To sedno najnowszego wyroku Sądu Najwyższego, istotnego dla praktyki gospodarczej, zwłaszcza zamówień publicznych, w których konsorcja często biorą udział.
Tak było w przetargu na remont Muzeum Historycznego w Gdańsku. Wygrało konsorcjum trzech spółek, w tym sp. z o.o. GB z Sopotu. Była ona powodem w tej sprawie. Domagała się od inwestora, czyli muzeum, 280 tys. zł jako należności z jednej z faktur za owe prace. Wcześniej spółce udało się uzyskać zapłatę poprzedniej faktury od inwestora, który nie chciał dopuścić do opóźnień. Sądziła więc, że może to osiągnąć także na drodze sądowej.
Sądy Okręgowy i Apelacyjny w Gdańsku oddaliły pozew, wskazując, że powódka nie ma legitymacji (czynnej) do występowania z takim pozwem, przysługuje ona bowiem jedynie wspólnie wszystkim uczestnikom konsorcjum. Powódka nie jest podwykonawcą budowlanym lidera konsorcjum i nie ma tu zastosowania zasada, że inwestor i wykonawca ponoszą solidarnie odpowiedzialność za zapłatę wynagrodzenia za roboty budowlane wykonane przez podwykonawcę.
W skardze kasacyjnej powódka argumentowała, że podstawę jej żądania stanowić mogą dwa kontrakty: umowa konsorcjonalna i o zamówienie publiczne. Zasądzenie wynagrodzenia jednemu z uczestników konsorcjum nie zaszkodzi innym, gdyż po prostu będą się mogli potem wzajemnie rozliczyć.
Sąd Najwyższy nie uwzględnił skargi kasacyjnej.
– Powódka nie dostrzegła, że była członkiem konsorcjum scentralizowanego, które ma lidera, jego członkowie nie mają legitymacji czynnej, a więc indywidualnie nie mogą domagać się zapłaty. To rzecz całego konsorcjum – wskazał w uzasadnieniu sędzia SN Mirosław Bączyk. – Rola konsorcjum nie ogranicza się do przetargu, ale trwa do położenia ostatniej cegły, co oznacza, że jego członkowie nie tylko do końca odpowiadają za wykonanie prac, ale też tylko wspólnie mogą dochodzić należności.
W konsekwencji SN skargę kasacyjną oddalił (sygnatura akt: IV CSK 95/14).
Wyrok jest ostateczny.