Dwie firmy – jedna z Ukrainy, druga z Uzbekistanu – nie mogły dojść do porozumienia co do zapłaty za suszone owoce. By rozstrzygnąć ten spór, ich przedstawiciele pokonali ponad 4 tys. km i przyjechali do Nowego Tomyśla, 15-tysięcznego miasteczka niedaleko Poznania. Przedsiębiorcy, zawierając umowę, wpisali do niej klauzulę, zgodnie z którą spory między nimi miał rozstrzygać Sąd Arbitrażowy przy Nowotomyskiej Izbie Gospodarczej.

Sądownictwo polubowne polega właśnie na tym, że w razie sporu strony nie idą do zwykłego sądu, tylko proszą o rozstrzygnięcie arbitrów. Takie sądy często działają m.in. przy izbach gospodarczych.

Klauzule w uzbeckich umowach

Klauzule odsyłające do sądu w Nowym Tomyślu są wpisywane do umów przedsiębiorców nie tylko z Wielkopolski, ale także wielu firm ze Wschodu. Szef tego sądu Włodzimierz Brych ma bowiem w życiu dwie pasje: arbitraż i Wschód. Skutecznie je łączy – promuje arbitraż właśnie na Wschodzie, czasem w bardzo egzotycznych krajach, takich jak Tatarstan czy Uzbekistan. Wyprawia się czasem także na jeszcze dalszy Wschód – w tym roku będzie m.in. w Chinach.

– To pasjonat – mówi Paweł Pietkiewicz, partner zarządzający warszawskiego biura międzynarodowej kancelarii White & Case, także arbiter.

– W środowisku arbitrażowym dużo się mówi o tym, żeby stworzyć w Polsce środkowoeuropejskie centrum arbitrażu i wypromować polski arbitraż w regionie. Ale w rzeczywistości dużo w celu promowania polskiego arbitrażu na Wschodzie robi właśnie Włodzimierz Brych z Nowego Tomyśla i ma w tym ogromne osiągnięcia. Być może należałoby nawet powiedzieć, że polski arbitraż na Wschodzie to właśnie on. Jest to jego osobisty wielki sukces, który należy jak najbardziej docenić – dodaje Pietkiewicz.

Reklama
Reklama

Włodzimierz Brych jest od wielu lat prawnikiem w dużej międzynarodowej firmie, która ma siedzibę w Nowym Tomyślu. Irytowało go to, że spory gospodarcze, w których jego firma brała udział, trwały tak długo. Pomyślał o arbitrażu. Najpierw zaczął rozstrzygać małe spory i mediować w sprawach firm z okolicy.

– Nasze miasto może nie jest duże, ale bardzo uprzemysłowione. Mamy tu tylko 6-procentowe bezrobocie. Być może ze względu na położenie niedaleko Poznania, przy międzynarodowej trasie prowadzącej do Niemiec. Okazało się więc, że jest trochę tych sporów, które mogą być rozstrzygane w arbitrażu – mówi Włodzimierz Brych. Osiem lat temu doprowadził do powołania Sądu Arbitrażowego przy Nowotomyskiej Izbie Gospodarczej.

– Pamiętam, że spotkałem go mniej więcej siedem lat temu, gdy zorganizowałem, jako prezes Sądu Arbitrażowego przy Krajowej Izbie Gospodarczej, spotkanie z przedstawicielami instytucji arbitrażowych z całego kraju. Zrobił wówczas na mnie wrażenie dużym zaangażowaniem i ciekawymi pomysłami – opowiada Piotr Nowaczyk, partner w kancelarii Dentons, arbiter i członek jednego z najważniejszych światowych sądów arbitrażowych – przy ICC w Paryżu.

Jednakże nawet on się wówczas nie spodziewał, że sąd polubowny w Nowym Tomyślu tak się rozwinie.

Włodzimierz Brych zajął się arbitrażem, bo irytowała go powolność sądów

Mało pracy ?dla rozjemcy

Co prawda liczba spraw, które są tu rozpatrywane w ciągu roku, nie jest ogromna – około 20. Trzy–cztery z nich są międzynarodowe (trudno policzyć, w ilu umowach za granicą znajduje się klauzula dotycząca Nowego Tomyśla, można się o tym dowiedzieć dopiero wtedy, kiedy już wpłynie konkretna sprawa).

Sądy polubowne jednak z reguły nie mają tych spraw aż tak dużo. Największy w Polsce Sąd Arbitrażowy przy Krajowej Izbie Gospodarczej informuje, że rozpatruje 300–500 spraw rocznie. 20 proc. to takie z elementem międzynarodowym. Natomiast kolejny warszawski sąd – przy organizacji Lewiatan – wydał w ubiegłym roku ok. 30 wyroków (wpłynęło 56 nowych spraw).

Arbiter ?w Kazachstanie

Włodzimierz Brych jest również na liście arbitrów wielu sądów polubownych w krajach Wschodu, m.in. w Rosji, na Ukrainie, a także w Kazachstanie. Wszystkie sądy prowadzą bowiem listy osób, które mogą w nich orzekać. Ostatecznie arbitrów do konkretnych spraw wybierają same strony.

Sąd w Nowym Tomyślu organizuje także konferencje, również poza granicami naszego kraju. Podczas jednego z pobytów na Ukrainie Włodzimierz Brych poznał wiele osób, które tak jak on zafascynowały się arbitrażem. Zaczął organizować wspólnie z nimi konferencje na ten temat.

Trudno dziś znaleźć wydarzenie związane z arbitrażem lub mediacją na Wschodzie, w którym nie braliby udziału przedstawiciele Sądu Arbitrażowego w Nowym Tomyślu – w Odessie, Kijowie, Kiszyniowie czy Batumi.

W stepie dalekim

W 2010 r. Włodzimierz Brych razem z mec. Nowaczykiem byli na konferencji arbitrażowej w stolicy Mołdawii Kiszyniowie. W tym czasie doszło do katastrofy smoleńskiej. Kiedy chcieli wracać, okazało się, że nad Europą wisi pył wulkaniczny z Islandii. Wszystkie loty zostały wstrzymane, a mec. Nowaczyk musiał zdążyć na sprawę rozstrzyganą w Warszawie według regulaminu ICC akurat nazajutrz po uroczystościach pogrzebowych na Wawelu.

– Próbowaliśmy dolecieć chociaż do Budapesztu i dalej jechać pociągiem, ale tam też zamknęli lotnisko – relacjonuje Nowaczyk. – Brych wyczarował skądś samochód z ukraińskim kierowcą, który przewiózł nas z Kiszyniowa do Tarnopola. Stamtąd inny samochód do Lwowa, a jeszcze inny do Medyki. Podziwiam jego kontakty na Ukrainie – dodaje mec. Nowaczyk.

Właśnie dzięki latom podróży na Wschód Włodzimierz Brych zdobył wielu przyjaciół. Zadzwonił akurat do tych z Tarnopola na Ukrainie. Ci przyjechali po niego do Kiszyniowa.

– A to tysiąc kilometrów – zwraca uwagę Włodzimierz Brych. – No, ale byliśmy wtedy w sytuacji podbramkowej. Przez jeden dzień przejechaliśmy Mołdawię. Mijaliśmy wioski z malowanymi chatami, krytymi strzechą, studnie, konne zaprzęgi, stepy... Życie płynie tam o wiele wolniej, czasem myślę, że lepiej. My jednak musieliśmy się wtedy bardzo spieszyć – wspomina.

Z Ukrainy do Polski dostali się przez przejście graniczne dla pieszych, obok tzw. mrówek. Tymczasem na arbitraż do Warszawy i tak nikt nie dojechał – właśnie przez pył wulkaniczny.

Innym razem przedstawiciele nowotomyskiego Sądu Arbitrażowego występowali w litewskim Sejmie, oczywiście promując ideę arbitrażu.

Brych podkreśla, że na Wschodzie zawsze spotyka się z ogromną gościnnością. Czasem też ze spontaniczną życzliwością. Kiedyś podczas konferencji w Odessie dostał w prezencie kilka skrzynek ulubionej wody mineralnej od Gruzinów. Oczywiście nie dał rady zabrać jej do Polski, częstował więc nią wszystkich uczestników konferencji.

Gościnność zobowiązuje, toteż Brych przybyszów z zagranicy stara się przyjmować w Polsce na sposób wschodni. A goście zjeżdżają tłumnie, m.in. na wspomniane coroczne konferencje o mediacji i arbitrażu organizowane w Nowym Tomyślu.

Tranzytem ?przez Warszawę

– Paradoksalnie prezesi największych instytucji arbitrażowych często przejeżdżają przez Warszawę tranzytem w drodze do Nowego Tomyśla. Tutejszy sąd postrzegany jest na Wschodzie jako jedna z trzech najważniejszych instytucji arbitrażowych w Polsce – obok dwóch warszawskich. Ze względu na aktywną politykę zagraniczną i działalność konferencyjną jest tam tak samo dobrze znany jak sądy przy Krajowej Izbie Gospodarczej i przy Lewiatanie – mówi mec. Nowaczyk, który jest także arbitrem w Nowym Tomyślu.

W tym roku w marcu na konferencji pod hasłem „Arbitraż i mediacja w teorii i praktyce. Zastosowanie ADR w wybranych branżach gospodarki" obecni byli m.in. goście z Chin.

– W ich kraju arbitraż jest może mniej popularny. Jednakże ze względów kulturowych o wiele częściej niż my korzystają z mediacji – mówi Brych. – Mają ich kilka rodzajów. Niekiedy mediują tylko po to, by zachować twarz. To dla nich czasem sposób na honorowe wyjście z konfliktu.

Wspomina też inne ciekawe wystąpienie, kiedy to kobieta prezentowała kwestie związane z arbitrażem w Iranie.

Wiśniowy sad

Samorządowcy się cieszą, że z działalnością sądu wiąże się duża promocja regionu.

– Mieliśmy podczas konferencji w naszym powiecie gości z kilkunastu krajów – nie kryje satysfakcji Andrzej Wilkoński, starosta nowotomyski.

Sam Brych jest ciągle w rozjazdach – między telefonami od Chińczyków, którzy jadą do Polski, a tymi od Gruzinów, którym Polacy nie zapłacili za wino. Myśli czasem o tym, by zwolnić.

Bo oprócz tego, że jest prawnikiem, mediatorem i arbitrem, jest także rolnikiem. Ma wiśniowy sad. I kiedyś – jak deklaruje – będzie się zajmował tylko nim. Ale wcześniej musi pojechać m.in. do Stambułu.

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki k.borowska@rp.pl