Wtedy powinno im się udać zarobić na niezbędne inwestycje. Bo tylko odpowiednio duża skala produkcji może zapewnić utrzymanie się w tej branży.
Mróz jest najważniejszym sojusznikiem dostawców drewna kominkowego i brykietów drzewnych. Na przykład ostatnia zima, surowsza niż poprzednie, bardzo korzystnie wpłynęła na sprzedaż, ceny i przychody branży. I wpływa nadal, bo zarówno handel, jak i właściciele kominków oraz pieców centralnego ogrzewania, przystosowanych do paliw drzewnych, gromadzą tej jesieni większe zapasy niż zwykle.
Ważne są prognozy meteo nie tylko dla kraju, ale i całej Europy. Codziennie bowiem kilkaset tirów z brykietami i drewnem wyrusza z Polski do hipermarketów w Niemczech, Skandynawii, Francji, Włoch, Austrii. Przez dziesiątki lat za sztandarowy produkt eksportowy uważano u nas węgiel kamienny.
Dziś jest o nim znacznie ciszej. W krajach zachodniej Europy [b]Polska staje się znana jako wielki producent paliw tradycyjnych i ekologicznych. Eksport drewna opałowego, brykietów, pelletów, czyli granulek drzewnych kilkumilimetrowej średnicy, węgla drzewnego przekracza już milion ton rocznie.[/b]
W PRL, choć z braku węgla często palono drewnem, paliwa drzewne jako dziedzina działalności gospodarczej były uważane za anachroniczny margines.
– Ale w drugiej połowie lat 90., gdy importerzy z zachodniej Europy zaczęli masowo poszukiwać u nas dostawców, biznes szybko się rozkręcił. Wielkie zapotrzebowanie z Zachodu spowodowało rewolucję w technologiach produkcji, organizacji, wymaganiach jakościowych, pakowaniu produktów – mówi Lech Kowalewski, właściciel specjalistycznej firmy handlowej Nordwit z Chodzieży.
Przyszłość rysuje się zachęcająco. Oprócz dość stabilnego mimo sezonowych wahań popytu za granicą stopniowo zwiększa się sprzedaż w kraju. Możliwości są wciąż ogromne. Wzorem bogatszych społeczeństw Polacy zaczynają się przekonywać do proekologicznych sposobów ogrzewania. Przybywa u nas kominków i nowoczesnych pieców c.o.
Eksportem paliw drzewnych na naszym rynku zajmuje się kilka dużych firm handlowych. Na lokalnych rynkach działa 50 – 70 hurtowników. Dzięki Internetowi zaczynają oni obsługiwać coraz większe rejony. Do tego dochodzi 200 – 300 producentów drewna kominkowego, brykietów i węgla drzewnego.
[srodtytul]W kominku brykiet płonie[/srodtytul]
Brykiety, jako alternatywę dla węgla, próbowano upowszechniać już w czasach PRL. W latach 80. krajowy przemysł produkował prasy Wamag. Niektórzy prywatni przedsiębiorcy dorobili się dzięki nim majątków, bo surowiec, czyli trociny, można było dostać za darmo w fabryce czy tartaku.
Wamagi wciąż są wykorzystywane w mniejszych firmach. Jednak od co najmniej dziesięciu lat na rynku dominują brykiety wytwarzane na prasach firmy RUF. Kilogramowe kostki, nazywane popularnie cegłami, to w zasadzie jedyny rodzaj brykietów, jaki kupują np. Skandynawowie. W krajach alpejskich nieźle sprzedają się wielokątne szczapy lub walce, zwłaszcza modne pinikay z otworem w środku.
Polscy klienci kupują wszystkiego po trochu. [b]Brykietami o wartości kalorycznej trochę mniejszej niż węgiel, ale za to znacznie czystszymi, pali się w kominkach i tradycyjnych piecach kaflowych. Ale popyt na nie związany jest przede wszystkim ze wzrostem liczby nowoczesnych pieców i systemów ogrzewania, m.in. w domach jednorodzinnych.[/b]
Nawet niewielka wytwórnia brykietów to dość kosztowna inwestycja. Nowa maszyna do produkcji, brykieciarka, to wydatek od 40 do 250 tys. euro. Sześć – osiem lat temu nakłady te zwracały się dość szybko. Był to pewny i bardzo intratny biznes przede wszystkim dzięki obfitości trocin, które w wyniku szybkiego rozwoju przemysłu drzewnego zaczęły zasypywać kraj. Ich cena wynosiła zaledwie 1 zł za metr sześcienny.
Wraz z powstawaniem nowych wytwórni brykietów trociny szybko drożały, zwłaszcza że poszukiwały ich także zakłady produkujące płyty z odpadów drzewnych. Obecnie są niemal 30-krotnie droższe niż na początku dekady. I coraz trudniej je kupić.
Właściciele fabryk mebli, tartaków, stolarni doszli bowiem do wniosku, że zamiast sprzedawać trociny, można samemu wytwarzać brykiety. W rezultacie większość krajowej produkcji pochodzi z różnych zakładów drzewnych, dla których jest to działalność uboczna. Nowych firm zajmujących się tylko brykietami przybywa ostatnio niewiele.
Mają one szansę utrzymać się na rynku pod warunkiem, że zorganizują sobie stałe dostawy trocin od dużej liczby niewielkich zakładów drzewnych; takie możliwości istnieją np. w Beskidach. Poza tym, żeby przetrwać, trzeba produkować na znaczną skalę, ponieważ cena zbytu brykietów wzrosła znacznie mniej (w ciągu ostatnich lat z 400 do 700 zł za tonę) niż koszty. Średniej wielkości rodzinna firma powinna wytwarzać dziś co najmniej 600 – 800 ton brykietów miesięcznie. A do tego potrzeba trzech, czterech brykieciarek i 15 – 25 pracowników.
– Już niedługo nawet tej wielkości firmy mogą nie wytrzymać konkurencji – przewiduje Szymon Wincek, współwłaściciel wytwarzającej brykiety firmy Enbio w Czarnej Wodzie w Borach Tucholskich.
Od kilkunastu lat najmodniejsze na rynku paliw drzewnych są pellety. Wytwarza się, je wyciskając na matrycach sitowych granulki (6 – 8 mm) z dokładnie rozdrobnionego drewna. Są bardzo poszukiwane przede wszystkim dlatego, że doskonale nadają się do automatycznego podawania w nowoczesnych systemach ogrzewania. Wymagają jednak inwestycji przerastających na ogół możliwości rodzinnej firmy. Nowa maszyna do produkcji pelletów kosztuje nawet kilka milionów euro. Urządzenie w wersji mini może być dobrym pomysłem na zagospodarowanie trocin nawet w niezbyt dużej stolarni.
[srodtytul]Dochodowa siekierezada[/srodtytul]
Przygotowanie drewna na zimę wciąż uważane jest u nas za jeden z atrybutów życia na łonie natury i tradycyjny męski obowiązek. Natomiast w krajach zachodnich drewno kominkowe i w ogóle opałowe – z podziałem według gatunku i jakości, wysuszone, pocięte i połupane na szczapy określonych wymiarów – od dawna kupuje się wyłącznie w sklepach.
Popyt wielkich sieci handlowych na ten produkt jest ogromny nawet w krajach, które mają dużo lasów i znaczną własną produkcję, takich jak np. Niemcy. Dzięki temu [b]po kilkunastu latach od pierwszych większych dostaw eksportowych są dziś w Polsce firmy, np. w województwie zachodniopomorskim, z których w ciągu roku wyjeżdża do zachodnich odbiorców kilkaset tirów zabierających po ok. 50 metrów przestrzennych drewna kominkowego.[/b]
Firma Andrzeja Popendy z Połczyna-Zdroju, wytwarzająca rocznie prawie 30 tys. metrów przestrzennych drewna, sprzedaje za granicę 99 proc. produkcji – do Niemiec, Danii i Norwegii. Ale przy rosnących kosztach, zwłaszcza surowca, nawet pewność zbytu i duża skala działalności nie gwarantują sukcesu finansowego (opał liściasty dobrej klasy w Lasach Państwowych może kosztować dziś 130 zł za metr sześcienny). Ryzyko wynika przede wszystkim z wahań kursu złotego w stosunku do euro.
– Handluję na podstawie kontraktów długoterminowych. Gdy kurs spada poniżej 4,1 zł za euro, sprzedaż staje się nierentowna. Były okresy, gdy przynosiła poważne straty. Już dwa razy prawie bankrutowałem z powodu szybkiego umocnienia się złotego. Na szczęście jako sprawdzonemu, długoletniemu kontrahentowi udało mi się przetrwać ubiegły rok dzięki pomocy zagranicznych partnerów – wyjaśnia Andrzej Popenda.
Sposobem na zmniejszenie zależności od kursów walutowych byłoby zwiększenie sprzedaży w Polsce. Ale z punktu widzenia dużych producentów rynek krajowy mimo rosnącego popytu wciąż nie jest dostatecznie zorganizowany. Większe firmy nie mają tu poważnych partnerów, takich jak sieci handlowe, a handel na własną rękę się im nie opłaca.
Dzięki temu wciąż mogą istnieć przedsiębiorstwa małe i średnie, wytwarzające 1 – 5 tys. metrów drewna opałowego i kominkowego rocznie. Najczęściej, korzystając z Internetu, oferują one drewno z dostawą do domu. W przeciwieństwie do dużych producentów nie stać ich na kosztowne maszyny, łuparki. Muszą wystarczyć im piły mechaniczne i siekiery. Ponieważ nie mogą sobie pozwolić ani na budowę suszarni, ani na kupno zapasów opału i co najmniej roczne sezonowanie, często sprzedają drewno wilgotne. Jest ono o 15 – 20 zł za metr tańsze od wysuszonego. Większość tych firm nie ma szans na rozwój, zwłaszcza że muszą konkurować z szarą strefą, czyli dostawcami bez zarejestrowanej działalności gospodarczej, oraz złodziejami drewna. W samej Łodzi i okolicach działa blisko 30 takich firm, a w sąsiedztwie Trójmiasta – kilkanaście.
W sprzyjających okolicznościach zdarza się, że mała firma jest w stanie zgromadzić środki na inwestycje i zwiększać stopniowo skalę działalności. Tak jak np. Skwar działający od pięciu lat w Chwaszczynie w powiecie Kościerzyna, w sąsiedztwie południowych i zachodnich przedmieść Gdańska, gdzie powstają osiedla domów jednorodzinnych. Przedsiębiorstwo to produkuje już prawie 4 tys. metrów przestrzennych drewna rocznie.
– Mamy łuparkę i stać nas na planowe sezonowanie drewna. Ale tu w promieniu kilkunastu kilometrów nie ma nowego domu, w którym nie byłoby kominka – mówi właściciel, Krzysztof Naczke.
[srodtytul]Dymy w Bieszczadach[/srodtytul]
Węgiel drzewny wytwarzany jest w procesie suchej destylacji (pirolizy) polegającej na wyżarzaniu drewna przy ograniczonym dostępie powietrza. Dziś używają go w dużych ilościach amatorzy grillowania i gastronomia. Sporo węgla, choć mniej niż dawnej, kupuje też hutnictwo do nawęglania stali. Wykorzystuje się go ponadto m.in. przy produkcji filtrów.
[b]Dzięki światowej modzie na grillowanie węgiel drzewny stał się ważnym polskim produktem eksportowym. Za granicę trafia ok. połowy krajowej produkcji.[/b] Firma Gryfskand z Gryfina to dziś największy producent i eksporter w Europie. Ma również dominującą pozycję na krajowym rynku. W Polsce wytwarza ok. 40 tys. ton węgla rocznie (łącznie z produkcją za granicą 60 tys. ton).
Oprócz niej działa kilka firm średniej wielkości oraz kilkadziesiąt mniejszych, głównie na Podkarpaciu, w Bieszczadach i na Pomorzu. Łącznie przedsiębiorstwa te produkują ok. 10 tys. ton rocznie. Większość sprzedawana jest na rynku krajowym.
Przez całą wiosnę i lato na leśnych polanach w Bieszczadach i Beskidzie Niskim dymią stalowe retorty do wypału węgla. Są to wielkie kotły z otworami. Przed 40 laty zastąpiły znane od stuleci mielerze, czyli polowe piece okryte ziemią. Takich miejsc z trzema, czterema retortami każde jest w tamtych okolicach prawie sto. Należą do ok. 30 przedsiębiorców.
W każdej retorcie mieści się zwykle 10 – 12 metrów przestrzennych drewna. Po trwającym dwie doby wypalaniu uzyskuje się ok. tony węgla drzewnego. Niektórzy producenci, zwłaszcza najmniejsi, wytwarzający rocznie mniej niż 50 ton, sprzedają wszystko hurtem po ok. 1300 – 1400 zł za tonę. Inni sortują towar i pakują, dzięki czemu mogą go sprzedać po 2000 – 3000 zł za tonę, w zależności od jakości i rodzaju opakowania.
W ostatnich latach powstały firmy, które zajmują się jedynie sortowaniem i konfekcjonowaniem węgla importowanego z Ukrainy, Białorusi, a także np. Afryki. Jest on o 25 proc. tańszy niż krajowy, ale handel nim jest dosyć ryzykowny z uwagi na nierówną jakość. Zdarza się, że partia produktu o znacznym zanieczyszczeniu czy wilgotności całkowicie podważa wiarygodność polskiego dostawcy. Poza tym utrzymują się pogłoski, że węgiel z innych kontynentów, z egzotycznych gatunków drzew, może powodować złe samopoczucie, a nawet omdlenia osób obsługujących grilla, np. z powodu intensywnych aromatów.
W Polsce moda na grillowanie stała się powszechna dopiero niedawno. Dziesięć lat temu Gryfskand sprzedawał w kraju zaledwie ok. 300 ton węgla rocznie. Natomiast w połowie obecnej dekady w niektórych latach sprzedaż rosła o ponad 50 proc. rocznie. Dziś tylko duże sieci handlowe rozprowadzają rocznie ok. 20 tys. ton.
– Rynek jest ciągle bardzo rozwojowy – uważa Bartosz Zieliński, dyrektor handlowy Gryfskandu. – Podwojenie sprzedaży do poziomu 1 kg rocznie na mieszkańca jest zupełnie realne. Niemcy kupują przez rok 120 – 150 tys. ton węgla drzewnego.
To obiecująca perspektywa nie tylko dla dużych, ale i małych producentów, zaopatrujących lokalne rynki, np. w regionach turystycznych. Także w Europie Zachodniej firmy takie prosperują zupełnie nieźle. Problemem może się stać natomiast deficyt odpowiedniego drewna, a dla firm produkujących tradycyjną metodą – wymagania związane z ochroną środowiska.
[ramka][b]Rachunki przy ogniu[/b]
- Producentowi drewna kominkowego na początek wystarczą: niewielka działka, profesjonalne piły mechaniczne, siekiery, samochód dostawczy i pieniądze na zakup drewna.
- Drewno w Lasach Państwowych kupuje się na kubiki, czyli metry sześcienne. Gotowy produkt sprzedawany jest na metry przestrzenne (miara oznaczająca kubaturę ułożonego drewna wraz z pustą przestrzenią między polanami). Metr przestrzenny to ok. 0,7 kubika.
- Za kubik drewna opałowego dobrej klasy płaci się obecnie 120 – 140 zł. [b]Oznacza to, że surowiec potrzebny do przygotowania metra przestrzennego drewna kominkowego kosztuje ok. 80 – 100 zł.[/b]
- Cena zbytu zależy od stopnia wysuszenia i gatunku drewna; najwyżej cenione są twarde gatunki liściaste, takie jak dąb i buk. [b]Za metr przestrzenny dostaje się od 120 do 220 zł. Mniejsze firmy, dowożące drewno bezpośrednio do klienta, zarabiają na czysto (po opodatkowaniu) ok. 20 zł za metr przestrzenny.[/b]Przy produkcji powyżej 3 tys. metrów warto kupić łuparkę za 50 – 200 tys. zł.
- Cena suchego drewna jest o kilkanaście procent wyższa. Ale żeby je dobrze wysuszyć, trzeba sezonować przez ponad rok (dwa sezony letnie). Oznacza to zamrożenie w zapasach [b]200 – 400 tys. zł.[/b]
- Wytwórnie brykietów wykorzystują głównie brykieciarki o wydajności ok. 0,5 tony brykietów na godzinę. Umożliwiają one wytwarzanie 10 ton na dobę. [b]Cena nowej brykieciarki to co najmniej 40 tys. euro, większych modeli – nawet 200 tys. euro.[/b]
- Do wyprodukowania tony brykietów potrzeba 7 metrów sześciennych trocin. [b]Cena brykietów wynosi ostatnio 30 zł za metr sześcienny.[/b]
- Podstawowe urządzenie do tradycyjnego wypału węgla drzewnego to stalowy kocioł zwany retortą. [b]Nowa retorta na 10 metrów drewna, czyli tonę węgla, kosztuje ok. 15 tys. zł, używana ok. 8 tys. zł.[/b]
- Z 10 metrów przestrzennych drewna opałowego – po ok. 80 zł za metr – można wypalić ok. tony węgla. [b]Cena hurtowa węgla drzewnego wynosi ok. 1400 zł za metr.[/b]
- Do obsługi jednego wypału, czyli trzech, czterech retort, potrzebny jest jeden pracownik. Jego płaca wynosi ok. 3 tys. zł. [/ramka]
[ramka][b]Ile na start[/b]
Aby rozpocząć sprzedaż drewna kominkowego, trzeba ponieść następujące wydatki:
- dwie piły łańcuchowe [b]3500 zł[/b]
- cztery siekiery [b]600 zł[/b]
- samochód dostawczy [b]30 000 zł[/b]
- płace dwóch pracowników (miesięcznie) [b]6000 zł[/b]
- zakup drewna (miesięcznie) [b]12 000 zł[/b]
[b]Razem 52 100 zł[/b][/ramka]
[ramka][b]Szymon Wincek - współwłaściciel firmy Enbio w Czarnej Wodzie[/b]
Pomysł przywieźli siedem lat temu z Danii moja siostra i szwagier. Kupiliśmy w Borach Tucholskich opuszczony budynek po dawnym magazynie. W okolicy działa kilkanaście tartaków, które miały problem z pozbyciem się trocin. Zebraliśmy wszystkie rodzinne oszczędności. Zaciągnęliśmy kredyt w Banku Ochrony Środowiska – preferencyjny, przysługujący producentom opału ekologicznego. Kupiliśmy maszyny i zaczęliśmy wytwarzać brykiety.
Początkowo mieliśmy mnóstwo problemów. Zdarzały się częste awarie, dopóki nie wymieniliśmy brykieciarek na nowocześniejsze. Był nawet pożar. Ale w sumie w pierwszych latach biznes szedł znakomicie. Trociny mieliśmy prawie za darmo, po 1 zł za metr sześcienny. Zbyt był pewny, i to po korzystnych cenach. Eksportowaliśmy głównie do Danii.
Potem trociny zaczęły szybko drożeć, a często po prostu ich brakowało. Przy cenie zbytu 400 zł za tonę brykietów koszt surowca stanowił połowę kosztów ogółem. Resztę pochłaniały wydatki na energię i płace, mniej więcej po połowie.
Dwa lata temu postanowiliśmy przestawić się na brykiety agro ze słomy. Są one obecnie bardzo poszukiwane przez elektrownie, które muszą pewną część energii wyprodukować z paliw ekologicznych. Dawniej spalały po prostu drewno, ale nowe przepisy na to nie pozwalają. Sprzedajemy brykiety elektrociepłowniom w północnej Polsce, m.in. Dolnej Odrze i Ostrołęce. Słomę kupujemy z pola od rolników. W sumie kosztuje nas mniej więcej tyle samo co trociny, ale przynajmniej jej nie brakuje. Jeśli ceny zbytu są atrakcyjne, jak na przykład ostatnio (700 zł za tonę), wytwarzamy też jak dawniej brykiety z trocin.
Rentowność naszej produkcji jest obecnie znacznie niższa niż kilka lat temu. Ratuje nas zwiększanie obrotów. Zatrudniamy już 20 osób i pracujemy prawie na okrągło. Miesięcznie wytwarzamy 700 ton brykietów. To moim zdaniem minimalny poziom, żeby utrzymać się dziś w branży. W najbliższym czasie zamierzamy zainwestować i podwoić produkcję, nawet zaciągając kredyty.[/ramka]
[ramka][b]Piotr Burski - właściciel firmy Rumcajs w Łodzi[/b]
Po różnych przejściach w paru branżach pięć lat temu postawiłem na drewno. Zakładam, że opał może być bardziej albo mniej poszukiwany, tańszy czy droższy, ale zawsze będzie potrzebny. I to się na razie sprawdza.
Przewidywałem na przykład, że w czasie kryzysu popyt na drewno będzie większy niż zwykle. I rzeczywiście tak było. To najtańszy rodzaj opału. Nawet w kominkach sporo osób pali nie dla przyjemności, ale po to, żeby ogrzać mieszkanie. A w Łodzi mamy kominki nie tylko w domach jednorodzinnych, ale także w starych, zabytkowych kamienicach, w tym przy samej Piotrkowskiej.
Rocznie sprzedaję 1,5 – 2 tys. metrów drewna. Jak na łódzkie warunki nie jest to mało. Zatrudniam dwie – cztery osoby. Trudno o dobrych pracowników, bo praca jest rzeczywiście ciężka; używamy tylko pił mechanicznych i siekier. Ja rozwożę drewno do klientów samochodem, który sam do tego przystosowałem. Zdarza się, że trzeba je ręcznie rozładowywać albo pomóc komuś starszemu w układaniu.
Koszty surowca w lasach stopniowo rosną. Ja swoich cen nie mogę podnosić w takim samym tempie. Za duża konkurencja, zarówno legalna, jak i ze strony różnych niezarejestrowanych przedsiębiorców. Do tego biznesu bierze się np. sporo młodzieży, której się wydaje, że to łatwy zarobek. A według mojej oceny na czysto można zarobić obecnie nie więcej niż 20 zł na każdym sprzedanym metrze drewna.
Staram się utrzymywać możliwie wysokie obroty, ale na duży skok nie mogę sobie pozwolić. Mam za małe dochody, żeby zarobić np. na łuparkę czy zgromadzić większe zapasy drewna i sprzedawać je po sezonowaniu. Myślę, że z produkcji i handlu drewnem jakoś się utrzymam, ale na jakim poziomie – to tylko w niewielkim stopniu zależy ode mnie. W tym sensie jestem zdany na łaskę losu. I chyba trzeba się z tym pogodzić.[/ramka]
[ramka] [b][link=http://www.rp.pl/temat/127578.html]Zobacz więcej pomysłów na biznes[/link][/b] [/ramka]