W cieniu głośnej dyskusji o podatku od handlu znalazł się inny pomysł, też związany z obciążeniem sprzedaży. Otóż przedsiębiorcy związani z fundacją Pomyśl o Przyszłości złożyli w Ministerstwie Finansów koncepcję wprowadzenia opłaty, którą uiszczałyby działające w Polsce globalne firmy. Byłaby pobierana od przychodu osiąganego na polskim rynku od podmiotów, których obrót na rynku globalnym przekracza miliard euro. Stawka tego podatku wynosiłaby 1 proc. (choć autorzy koncepcji zakładają, że mogłaby być niższa, np. 0,5 proc.). Nakładany byłby decyzją administracyjną. Jako uzasadnienie pomysłu podano potrzebę zniwelowania zjawiska tzw. efektu skali, o którym coraz częściej mówi się w kontekście szans polskiej gospodarki. Otóż mniejsze firmy, podobnie jak te duże, ponoszą koszty zakupu surowców, rozwojowe, promocyjne czy reklamowe. Tyle że u tych większych owe koszty są relatywnie mniejsze w przeliczeniu na jednostkę sprzedawanego produktu. Nie ma wątpliwości, że takie zjawisko istnieje i że jest sporą barierą dla polskich firm – czy jest to sieć sklepów konkurująca z hipermarketami, czy producent narzędzi konkurujący ze światowymi gigantami na tym rynku. Jest to bariera dla innowacyjności, a ona jest przecież jednym z niewielu sposobów na zwiększenie konkurencyjności naszej gospodarki.

Sama idea wyrównywania szans jest dość oczywista. Wprowadzenie takiej daniny stawiałoby jednak wiele wyzwań legislacyjnych. Byłby to przecież rodzaj podatku od obrotu. Aby był zgodny z regułami unijnymi, trzeba by go tak skonstruować, by nie upodobnił się zanadto do VAT. Nie mógłby też dyskryminować jednych przedsiębiorców wobec drugich. Tu przyda się węgierska lekcja z tamtejszym podatkiem od handlu, który też był podatkiem obrotowym. Trybunał Sprawiedliwości UE wyrzucił go do kosza właśnie ze względu na dyskryminacyjny charakter. Jednocześnie są w krajach Unii Europejskiej przypadki wprowadzania podatków obrotowych bez naruszania tych reguł.

Zakładając, że legislatorom udałoby się spełnić te kryteria, trzeba jeszcze zwrócić uwagę na efekty ekonomiczne podatku. Choć autorzy pomysłu zakładają, że poprawiłby on konkurencyjność mniejszych firm, to nie jest powiedziane, że znacząco osłabiłby te większe. Nowa opłata mogłaby być też odbierana jako bariera dla inwestorów zagranicznych, których – nawet jeśli rząd myśli przede wszystkim o polskich firmach – nasz kraj wciąż potrzebuje.

Na razie Ministerstwo Finansów nie wspomina głośno o opłacie od efektu skali. Nie jest jednak wykluczone, że sięgnie i po ten pomysł, choćby w desperackiej pogoni za zbieraniem środków na obiecany przed wyborami program socjalny. Wtedy trzeba będzie się zastanowić, czy przy okazji obciążania gigantów nie zadbać też o korzyści dla tych mniejszych. Na przykład znacznie rozszerzając podatkowe zachęty do badań i rozwoju albo do reinwestowania zysków przez rodzime firmy. Te pomysły są już w świecie znane i sprawdzone.