Inwestycje były nieracjonalne, wydatki nie mogą więc być podatkowym kosztem. Tak twierdzą urzędy kontrolujące spółki, które wskutek załamania kursu złotego poniosły straty na opcjach walutowych. Nabywały je, chcąc się zabezpieczyć przed ryzykiem wahań kursów waluty. Ich walce z fiskusem poświęcona była wtorkowa konferencja zorganizowana przez Pracodawców Rzeczypospolitej Polskiej.

– Kontrolerzy twierdzą, że skutki światowego kryzysu powinniśmy przewidzieć jeszcze przed jego wystąpieniem – mówił Robert Duszkiewicz, wiceprezes spółki Ropczyce.

– Odbijamy się od ściany, do urzędników nie trafiają żadne argumenty, nie pomagają też analizy biegłych w sprawach instrumentów finansowych – dodawał Leszek Walczyk, wiceprezes spółki Odlewnie Polskie.

Początkowo fiskus próbował kwestionować rozliczenia spółek, twierdząc, że do kosztów nie mogą być zaliczane straty na opcjach, które zostały zamknięte przedterminowo. Potem zmienił taktykę. Wyrzucając wydatki z kosztów, twierdzi, że przedsiębiorcy, nabywając opcje, postąpili nieracjonalnie i sami narazili się na uszczerbek finansowy. Powtarza też swój koronny argument – że ryzyka prowadzenia działalności nie można przerzucać na Skarb Państwa.

– Z powodu zaniedbania polskich władz, które z dwuletnim opóźnieniem przyjęły unijną dyrektywę MIFID, banki nie informowały rzetelnie klientów o ryzyku umów opcyjnych – mówił Duszkiewicz. – Teraz przedstawiciele państwa chcą dodatkowo ukarać przedsiębiorców.

Reklama
Reklama

– Proponuję wysłać urzędników na obowiązkowe zajęcia z logiki i zdrowego myślenia – podsumował Andrzej Malinowski, prezydent Pracodawców RP. – Tam poznaliby odpowiedź na pytanie: czy fiskus zyska, jeśli firma padnie.