Urzędy chcą, aby firmy kupujące wierzytelności naliczały podatek od różnicy między ich wartością nominalną a zapłaconą ceną. Tymczasem ustalając cenę za należność, bierze się pod uwagę jej wartość rynkową, z reguły dużo niższą. Szczególnie jest to widoczne przy nabywaniu wierzytelności w pakiecie, gdy część z nich jest przeterminowana i z reguły płaci się za nie 5 – 10 proc. wartości nominalnej.
Gdyby przyjąć za prawidłowe stanowisko fiskusa, nabywca należności musiałby zażądać od sprzedawcy (a później odprowadzić do urzędu) VAT wielokrotnie wyższego od ustalonej ceny nabycia. To powoduje, że transakcja jest zupełnie nieopłacalna ekonomicznie. Nie mówiąc już o problemach firm, które musiałyby w wyniku kontroli urzędu zapłacić zaległości podatkowe z tego tytułu.
Przypomnijmy, że zwolnione z VAT są usługi pośrednictwa finansowego, z wyłączeniem jednak ściągania długów oraz faktoringu. Niestety, ostatnio mam wrażenie, że organy podatkowe i niektóre sądy nie odróżniają tych dwóch usług od klasycznego obrotu wierzytelnościami. Tymczasem są to zupełnie inne usługi. W drodze cesji sprzedawca przenosi wierzytelność (często przedawnioną) na rzecz nabywcy. Ten próbuje ją wyegzekwować lub sprzedaje dalej. Robi to jednak dla siebie.
Faktoring to natomiast usługa finansowa zapewniająca firmie szybszy przypływ gotówki poprzez zapłatę za wierzytelności, które często nie są nawet jeszcze wymagalne. Podobnie jest z usługą ściągania długów – firma windykacyjna nie nabywa wierzytelności definitywnie, ale próbuje ją odzyskać dla klienta.
Wątpliwości związane z rozliczeniem cesji wierzytelności miał rozstrzygnąć w poniedziałek siedmioosobowy skład Naczelnego Sądu Administracyjnego. Zawiesił jednak postępowanie, czekając na orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości UE. Pozostaje mieć nadzieję, że to rozstrzygnięcie będzie odzwierciedlało istotę gospodarczą tej transakcji.
[i]Autor jest doradcą podatkowym, dyrektorem w PricewaterhouseCoopers[/i]