[b]RZ: Na ponad 157 tys. ogłoszonych w zeszłym roku zamówień tylko 81 przeprowadzono w trybie licytacji elektronicznej. Mówiąc wprost: urzędnicy nie chcą w Polsce korzystać z Internetu, wolą papierowe przetargi. Dlaczego?[/b]
[b]Jacek Sadowy: [/b]Widzę dwie bariery. Pierwszą, prawną, udało nam się już w znacznej mierze pokonać przez znowelizowanie przepisów. Tryb licytacji elektronicznej można stosować do progów unijnych, zniesiono ograniczenie wyłącznie do dostaw i obowiązek posługiwania się przez wykonawców bezpiecznym podpisem elektronicznym.
Pozostała bariera mentalna. Niestety urzędnicy wciąż wolą mieć wszystko na papierze. Mam jednak nadzieję, że i to z czasem się zmieni. Ma w tym pomóc system, który UZP już niebawem udostępni zamawiającym. Każdy z nich będzie mógł nieodpłatnie wykorzystać go do przeprowadzenia licytacji elektronicznej.
[b]Najpierw trzeba ich jednak przekonać do korzystania z tego narzędzia. Jakich użyłby pan argumentów?[/b]
Wygoda, bo system pozwala uniknąć niepotrzebnej pracy. Zamawiający nie musi np. badać poprawności złożonych ofert. Skuteczność, gdyż tryb licytacji elektronicznej ogranicza ryzyko protestów i odwołań ze strony przedsiębiorców. Bezpieczeństwo, gdyż jest to wyjątkowo przejrzysty tryb, przy którym nie może się pojawić zarzut manipulowania wynikami.
Przede wszystkim jednak odwołałbym się do argumentów ekonomicznych. Dzięki takiej licytacji można zaoszczędzić naprawdę sporo pieniędzy.
[b]Sporo, to znaczy ile?[/b]
W krajach, w których stosuje się elektroniczne zamówienia, średnie oszczędności wynoszą od 10 do 20 proc. w stosunku do tradycyjnych form. Dzieje się tak, bo wykonawcy na bieżąco mogą obserwować, ile zaproponowała konkurencja, i jeśli zależy im na zamówieniu, proponują jeszcze korzystniejszą cenę.
[b]A co jeśli za bardzo zejdą z ceny? Przepisy mówią przecież, że oferta z rażąco niską ceną musi zostać odrzucona.[/b]
To prawda, trzeba jednak pamiętać, że e-licytacja jest specyficznym trybem, w którym z założenia ceny są niższe. Dlatego proste odniesienie ceny do szacunkowej wartości nie przesądzi o tym, czy cena jest rażąco niska. Trzeba będzie też brać pod uwagę, jakie ceny proponowali konkurenci. Jeśli jednak zamawiający nabierze przekonania, że wykonawca zszedł poniżej kosztów, a zaproponowana przez niego cena będzie znacząco odbiegać od konkurencyjnych ofert, to powinien zażądać wyjaśnień. Przepisy o rażąco niskiej cenie dotyczą bowiem wszystkich trybów, także licytacji elektronicznej.
[b]Urządzenia elektroniczne mają to do siebie, że lubią się psuć. Nie sięgając daleko, rok temu były problemy z działaniem Biuletynu Zamówień Publicznych. Co będzie, gdy padnie ten system?[/b]
Mieliśmy na uwadze doświadczenia z Biuletynem i zadbaliśmy o odpowiednie zabezpieczenia. W razie kłopotów funkcjonowanie systemu zapewnią zewnętrzne serwery. Elektronika Urzędu Zamówień Publicznych może nie funkcjonować, ale system i tak będzie działać.
[b]Ryzyka nie da się jednak wyeliminować. Co się stanie, gdy w trakcie obsługiwania kilkuset licytacji z całego kraju system przestanie działać?[/b]
Sądzę, że należałoby wówczas powtórzyć licytacje, które trwały w trakcie awarii. Zdaję sobie sprawę, że tego typu sytuacje, choć tak naprawdę kreślimy tu już katastroficzne wizje, wywołałyby masę problemów. Godzę się jednak z tym ryzykiem, gdyż uważam, iż korzyści z elektronicznych zamówień są na tyle duże, że warto je podejmować.
[b]
W tych nielicznych licytacjach, które prowadzono w Polsce, zdarzało się, że wykonawcy nie mogli się zalogować i wziąć udziału w licytacji. Gdy narzędzie to będzie powszechnie wykorzystywane, z pewnością znów dojdzie do takich sytuacji. Jak rozstrzygnąć, czy wina leżała po stronie organizatora, przedsiębiorcy, czy też wynikała z wadliwego działania systemu UZP?[/b]
Obowiązuje tu taka zasada jak przy każdym innym sporze. Po stronie podnoszącego zarzut leży ciężar jego udowodnienia. Jeśli więc wykonawca zarzuci, że z winy systemu czy też zamawiającego nie mógł wziąć udziału w licytacji elektronicznej, będzie to musiał w jakiś sposób udowodnić.