Przyjmijmy, że uszkodził komputer. Jeśli pracodawca chce, aby mu pokrył stratę, to musi udowodnić trzy okoliczności: że podwładny jest temu winien, że naruszył swoje obowiązki, a jego zachowanie było sprzeczne z przepisami, oraz to, że zachodzi związek między zachowaniem pracownika a szkodą. Oczywiście nie jest to proste. Co więcej, nawet jeśli się uda, to i tak nie zawsze pracodawca otrzyma pełne odszkodowanie. Od pracownika, który działał nieumyślnie, można bowiem żądać nie więcej niż trzykrotności jego miesięcznego wynagrodzenia.
Pracodawcy, którzy chcą lepiej zabezpieczyć swoje interesy, mogą powierzyć pracownikowi swoje mienie z obowiązkiem zwrotu albo wyliczenia się. Z tym że wymaga to zawarcia wcześniej odrębnego kontraktu albo przynajmniej wzmianki w umowie o pracę.
Jeśli pracownik uszkodzi powierzony mu komputer, to sytuacja dla pracodawcy jest komfortowa: nie musi udowadniać mu winy (domniemywa się ją), a dodatkowo może liczyć na pełną rekompensatę. Oczywiście trzeba sprawdzić, czy rzeczywiście doszło do uszkodzenia, czy jedynie do pogorszenia stanu komputera w związku z jego normalnym używaniem.
Jeśli zaś pracownik nie poczuwa się do odpowiedzialności za powierzony sprzęt, to sam musi udowodnić, że winy nie ponosi.
– Gorzej, gdy szkoda pracodawcy polega na tym, że pracownik np. usunął z komputera jakieś dane. Wówczas pracodawca musi najpierw oszacować stratę, a dopiero potem może dochodzić jej naprawienia – zauważa prof. Jerzy Wratny z Uniwersytetu Rzeszowskiego.
W żadnym wypadku szef nie może sam potrącić odszkodowania z wynagrodzenia pracownika, chyba że ten się na to zgodzi. Pracodawcy wolno natomiast zawrzeć z nim ugodę, np. zaakceptować niższą rekompensatę. Jeśli dobrowolnie nie zapłaci, to poszkodowany musi wystąpić do sądu.Zasady te dotyczą wszystkich pracowników, także ministra, który pozostaje w stosunku pracy na podstawie powołania z art. 68 kodeksu pracy.