projekt opodatkowania CIT funduszy inwestycyjnych zamkniętych (FIZ) zelektryzował rynek kapitałowy. Byłaby to prosta droga do uderzenia w podstawy funkcjonowania kilku branż.

Z argumentacji projektodawców wynika, że nadużywają etykiety „optymalizacja podatkowa" względem FIZ, nie dostrzegając, że czym innym jest posługiwanie się mechanizmem służącym bezpodatkowemu reinwestowaniu zysków w realną gospodarkę, a czym innym ukrywanie zysków przed fiskusem.

Dobrze się stało, że rządzący dali sobie czas na ponowne przemyślenie założeń reformy, gorzej, że myślenie projektodawców zdaje się nie iść w rozsądnym kierunku. Przykładem jest postulat, by posłużyć się kryterium ilościowym, tj. że np. FIZ mający co najmniej 100 uczestników będzie korzystać ze zwolnienia podatkowego. Czyli ten, który pozyskał środki od jednego inwestora, a następnie zainwestował je np. w 15 innowacyjnych przedsięwzięć start-upów, będzie obciążony CIT, a FIZ, który zebrał środki od 100 inwestorów i zainwestował je tak samo, będzie korzystać ze zwolnienia podatkowego.

Nie ma logiki w takiej regulacji i jest ona na bakier z konstytucyjną zasadą równości wobec prawa. Ponadto wiele wskazuje, że posługiwanie się kryterium ilościowym stanowi tzw. niedozwoloną pomoc publiczną, gdyż arbitralnie preferuje jedną kategorię inwestorów kosztem innej. Rzecz nie w tym, ilu jest inwestorów w FIZ, tylko w tym, jak jest wykorzystywany kapitał w nim zgromadzony, a w szczególności czy jest to tzw. kapitał pracujący.

Racjonalne i wolne od uprzedzeń polityczno-ideologicznych spojrzenie na kwestię zwolnienia FIZ z CIT prowadzi do wniosków zgoła odmiennych od tych, do których doszli projektodawcy – jeżeli tylko panuje zgoda, że priorytetem w myśleniu o polskiej gospodarce powinno być aktualnie podejście prorozwojowe.

Lista argumentów przemawiających przeciw opodatkowaniu CIT jest długa. Zachodzi poważne zagrożenie, że kapitał pozostający w dyspozycji zamożniejszych inwestorów wywędruje za granicę. Funkcjonujemy na otwartym, zglobalizowanym rynku, na którym stawianie barier administracyjnych w wolnym przepływie kapitału jest mrzonką. To fakt, z którym decydenci gospodarczy muszą się liczyć. Z ogólnej kwoty ok. 150 mld zł aktywów znajdujących się w FIZ mniej więcej połowa została wpłacona do funduszy w formie „żywego" pieniądza przez osoby fizyczne i przedsiębiorców. Środki te są wykorzystywane do inwestycji FIZ w zróżnicowane aktywa. Inwestycje w FIZ, odsądzane od czci i wiary jako rzekome wehikuły antypodatkowe, zapewniają dzisiaj inwestorom wyższy poziom przewidywalności oraz lepsze stopy zwrotu niż na przykład warszawska Giełda Papierów Wartościowych.

Kapitał ma narodowość

W aktywa będące przedmiotem FIZ mogą bez przeszkód inwestować fundusze z innych krajów UE. Inwestują one jednak raczej w aktywa bliższe krajowi swojego utworzenia i rejestracji. Co do zasady nie są więc nakierowane na inwestowanie w Polsce i wzmacnianie siły polskiej gospodarki, gdyż jak słusznie powiedziała premier Beata Szydło, kapitał ma narodowość.

Zgodnie z nowymi regulacjami dotyczącymi TFI fundusze zagraniczne mogą bez żadnych przeszkód być oferowane w Polsce. Procedura uruchomienia oferty skierowanej do inwestorów kwalifikowanych łączy się tylko z obowiązkiem notyfikacji do Komisji Nadzoru Finansowego. Certyfikaty takich funduszy zagranicznych mogą być wyceniane i oferowane w złotych. Fundusze działające w innych krajach UE są zwolnione z opodatkowania w zakresie dochodów ze swoich inwestycji. Opodatkowaniu podlegają natomiast wyłącznie inwestorzy realizujący zyski z funduszy, tj. w momencie wykupienia albo umorzenia certyfikatów inwestycyjnych. W przypadku opodatkowania polskich FIZ CIT stracą one atrakcyjność dla inwestorów, będą realizować z samego założenia zwroty istotnie niższe od funduszy zagranicznych. W konsekwencji zarówno środki uwolnione z polskich FIZ, jak i nowe kapitały pieniężne zostaną zainwestowane w fundusze zagraniczne i wykorzystane z pożytkiem dla gospodarek innych krajów. Slogan wyborczy premier Szydło zyska nieco gorzki smak dla polskiej gospodarki.

Dalszą konsekwencją opodatkowania będzie przeniesienie obsługi funduszy poza Polskę. Fundusze z innych krajów UE zasilane środkami polskich inwestorów będą zlecały wyceny, depozyt, audyt i obsługę firmom w Luksemburgu, Irlandii czy na Malcie. Strumień pieniądza przeniesie się za granicę, zaś polskie firmy obsługujące tę część sektora finansowego stracą rację bytu i konkurencyjność wobec spółek z europejskich centrów obsługi funduszy.

Zafundujemy sobie kuriozalny efekt, tj. strumienie pieniądza pochodzące z Polski zasilą rozwój usług sektora finansowego za granicą, gdy w tym samym czasie polskie firmy wyspecjalizowane w obsłudze funduszy inwestycyjnych będą się likwidowały. Kolejnym problemem może być zmniejszenie podaży pieniądza dla banków i instytucji oferujących kredyty i pożyczki dla konsumentów indywidualnych i przedsiębiorców. Najdynamiczniej rozwijającą się częścią sektora funduszy inwestycyjnych zamkniętych są fundusze sekurytyzacyjne, które pozyskując środki na rynku, wydatkują je na odkupywanie od banków, firm telekomunikacyjnych czy infrastrukturalnych „złych" wierzytelności. Mechanizm ten zapewnia możliwość utrzymania odpowiedniego poziomu akcji kredytowej oraz płynności finansowej instytucji kredytowych, a także obniża koszty pożyczek oraz usług finansowych. Pamiętać trzeba, że preferowane jest zbywanie wierzytelności do funduszy inwestycyjnych pozostających pod nadzorem KNF, co zapewnia stosowanie cywilizowanych metod windykacji. Dochody z działalności funduszy sekurytyzacyjnych są opodatkowane u inwestorów, nie ma więc mowy o „optymalizacji podatkowej". Nie ma też faktycznie możliwości prowadzenia tej działalności w ramach funduszy otwartych z uwagi na ich specyfikę, tj. konieczność utrzymywania wysokiego poziomu płynności celem zapewnienia możliwości umorzenia jednostek uczestnictwa funduszu na każde żądanie uczestnika. Ponadto w polskich warunkach nie jest praktycznie możliwe publiczne oferowanie certyfikatów inwestycyjnych funduszy sekurytyzacyjnych i ich wprowadzanie do obrotu na rynku regulowanym, a więc ten segment rynku kapitałowego nie może zamortyzować ewentualnego zamknięcia strumienia finansowania ze strony sekurytyzacyjnych FIZ. Optymalnym sposobem pozyskania na rynku środków na sekurytyzację jest więc tworzenie funduszy zamkniętych i oferowanie ich certyfikatów opłacanych gotówką inwestorom kwalifikowanym. W ten sposób środki finansowe (oszczędności) trafiają do banków i wspomagają ich akcję kredytową. Proces odzyskiwania wierzytelności w polskich warunkach trwa od czterech do ośmiu lat. Opodatkowanie funduszy sekurytyzacyjnych CIT płaconym rokrocznie, a więc zanim w ogóle będzie wiadomo, czy fundusz ostatecznie wypracuje zysk dla inwestorów, pociągnie za sobą całkowitą nieopłacalność ich działalności.

Konstrukcja kosztu uzyskania przychodu w przypadku nabywania wierzytelności jest taka, że tylko część wydatków na nabycie wierzytelności stanowi koszt w razie ich spłaty, co istotnie podwyższa stopę opodatkowania, gdyby fundusze sekurytyzacyjne miały płacić CIT. Środki wypłacane inwestorowi będą po raz kolejny opodatkowane, tj. zostaną pomniejszone o 19 proc. podatku dochodowego należnego od inwestora (nie od funduszu, który zapłacił już CIT). W konsekwencji ze 100 zł zysku wypracowanego przez fundusz (po rozliczeniu kosztów) do inwestora trafi nie więcej niż połowa. Efektywne opodatkowanie ryzykownych i realizowanych w długim okresie inwestycji, na poziomie 50 proc., jest nieakceptowalne i żaden rozsądny inwestor nie wejdzie w takie inwestycje, szczególnie jeżeli analogiczne fundusze zagraniczne oferować będą produkty sekurytyzowane o bardziej atrakcyjnej stopie zwrotu.

Polskie fundusze sekurytyzacyjne nie będą zatem zbierać środków, które najprawdopodobniej trafią do podmiotów z innych krajów Unii. Zmniejszy się akcja kredytowa banków oraz ich dochody i sumy bilansowe. Pogorszy się dostępność kredytu dla mniej zamożnej części społeczeństwa.

Instytucje prowadzące działalność w zakresie sekurytyzacji i windykacji wyemitowały w przeszłości dłużne papiery wartościowe oraz certyfikaty zapewniające inwestorom określone poziomy zyskowności. Ich kalkulacja dokonała się przy założeniu realizacji przepływów finansowych z sekurytyzacji, ale nie uwzględniając podatku dochodowego. Zmniejszenie tych przepływów na skutek wprowadzenia CIT spowoduje, że fundusze te „nie dowiozą" obiecywanej inwestorom stopy zwrotu. Liczyć się będzie trzeba z niewypłacalnością przynajmniej części podmiotów z tej branży. Utracimy miejsca pracy w branży windykacyjnej, których nie jest mało, oraz sprowokujemy kolejne spadki na warszawskiej giełdzie.

Co do korelacji pomiędzy pomysłem opodatkowania FIZ a sprowokowaniem przez to pogłębienia się dekoniunktury na giełdzie, zauważyć należy, że na skutek zmian w programie OFE, instytucje te przestały lokować środki w akcjach mniejszych i średnich polskich firm. Ich miejsce przynajmniej częściowo zajęły polskie zamknięte fundusze inwestycyjne, których działalność z pewnością nie stanowi optymalizacji podatkowej – fundusze te zbierają po prostu środki w ramach prywatnych emisji i kupują za nie akcje polskich firm. Wypłacany zysk jest opodatkowany u inwestorów. Nie ma przy tym znaczenia, czy tych inwestorów jest stu czy trzech w ramach jednego funduszu.

Cios w firmy

Zamkniętych funduszy inwestycyjnych nie zastąpią w tej roli fundusze otwarte. Muszą być gotowe do zwrotu środków inwestorom na bieżąco, w bardzo krótkim czasu. Dlatego inwestują w instrumenty o wysokiej płynności. Nie będą inwestować w akcje małych i średnich firm, które z uwagi na znikomą płynność trudno sprzedać. Uderzając w FIZ, uderza się też zatem w segment MŚP, który miał być oczkiem w głowie warszawskiej giełdy. Opodatkowanie zysków funduszy zamkniętych inwestujących na GPW spowoduje, że efektywna stopa opodatkowania inwestycji na polskiej giełdzie dokonywanych przez polskie instytucje podejmujące w kraju decyzje inwestycyjne wynosić będzie około 35 proc. W tym samym czasie efektywne opodatkowanie inwestycji dokonywanych za pośrednictwem funduszy zagranicznych sięgnie 19 proc. To spektakularny przykład, jak przez pochopną legislację można strzelić sobie w kolano – o ile nie w głowę...

Inwestorzy wycofają środki z polskich funduszy zamkniętych, a kursy giełdowe spadną. Mali i średni przedsiębiorcy stracą możliwość pozyskiwania na giełdzie pieniędzy na rozwój. Sytuacja ta ułatwi wrogie przejmowanie polskich spółek giełdowych, których wyceny staną się niezwykle atrakcyjne.

Konsekwencją opodatkowania FIZ CIT będzie także ograniczenie możliwości sfinansowania ze środków krajowych działalności funduszy inwestujących w start-upy, przedsięwzięcia podwyższonego ryzyka oraz w innowacyjne przedsięwzięcia na wstępnym etapie aktywności. Rozwój przedsięwzięć innowacyjnych co do zasady jest zawsze wspierany przez takie fundusze inwestycyjne, które nabywają udziały w spółkach o charakterze prywatnym, skupiają od kilku do najwyżej kilkunastu – ale przecież nie 100 – inwestorów dysponujących dużym doświadczeniem w zarządzaniu i rozwijaniu przedsięwzięć gospodarczych, a także mają do dyspozycji odpowiedni kapitał. Konstytutywną cechą takich funduszy venture capital jest neutralność podatkowa poszczególnych inwestycji w toku ich trwania oraz opodatkowanie wyłącznie inwestorów, wtedy kiedy inwestorzy ci zamykają pozycję inwestycyjną, czyli decydują się na skonsumowanie przypadających im zysków. Opodatkowanie samych funduszy spowoduje brak atrakcyjności tej formy kumulowania środków w celu zainwestowania w przedsięwzięcia podwyższonego ryzyka. Od każdego zysku najpierw fundusz zapłaci podatek, a następnie każdy z inwestorów przy wyjściu z inwestycji. W interesie polskiej gospodarki jest skierowanie nadwyżek finansowych do polskich funduszy inwestycyjnych stymulujących rozwój rodzimych przedsięwzięć innowacyjnych. Odnieść można jednak wrażenie, że projektodawcy uznali, że lepiej będzie dla naszej gospodarki, jeżeli ten strumień kapitału przekierowany zostanie do funduszy zagranicznych, które oczywiście nie mają w swoich politykach inwestycyjnych wspierania polskiej innowacyjności.

Zagrożenia negatywnymi skutkami proponowanej regulacji można by mnożyć. Gorzko na tym tle wybrzmiewa uzasadnienie Ministerstwa Finansów, że zmiana nie powinna mieć wpływu na gospodarkę.

Niezależnie od wszystkich wymienionych zagrożeń sedno tkwi w tym, że projektodawcy mylą unikanie opodatkowania z uzasadnionym gospodarczo mechanizmem bezpodatkowego reinwestowania zysków, który poprzez zwolnienie FIZ z CIT umożliwia polskim firmom przyspieszoną akumulację kapitału pracującego. Argument, że takie zwolnienie nie jest znane ustawodawstwom podatkowym państw Europy Zachodniej, brzmi wyjątkowo słabo, gdy się uwzględni, że polscy przedsiębiorcy mieli do dyspozycji nieporównywalnie mniej czasu na dokonanie akumulacji kapitału pracującego niż ich zachodni konkurenci.

Mechanizm osłony podatkowej, który umożliwia FIZAN (fundusz inwestycyjny zamknięty aktywów niepublicznych), nie jest sposobem na unikanie opodatkowania, tylko instrumentem racjonalnego planowania podatkowego pozwalającym odroczyć zapłacenie podatku do momentu, gdy inwestor zdecyduje się na skonsumowanie zysków. Pozbycie się tego instrumentu w imię urojonego przekonania, że przedsiębiorcy unikają płacenia podatków, to błąd, który będzie drogo kosztować polską gospodarkę. Plan Morawieckiego to zbiór pobożnych życzeń, bo nie ma woli politycznej, aby wyposażyć jego adresatów, czyli rodzimy biznes, w instrumentarium umożliwiające jego realizację.

Ciekawych wniosków dostarcza też lektura uzasadnienia zmiany ustawy o CIT w zakresie wielkości planowanych wpływów podatkowych, jakich projektodawcy się spodziewają. Nie dostrzegają specyfiki zasad rachunkowości funduszy inwestycyjnych i mylą wynik operacyjny funduszu z dochodem z działalności gospodarczej, który stanowi podstawę opodatkowania CIT. Oczekiwane wpływy to nie 2–2,5 mld zł, ale kilkaset milionów złotych. Czy warto dla tak skromnych dochodów ryzykować wielowątkowe i negatywne skutki ekonomiczne? Odpowiedź jest oczywista. Nie warto.

Autorzy są radcami prawnymi, wspólnikami kancelarii Oleś & Rodzynkiewicz wyspecjalizowanej w obsłudze rynku kapitałowego i funduszy inwestycyjnych