się nieefektywne w dłuższej perspektywie. Dotyczy to szczególnie branż, którym w perspektywie roku czy dwóch trudno będzie wrócić do dynamiki sprzed pandemii. Wydaje się zatem, że model wsparcia będzie musiał ulec zmianie.
Tak, to będzie efektywniej stabilizować dochody. Jednakże łączy się to z ryzykiem, że po pierwsze pomoc nie pójdzie tam, gdzie powinna. Po drugie, koszty tej operacji będą znacznie większe dla budżetu.
Różne rozwiązania warto stosować elastycznie, tj. w branżach, w których koszty rotacji załogi są znaczne, lepszy jest model europejski.
Ten mechanizm zdecydowanie dobrze zadziałał jeśli chodzi o rynek pracy. Ważniejsze jest jednak utrzymanie kapitału ludzkiego w firmach, umożliwiające szybki powrót do normalnej działalności i ścieżki wzrostu. Ten instrument spełnia również rolę stabilizującą kapitał ludzki.
Polski rynek pracy jest raczej zbliżony do modeli europejskich, stąd tego typu polityka wydaje się lepiej dostosowana do specyfiki krajowej niż model amerykański.
Wziąwszy pod uwagę koszty dopasowań na rynku pracy, wartość istniejącego dopasowania (zgromadzony specjalistyczny kapitał ludzki w miejscu pracy), skłaniałabym się ku temu że europejski lepszy.
To rozwiązanie będzie mniej społecznie kosztowne, niż zwalnianie i ponowne zatrudnianie.
Oprócz skutków ekonomicznych, kluczowe jest również spojrzenie na psychologiczne i społeczne skutki bezrobocia w wariancie amerykańskim: badania wskazują, że utrata pracy jest jednym z kluczowych czynników obniżających poziom satysfakcji życia pracowników i ich rodzin.
Chroni się z ten sposób nie tylko miejsca pracy, ale pośrednio także sieci kooperacyjne, które są tak ważne we współczesnej gospodarce.
Warto podkreślić że nie mówimy tu o każdym typie kryzysu tylko o kryzysie pandemicznym.
Teza 3: Po wprowadzeniu antyepidemicznych ograniczeń działalności w niektórych branżach rząd powinien pomagać im w rozwiązywaniu sporów z dostawcami, odbiorcami i innymi kontrahentami, nawet jeśli wymagałoby to silnej ingerencji w działanie rynku (np. kontrola czynszów najemnych).
Liczba respondentów: 40
Opinie ekspertów (40)
Trudno powiedzieć czy to jest dobry pomysł. Sama kontrola czynszów w krótkim okresie mogłaby być wskazana. Natomiast angażowanie rządu się w rozwiązywanie sporów między niezależnymi podmiotami wykracza poza kompetencje rządu.
Nie jest rolą państwa ingerowanie we wszystkie faktyczne i potencjalne skutki pandemii COVID-19. Państwo powinno skoncentrować się na sprawach strategicznych i nie powinno dążyć do pełnej ingerencji w prawa gospodarki rynkowej. Jeśli rządzący ingerowaliby we wszystkie stosunki gospodarcze to wrócilibyśmy niestety do czasów gospodarki centralnie planowanej.
Pomoc w rozwiązywaniu sporów nigdy nie zaszkodzi. Natomiast jest pytanie o granice interwencji publicznej w funkcjonowanie rynku. Kiedyś ta pandemia musi się skończyć i raczej nie chcemy cofnąć się o pół wieku w kwestiach przeregulowania gospodarki. W przypadkach jawnego wykorzystania asymetrii siły przetargowej stron transakcji interwencja jest jak najbardziej uzasadniona, ale raczej pod postacią indywidualnych rozwiązań niż szeroko zakrojonej kontroli cen.
Przypuszczam, że chodzi o nakładanie restrykcji związanych z występowaniem pandemii - na przykład czasowe wstrzymanie lub ograniczenie działania określonej branży. Wprowadzane regulacje winny w takiej sytuacji mieć charakter stanowienia niezbędnych reguł działania odnoszących się do całej branży. Wykluczam natomiast zasadność zaangażowania rządu w rozwiązywanie sporów o charakterze jednostkowym. Pytanie nie jest sformułowane w sposób niebudzący wątpliwości. Co może oznaczać nałożenie restrykcji na niektóre branże? Nie zgadzam się z postulatem nakładania restrykcji na niektóre branże, jeśli te restrykcje miałyby polegać na selektywnej odmowie pomocy rządowej.
Nie wiem jak inni, ale jakoś miałabym problem z zaufaniem temu państwu, nawet gdyby przypadkiem akurat chciało mi pomóc. Kto wie co będzie dalej z tymi dobrymi intencjami...
Popieram ideą tworzenia i rozwijania wyspecjalizowanych instytucji, których celem jest mediacja między stronami umowy w przypadku sporu. Tego typu instytucje występują w naszym kraju, a zatem można rozważyć skorzystanie z ich usług. Rolę rządu widzę raczej w zakresie wypłat rekompensaty dla firm, których działalność została zachwiana przez decyzje podejmowane w trybie awaryjnym.
Jak silna miałaby być ingerencja w mechanizmy rynkowe?
Rząd pokazał już swoją bezradność. Głębokie ingerowanie w rynek wymaga głębokich kompetencji, a tego obecny rząd już się dawno pozbył.
Pomagać powinien, choć od silnej ingerencji (kontrola czynszów itp.) lepsze byłoby wykorzystanie arbitrażu, rozwiązań wyznaczających ramy dla całych branż (na podobnej zasadzie jak branżowe układy zbiorowe mogą regulować stosunki pracy w całej branży). Obawiam się jednak, że takiego systemu nie mamy i w zbudowaniu go w środku kryzysu będzie trudne.
Tego rodzaju interwencje będą konieczne z perspektywy rozłożenia konsekwencji spowolnienia gospodarczego i mogą okazać się efektywnym rodzajem wsparcia z punktu widzenia ochrony firm i całych sektorów, które najbardziej odczuwają skutki pandemii.
Przestrzeń do tego typu regulacji powinna być na zasadzie wyjątku, tam gdzie może to ograniczyć negatywne efekty drugiej rundy.
Tego rodzaju działalność państwa będzie mało skuteczna i może przynieść efekty odwrotne do zamierzonych.
Tendencje do regulacji gospodarki mają długą historię, z przeważającą argumentacją przeciw. Nie znajduję uzasadnienia dla zastępowania długoterminowej strategii w łańcuchach dostaw i ekosystemach biznesu przez regulatora. Zresztą, odpowiedniej instytucji, z kompetencjami formalnymi i merytorycznymi obecnie nie ma.
Taka 'pomoc' zwiększy zamieszanie i dezorientację wsród podmiotów gospodarczych oraz będzie nieefektywna finansowo. Powinna byc stosowana jedynie w wyjątkowych sytuacjach.
Zasady tej ingerencji, jej horyzont czasowy oraz ewentualne odszkodowania powinny być precyzyjnie określone.
Teza 4: Przejściowe zniesienie zakazu handlu w niedzielę ograniczyłoby gospodarcze koszty drugiej fali epidemii Covid-19 w Polsce.
Liczba respondentów: 40
Opinie ekspertów (40)
Jest to działanie jak najbardziej wskazane zarówno ze względów ekonomicznych jak i epidemiologicznych. W szczególności, pozwoli ono na podtrzymanie zatrudnienia, a także na rozłożenie wizyt konsumentów w sklepach na większą liczbę dni.
Zniesienie handlu w niedzielę w ogóle sporo spraw mogłoby podleczyć (choć nie U-leczyć, oczywiście).
Są dwie możliwości, umożliwienie handlu w niedzielę: 1. Przyciąga więcej ludzi do sklepów i zwiększa obroty. Co wiązałoby się z większą liczbą kontaktów międzyludzkich w zamkniętych przestrzeniach i przyspieszało rozprzestrzenianie się epidemii. Na tym etapie nie należy tego robić, bo transmisja i tak już jest poza kontrolą, na dodatek byłoby to sprzeczne z duchem innych restrykcji, zmniejszało ich przestrzeganie i wprowadzało jeszcze większą konfuzję. Przyspieszenie epidemii pogłębiłoby negatywny wpływ na inne branże - nawet w ujęciu stricte gospodarczym, efekt netto jest nieoczywisty. Kraje takie jak Czechy i Słowacja, gdzie handel w niedzielę był dozwolony, przed lockdownem zamknęły najpierw sklepy w niedzielę. 2. Nie przyciąga większej liczby ludzi do sklepów i nie zwiększa obrotów. Nie ma wówczas żadnego efektu gospodarczego. Ludzie pracujący w handlu, którzy są bardziej narażeni na zakażenie niż klienci, albo więcej pracują co zwiększa ich ryzyko zakażenia, albo pracują tyle samo lecz tracą dzień wolny skoordynowany z dniem wolnym ich bliskich, co zwiększa poziom stresu i frustracji. A korzyści finansowych by nie było. I w jednym, i w drugim wariancie, umożliwienie handlu w niedzielę w środku pandemii to zły pomysł.
Uważam, że zakaz handlu w niedziele działa hamująco na rozprzestrzenianie się epidemii, a konieczne zakupy są dokonywane w ciągu tygodnia.
A nawet całkowite.
Dosyć oczywiste, nie mówiąc o rozgęszczeniu klientów s sklepach.
Częściowo mogłoby ograniczyć, ale większe znaczenie ma dalszy wzrost roli handlu z wykorzystaniem rozwiązań internetowych.
Ułatwiłoby to funkcjonowanie przemysłu spożywczego, a więc branży, którą charakteryzuje relatywnie wysokie zatrudnienie.