W czwartek wieczorem, czyli niecały miesiąc od momentu, w którym projekt ujrzał światło dzienne, posłowie PiS zakończyli prace nad zmianami w ustawie o ubezpieczeniach społecznych. Przewidują one zniesienie limitu trzydziestokrotności przeciętnego wynagrodzenia, powyżej którego obecnie nie opłaca się składek na ubezpieczenia społeczne. W piątek rano zmiany zostaną przyjęte przez Sejm, tak by mogły wejść w życie już 1 stycznia 2018 r. Z wyliczeń rządu wynika, że obecnie ok. 350 tys. osób korzysta na tym limicie, nie płacąc składek od przychodów powyżej 127 tys. zł rocznie. Po zmianach na spółkę z pracodawcami zapłacą one do ZUS prawie 5,5 mld zł więcej składek.
Zmiany zostały przedstawione przez rząd tuż przed wysłaniem ich do Sejmu i są uchwalane pomimo ostrego sprzeciwu związków zawodowych i organizacji pracodawców.
– Jesteśmy bardzo rozczarowani, że ani rząd, ani posłowie PiS nawet nie odnieśli się do naszych argumentów – mówi Robert Lisicki z Konfederacji Lewiatan. – Projekt przewiduje ogromne obciążenie budżetów pracodawców, a przez to, że został zgłoszony tuż przed końcem roku, stanowi ogromne zaskoczenie dla polskich przedsiębiorców i inwestorów. Dawno nie było takiej sytuacji.
Konfederacja Lewiatan wysłała w czwartek apel do premier Beaty Szydło i Jarosława Kaczyńskiego, prezesa PiS, o wstrzymanie prac nad tym projektem. Można w nim przeczytać, że zwiększenie kosztów zatrudnienia na etacie spowoduje ograniczanie atrakcyjności tej formy zatrudnienia. Zastrzeżenia Lewiatana wzbudza także brak wnikliwej analizy proponowanej zmiany z punktu widzenia sytuacji na rynku pracy. Przewiduje się bowiem, że pracownicy, którzy mają po zmianach zapłacić więcej składek, zmienią podstawę zatrudnienia na kontrakt cywilnoprawny czy założą działalność gospodarczą, dzięki czemu zapłacą zryczałtowaną składkę w wysokości 1 tys. zł miesięcznie.
Z kolei NSZZ „Solidarność" ostrzega przed tzw. kominami emerytalnymi, czyli bardzo wysokimi świadczeniami należnymi osobom, które zaczną płacić składki od wysokich pensji.
masz pytanie, wyślij e-mail do autora: m.rzemek@rp.pl