Jeden z naszych czytelników jest członkiem zarządu i mniejszościowym wspólnikiem (20 proc.) w spółce z ograniczoną odpowiedzialnością. Reszta udziałów należy do drugiego wspólnika, obywatela Korei Południowej pełniącego jednocześnie funkcję prezesa zarządu. [b]Koreańczyk zniknął kilka miesięcy temu, gdy interesy spółki nie rokowały dobrze. Czytelnik został z długami firmy [/b](głównie nieopłacanymi przez prezesa składkami do ZUS, należnymi wskutek zatrudnienia czytelnika). Ponieważ sam ma liczne długi i niedawno stracił pracę, niepokoi się teraz o swoją sytuację i zadaje kilka pytań z nią związanych.

[b]Czy jest szansa przejęcia firmy przez mniejszościowego wspólnika ze względu na brak kontaktu z większościowym wspólnikiem? Mimo upływu sześciu miesięcy i wielu prób takiego kontaktu nie udało się nawiązać.[/b]

W zasadzie nie. Przede wszystkim nie da się wykorzystać mechanizmu sądowego wyłączenia wspólnika. Przypomnijmy, że zgodnie z prawem z ważnych przyczyn dotyczących danego wspólnika sąd może orzec jego wyłączenie ze spółki na żądanie wszystkich pozostałych wspólników, jeżeli udziały wspólników żądających wyłączenia stanowią więcej niż połowę kapitału zakładowego.

Umowa spółki może przyznać prawo wystąpienia z takim żądaniem także mniejszej liczbie wspólników, jeżeli ich udziały stanowią więcej niż połowę kapitału zakładowego. W tym przypadku powinni być pozwani wszyscy pozostali wspólnicy.

Jak widać, żaden z powyższych wariantów nie obejmuje sytuacji, w których wyłączany jest wspólnik większościowy. A o takie rozwiązanie chodzi przecież czytelnikowi.

Dlaczego zatem piszemy, że wyłączenie jest w zasadzie niemożliwe, a nie po prostu niemożliwe? Jak w większości nietypowych sytuacji, tak i tu do pomyślenia jest jakieś karkołomne rozwiązanie. Chociażby zwołanie zgromadzenia wspólników, na którym zostanie podjęta decyzja o podwyższeniu kapitału zakładowego. Koreańczyk nie partycypowałby w nim z oczywistych względów. Czytelnik sam pociągałby za wszystkie sznurki, bo innych wspólników przecież nie ma. W ten sposób wspólnik większościowy stałby się mniejszościowym i sądowe rozwiązanie spółki wchodziłoby w grę. Wszystko to jednak przypominałoby taniec na linie i wcale nie jest pewne, czy zakończyłoby się sukcesem.

[b]Czy jestem zobowiązany spłacać całość zobowiązań wobec ZUS? Czy jest szansa na umorzenie albo spłatę sumy wyliczonej procentowo odpowiednio do własnych udziałów w spółce (20 proc.)?[/b]

Formalnie składki obciążają majątek spółki. Jednak za jej zaległości składkowe członkowie zarządu (a więc i czytelnik) odpowiadają solidarnie całym swoim majątkiem, jeżeli egzekucja z majątku spółki okazała się w całości lub w części bezskuteczna (art. 31 [link=http://aktyprawne.rp.pl/aktyprawne/akty/akt.spr?id=184677]ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych[/link] w zw. z art. 116 [link=http://aktyprawne.rp.pl/aktyprawne/akty/akt.spr?id=176376]ordynacji podatkowej[/link]). Innymi słowy, ZUS musiałby najpierw uruchomić tzw. egzekucję, czyli procedurę przymusowego ściągnięcia zaległości.

Jest jednak kilka sposobów na uniknięcie tych przykrych następstw. Czytelnik może np. podjąć próbę wykazania, że we właściwym czasie zgłoszony został wniosek o ogłoszenie upadłości lub wszczęto postępowanie zapobiegające ogłoszeniu upadłości (kiedyś było to postępowanie układowe, dziś jego surogatem jest postępowanie naprawcze). Wolno mu też argumentować, że niezgłoszenie wniosku o ogłoszenie upadłości lub niewszczęcie postępowania zapobiegającego ogłoszeniu upadłości nastąpiło bez jego winy. Może wreszcie wskazać jakieś mienie spółki, z którego egzekucja umożliwi zaspokojenie zaległości podatkowych spółki w znacznej części.

Co ważne, odpowiedzialność członków zarządu obejmuje zaległości podatkowe z tytułu zobowiązań, których termin płatności upływał w czasie pełnienia przez nich obowiązków członka zarządu.

Czytelnik powinien też zatroszczyć się o to, żeby składki przestały narastać. W normalnych warunkach wystarczyłoby np. wypowiedzieć umowę będącą tytułem ubezpieczenia. Tu będzie problem, bo na ogół się przyjmuje, że oświadczenie w tej sprawie trzeba komuś złożyć – a czytelnik został przecież sam. Pozostaje improwizować i zaryzykować tezę, że rezygnacja ze stanowiska może się odbyć bez powiadamiania o tym nikogo. Na wszelki wypadek warto udać się do notariusza i poprosić o urzędowe poświadczenie podpisu. Kosztuje to 20 zł, a w przyszłości może pomóc, gdy rezygnację trzeba będzie ewentualnie udowadniać przed sądem.

Na wyliczenie należności stosunkowo do udziałów w spółce nie ma co liczyć. Dla rozłożenia odpowiedzialności składkowej bez znaczenia pozostaje bowiem, jaki jest procentowy udział poszczególnych wspólników. Spółka kapitałowa jest podmiotem praw niezależnym od swych właścicieli. Składki obciążają ją w całości i w całości przechodzą na osoby odpowiedzialne posiłkowo.

Czytelnik może natomiast starać się o umorzenie części składek. Jest to dopuszczalne wtedy, gdy składki są całkiem nieściągalne (art. 28 usus). Przesłanek nieściągalności jest kilka. Dla czytelnika bardzo istotny może być przepis przewidujący taką sytuację wtedy, gdy nie nastąpiło zaspokojenie należności w zakończonym postępowaniu likwidacyjnym.

[b]Czy można zlikwidować firmę bez ponoszenia kosztów?[/b]

[b]Nie.[/b] Likwidacja spółki wymaga poniesienia pewnych nakładów. Zakładając jednak, że rachunkowość spółka prowadzi własnymi siłami, nie muszą być to koszty znaczne. Na ogół będą się na nie składać ogłoszenia i opłaty sądowe. Przykładowo czytelnik – działający jako likwidator spółki – powinien wezwać wierzycieli spółki do zgłaszania wierzytelności (art. 279 [link=http://aktyprawne.rp.pl/aktyprawne/akty/akt.spr?id=133014]kodeksu spółek handlowych[/link]). Będzie to wymagało wykupienia powierzchni w Monitorze Sądowym i Gospodarczym. Z kolei wniosek o wykreślenie spółki z rejestru przedsiębiorców kosztuje 300 zł. Do tego trzeba wyłożyć 250 zł na ogłoszenie o wykreśleniu w MSiG.